Reklama

Famke Janssen: Uroda to nie wszystko

Od początku było wiadomo, że Xenia Onatopp sobie poradzi. Famke Janssen - holenderska modelka i aktorka, która zagrała tę zmysłową przeciwniczkę Jamesa Bonda w "Goldeneye" (1995) - zaplanowała całą swoją karierę w tym samym momencie, kiedy otworzyła się przed nią szansa na uczestnictwo w legendzie 007.

Dziewczyna Bonda

- Zrozumiałam, że właśnie wpadam w pułapkę; w pułapkę, w którą przede mną wpadło już wiele modelek. Chodzi mi o niebezpieczeństwo zaszufladkowania, o bieganie w niemal każdym filmie z pistoletem i z nienagannym makijażem, bez jakichkolwiek perspektyw na rozwój - mówi Janssen. - Owszem, przemknęła mi przez głowę myśl: "To dla mnie szansa", ale też wiedziałam, że czeka mnie trudna walka o zróżnicowane role i o spełnienie swoich aktorskich marzeń. Za wszelką cenę chciałam uniknąć bycia obsadzaną "po warunkach".

- Rola w "Goldeneye" pomogła mi to osiągnąć, aczkolwiek tylko do pewnego stopnia - dodaje. - Na innej płaszczyźnie okazała się dla mnie obciążeniem. Dziewczyna o imieniu Famke (nikt nie miał pojęcia, co to za imię) zagrała kogoś, kto nazywa się Xenia Onatopp. Wszyscy uznali, że muszę być Rosjanką albo obywatelką jakiegoś innego dziwnego kraju. Cóż, tak faktycznie jest. Postanowiłam więc, że będę ciężko pracować, żeby pozbyć się obcego akcentu - i walczyć o role w niezależnych produkcjach.

Reklama

I Janssen walczyła. Rok po "Goldeneye" pojawiła się w filmie "Martwa dziewczyna". Później były "Przeklęte ulice", "Celebrity" w reżyserii samego Woody'ego Allena, "Fałszywa ofiara" Roberta Altmana - i wiele innych tytułów, przy czym schemat był zawsze ten sam: piękna Holenderka grała na zmianę w filmach realizowanych przed duże wytwórnie ("Dom na przeklętym wzgórzu") i w skromniejszych produkcjach, jak "Miłość i seks" czy "Oszustwo".

49-letnia dziś Janssen z powodzeniem dalej realizuje te strategię. Efektem tych działań jest zacne CV, dokumentujące jej 20-letnie doświadczenie przed kamerą. Mogliśmy podziwiać ją zarówno w kasowych hitach, jak "X-Men" i pochodne, a także w "Uprowadzonej" i "Uprowadzonej 2" - ale też w filmach niezależnych: w "Epitafium", "The Wackness" czy w "Sercu do walki". (...) Jeśli chodzi o karierę telewizyjną, na koncie aktorka ma m.in. udział w serialu "Bez skazy" - od 11 lipca zaś można oglądać ją w drugim sezonie "Hemlock Grove", produkcji internetowego kanału Netflix.

Na własnych warunkach

- Obiecałam sobie, że sama wytyczę ścieżkę mojego rozwoju i postaram się jak najdłużej funkcjonować w branży, która ma to do siebie, że przypina ludziom etykietki - mówi Janssen. - Zresztą, wciąż się z tym zmagam. Wystarczy spojrzeć na oferowane mi role. Dla producentów cały czas jestem tą dziewczyną z horrorów i filmów science fiction. Na szczęście staram się to zrównoważyć poprzez granie w niezależnych obrazach.

- Już niebawem zamelduję się na planie kolejnego z nich. Wyreżyserowałam też swój pierwszy film, a obecnie pracuję nad adaptacją pewnej powieści. Chcę stworzyć scenariusz, który następnie przeniosę na ekran. Jak widać, staram się zapuszczać w różne rejony i istnieć w show-biznesie na własnych warunkach. Niestety, ludzie mi tego nie ułatwiają - dodaje.

Janssen zaklina się, że groteskowe horrory, w których krew leje się strumieniami i trup ściele się gęsto, nie są bliskie jej sercu. Tym większym zaskoczeniem dla widzów był jej udział w pierwszym sezonie "Hemlock Grove". Twórca serialu, Eli Roth, obsadził ją w roli Olivii Godfrey, budzącej grozę pół-wiedźmy, pół-demona, która rządzi tytułowym miasteczkiem. Jak już wspomnieliśmy, Olivia powraca w drugim sezonie tej intrygującej produkcji.

Prawie jak Laura Palmer

- Jestem bardzo naiwna. Kiedy Eli i jeden z producentów, Eric Newman, po raz pierwszy opowiadali mi o tym serialu i mojej roli, powiedzieli mi, że to taka powtórka z "Miasteczka Twin Peaks". Mała miejscowość, morderstwo, intryga... I tu mnie mieli! - wspomina Janssen.

- "Miasteczko Twin Peaks" to jedyna rzecz, jaką kiedykolwiek oglądałam w telewizji. To dlatego, że nie jestem wielką fanką tego medium. Wtedy, na początku lat 90., byłam jednak zachwycona tą nową jakością, jaką "Miasteczko Twin Peaks" wniosło do popkultury; jego innowacyjnością, oryginalnością, tajemniczością i sposobem, w jaki serial ten zrywał z telewizyjnymi kanonami - opisuje.

- Nigdy wcześniej nie widziałam niczego podobnego - zresztą, wspominałam już, że nie oglądam zbyt wiele telewizji. Tak więc, kiedy Eli opowiadał mi o "Hemlock Grove", cała ta otoczka horroru i gore, z którą przecież ten reżyser jest kojarzony, umknęła mojej uwadze. Na dodatek ja sama nigdy nie byłam miłośniczką takich klimatów! - podsumowuje artystka.

- Przerażają mnie one - wyjaśnia. - Boję się myśleć o tym, co będzie dalej. Ciężko jest mi wytrzymać na planie z tą ogromną ilością krwi, ale przez caly pierwszy i drugi sezon trwałam dzielnie na posterunku, kurczowo trzymając się tej myśli, że gram w czymś w rodzaju "Miasteczka Twin Peaks". Na szczęście na ogół nie miałam większych problemów; czułam się źle tylko wtedy, kiedy przychodziło do kręcenia szczególnie krwawych scen. (...)

Biznes i sztuka

Ale zawodowe życie Famke Janssen to nie tylko "Hemlock Grove". Gwiazda niedawno po raz piąty wcieliła się w Jean Grey, jedną z superbohaterek ze świata X-Menów. Mowa oczywiście o najnowszej odsłonie tej kasowej serii, "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie". Obecnie pracuje natomiast na planie "Uprowadzonej 3", gdzie gra niezupełnie szczęśliwą żonę dzielnego eks-agenta CIA (Liam Neeson).

Niebawem zobaczymy też Janssen w holenderskiej produkcji "De Held", która jest autorskim dziełem dwóch sióstr aktorki: Antoinette (reżyseria) i Marjolein (scenariusz). Później pochyli się zapewne nad swoim własnym "dzieckiem", czyli wspomnianą adaptacją filmową satyrycznej powieści "JR" Williama Gaddisa.

Wszystkie te działania wpisują się w plan, którego konsekwentna realizacja od wielu już lat stanowi źródło sukcesów aktorki. Famke Janssen nigdy nie chciała być oceniana tylko za to, jak wygląda. Pociągało ją kino niezależne, ale była też świadoma potęgi filmów spod znaku wielkich wytwórni.

- Nie możesz grać w niezależnych produkcjach ani reżyserować, jeśli nie masz już wyrobionego pewnego statusu w kinie głównego nurtu - mówi. - Wszystko sprowadza się do cyferek; do pieniędzy. To biznes, a nie tylko sztuka. Zdaję sobie z tego sprawę. Fakt, że udało mi się zagrać w pięciu filmach o X-Menach i Wolverine, traktuję w kategoriach cudu. To samo mogę powiedzieć o "Uprowadzonej" - to kolejna seria w moim dorobku, która okazała się sukcesem daleko wykraczającym poza pierwszy, oryginalny film.

- Uważam, że miałam w życiu naprawdę sporo szczęścia. W "X-Menach" umierałam już chyba trzy razy, ale zawsze powstawałam z martwych. W takiej sytuacji nie można nie odczuwać wdzięczności wobec losu, prawda?

© 2014 Ian Spelling

Tłum. Katarzyna Kasińska

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

The New York Times
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy