Reklama

Czarny znów jest w modzie

Minęło już niemal 15 lat od premiery "Facetów w czerni", dekada od momentu, gdy na ekranach kin zadebiutowała ich kontynuacja. Czyż to nie idealny moment, aby zachwycić świat kolejną częścią przygód agentów specjalnej jednostki rządowej ds. kontaktów z Obcymi?

Jak to wszystko się zaczęło?

Latem 1992 roku producenci Walter Parkes i Laurie MacDonald zakupili prawa do ekranizacji mało znanej serii komiksów zatytułowanej "Faceci w czerni". Spodobał im się pomysł organizacji, której agenci zmagają się z niezwykłymi zjawiskami.

- Najciekawszym aspektem większości komiksów są nie ludzie, ale istoty nadludzkie. Bohaterami 'Facetów w czerni' są zaś niezwykle opanowani agenci, którzy stawiają czoła Obcym, korzystając z typowo ludzkich zdolności i niesamowitych zdobyczy techniki - przekonywał Parkes. A MacDonald dodawała: - Wyraziste postaci, intrygująca struktura organizacji i futurystyczna grupa Obcych, wszystko to składało się na interesującą całość. Był to wspaniały punkt wyjścia do filmu.

Reklama

Producenci uznali jednak, że komiks jest zbyt mroczny i gwałtowny, postanowili więc wykorzystać przede wszystkim jego potencjał komediowy. Na scenę wkroczył wówczas reżyser Barry Sonnenfeld (dwie części "Rodziny Addamsów", "Dorwać małego"). Natychmiast dostrzegł w tej opowieści materiał na straszliwie zabawną opowieść, zrozumiał też, że podejmuje wyzwanie zrealizowania filmu, który nie przypomina niczego, z czym miał do czynienia do tej pory. - Zakochałem się w tej historii, bo w głębi serca zawsze uważałem, że jako istoty ludzkie nie mamy pojęcia, na czym świat stoi. A oto teraz mogłem zrobić o tym film, wyzyskać realność całej sytuacji, dodać obcych i pokazać, że być może naprawdę niewiele wiemy - twierdził.

Początkowo akcja filmu miała się rozgrywać w kilku miejscach, ale Sonnenfled, urodzony nowojorczyk, zasugerował, by skupić się na jego rodzinnym mieście. - Pomyślałem, że jeżeli obcy rzeczywiście mieliby mieszkać na naszej planecie, najswobodniej czuliby się w Nowym Jorku, gdzie wtopiliby się w tłum ludzi, którzy sami sprawiają wrażenie, jakby byli z innej planety - i pewnie są - śmiał się reżyser.

Najlepsi z najlepszych

Na tytułowych "facetów w czerni" zostali wytypowani Tommy Lee Jones i Will Smith (choć początkowo głównym kandydatem do roli Agenta "K" był Clint Eastwood, natomiast Agenta "J" mieli pierwotnie zagrać Chris O'Donnell lub David Schwimmer). Jako pierwszy rolę przyjął laureat Oscara za "Ściganego". - Spodobała mi się fabuła oraz idea filmu science fiction, który wprost zaprasza do udziału we wspaniałej przygodzie i doskonałej zabawie - wspominał.

Zadaniem granego przez Lee Jonesa agenta "K" jest wdrożenie nowicjusza, granego przez Smitha, do pracy w elitarnej organizacji zajmującej się tropieniem przybyszów z kosmosu. - Faceci w czerni nie mogą utrzymywać żadnych konwencjonalnych kontaktów międzyludzkich, nie mogą mieć żon ani rodzin, bo mają pozostać całkowicie anonimowi. U podstaw tej idei leży założenie, że obecność Obcych w naszym zakątku wszechświata utrzymywana jest w ścisłej tajemnicy przed Ziemianami, bo nie byliby oni w stanie oswoić się z prawdą. Wiedziemy więc samotne życie, w melodramatycznym, komiksowym znaczeniu tego słowa. Kryje ono jednak w sobie także wiele zalet - charakteryzował bohaterów Lee Jones.

- Agent 'J' to człowiek, który cieszy się życiem i uwielbia doświadczać czegoś nowego. Uważa się za najbystrzejszego faceta na świecie, stanie się facetem w czerni to dla niego ostateczne wyzwanie. Do działania motywuje go chęć przystosowania się do nowego świata. To, co kiedyś skłoniło go do zostania oficerem policji, facetem, który chroni i broni, teraz skłania go do wstąpienia w szeregi elitarnych sił porządkowych - opowiadał natomiast o swojej postaci Smith.

A co Sonnenfeld mówił na temat takiego doboru głównych ról? - W naszym filmie, jak w żadnym innym, liczą się aktorzy i dialogi. Jeśli chcesz odnieść sukces, musisz mieć dobry scenariusz i robić wszystko, aby komizm nie był efektem kalkulacji, ale rodził się naturalnie. Wybór Lee Jonesa do roli agenta "K" wydawał się potwierdzeniem tej koncepcji. - Tommy'emu film zawdzięcza swoją realistyczną konwencję. On jest ponadto błyskotliwy i zabawny, choć ani przez moment nie próbuje być śmieszny. Will jest natomiast okazem humoru, a jego bohater nie cierpi nosić czarnych garniturów. Zawsze pakuje się, gdzie nie trzeba i za dużo gada. Dla K jest po prostu utrapieniem.

W realizacji filmu oprócz Sonnenfelda i odtwórców głównych ról udział wzięło wielu cenionych twórców, między innymi: autor zdjęć Don Peterman, z którym reżyser pracował wcześniej przy "Rodzinie Addamsów 2" i "Dorwać małego" oraz kompozytor Danny Elfman, autor muzyki do większości filmów Tima Burtona, w tym dwóch pierwszych części "Batmana". Za charakteryzację odpowiedzialny był czterokrotny laureat Oscara Rick Baker, a za efekty specjalne - słynne studio Industrial Light & Magic. - To wspaniała ekipa. Mieliśmy wiele szczęścia, bo mogliśmy pracować z najlepszymi z najlepszych - mówił Sonnenfeld.

Will Smith tańczy z kosmitami:


Jak Flip i Flap

Niesamowity sukces "Facetów w czerni" zaskoczył nawet specjalistów, którzy - podobnie jak widzowie - nie spodziewali się, że obraz stanie się większym przebojem niż ówczesne wakacyjne hity: "Jurassic Park: Zaginiony Świat" czy "Batman i Robin". Ostatecznie film zarobił na całym świecie niemal 600 milionów dolarów (ponad 250 milionów w samych Stanach Zjednoczonych), a rekordowy wynik z pierwszych pięciu dni (85 milionów dolarów) uczynił go największym przebojem 1997 roku.

Co charakterystyczne dla kasowych sukcesów, niemal natychmiast zaczęto mówić o nakręceniu sequela "Facetów w czerni". - Być może raz jeszcze uda nam się zaskoczyć wszystkich? - komentował tę sytuację Sonnenfeld. - Zawsze myślałem, że kręcimy skromny film na luzie, w którym pojawia się trochę dymu i lusterek, tak by widz miał pewność, że ogląda science-fiction. Wynik premierowy był jednak bardzo dobry, a tydzień później trzy inne filmy reklamowali aktorzy w okularach słonecznych. Poza tym wszędzie było słychać piosenkę Willa. To było naprawdę zabawne, widzieć, jak nasz film wpływa na wszystkich - mówił o sukcesie pierwszej odsłony przygód "J" i "K" reżyser.

W "Facetach w czerni 2" tytułowi agenci spotkali się ponownie, by stawić czoła złowrogiej uwodzicielce, która stanowi największe niebezpieczeństwo, z jakim kiedykolwiek musiała sobie radzić organizacja MIB w swej misji ratowania Ziemi przed mętami z kosmosu. W przeciągu czterech lat, jakie minęły od czasu, gdy po raz ostatni "K" i "J" współpracowali nad odwróceniem od Ziemi widma zagłady, ten pierwszy rozkoszował się urokami życia zwykłego obywatela, a ten drugi przejął jego pozycję w firmie, czyli innymi słowy, stał się najbardziej nieznośnie skutecznym pracownikiem nieoficjalnej agencji rządowej do spraw kontrolowania egzystencji obcych na naszej planecie.

- W chwili rozpoczęcia naszej historii Tommy i Will zamieniają się rolami. W czasie, gdy 'K' nie było 'J' awansował na najlepszego agenta MIB. Powrót 'K' stwarza bardzo ciekawą sytuację - oto 'J' musi pogodzić się z tym, że przy jego boku pojawia się stary nauczyciel i znowu traktuje go jak dziecko. Dzięki temu, 'Faceci w czerni 2' to zupełnie świeża historia ze wszystkimi zaletami wcześniejszej części - przekonywał Sonnenfeld, który ponownie stanął za kamerą.

- Jak we wszystkich innych wielkich duetach komediowych: Burns i Allen czy Flip i Flap, jeden facet zachowuje spokój i ciszę, a drugi gada bez ustanku - dodawał reżyser. - W naszym filmie Tommy Lee Jones wciela się w milczka, a Will Smith w gadułę. Największym wyzwaniem w całym filmie było jak najszybsze doprowadzenie do ponownego spotkania obu panów, gdyż to właśnie interakcja między nimi stanowi serce tej historii.

"J" i "K" znowu w akcji:


Dopełnienie trylogii

"Faceci w czerni 2" nie cieszyli się jednak aż tak dużą popularnością jak sądzili producenci (w kinach zarobili 400 milionów dolarów, czyli aż o 200 mniej niż pierwsza odsłona historii dwóch agentów MIB). Do tego wyniku przyczyniła się przede wszystkim słabość (zwłaszcza scenariuszowa) sequela, który był po prostu o wiele mniej udany niż produkcja z 1997 roku.

W efekcie na decyzję o dopełnieniu trylogii czekano aż dziesięć lat, a na jej podjęcie wpływ miał rozwój technologii 3D, która stworzyła przed twórcami produkcji o różnej maści Obcych ogrom nowych możliwości.

Co także istotne, długa przerwa pozwoliła z pewnością bardziej dopracować szczegóły scenariusza nowych "Facetów w czerni", niż miało to miejsce w wypadku poprzedniej kontynuacji. Na chwilę obecną wszelkie niuanse fabuły trzymane są jednak w sekrecie - wiadomo jedynie, że "trójka" opowiada o podróży w czasie Agenta "J" (Will Smith), który musi cofnąć się do 1969 roku w celu ochrony "młodszego" Agenta "K" (Josh Brolin, "starszego" gra jak zawsze Tommy Lee Jones). Boris (Jemaine Clement), czarny charakter filmu, będzie próbował go bowiem zabić w celu kompensaty łańcuchu wydarzeń i wyrównania porachunków, które mają doprowadzić do końca świata.

Oprócz wyżej wymienionych gwiazd w "Facetach w czerni 3" występują również: Emma Thompson, Michael Stuhlbarg, Alice Eve, a także piosenkarka Nicole Scherzinger, znana z występów w zespole The Pussycat Dolls.

Czy te nazwiska zagwarantują, że nowa odsłona cyklu spełni oczekiwania fanów serii? Przekonamy się już 25 maja, kiedy obraz zadebiutuje na ekranach polskich kin.


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Faceci w czerni 3
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy