Reklama

Clint Eastwood uchyla rąbka tajemnicy

Leonardo DiCaprio był już trzykrotnie nominowany do Oscara, plakaty z jego podobizną zdobiły ściany dziewczęcych pokojów, jak Ameryka długa i szeroka, a jego nazwisko otwierało obsadę najbardziej kasowego filmu wszech czasów. Jego filmowa edukacja nie jest jednak jeszcze zakończona. Na szczęście ma przy sobie nauczyciela światowej sławy - Clinta Eastwooda.

Okazja do wysłuchania kilku wskazówek nadarzyła się na planie najnowszego obrazu z udziałem aktora, zatytułowanego "J. Edgar", w którym DiCaprio wciela się w J. Edgara Hoovera, legendarnego założyciela i wieloletniego dyrektora FBI.

Któregoś dnia reżyser filmu, Clint Eastwood, poprosił DiCaprio i Armiego Hammera o odegranie walki na pięści na zasadzie "wszystkie chwyty dozwolone". W końcówce sceny dwaj mężczyźni turlali się po dywanie, okładając się pięściami. Ale Eastwood nie był zadowolony. Najwyraźniej walka nie była nawet w połowie tak zacięta, jak tego oczekiwał...

Reklama

Jest bardzo wymagający

- Clint postanowił pokazać nam, czego naprawdę od nas oczekuje - wspomina tamten dzień na planie Armie Hammer. - Dorwał więc swojego kumpla, z którym znają się od czasów "Rawhide"...

"Rawhide" to westernowy serial telewizyjny, w którym Eastwood zagrał rolę przełomową dla swojej aktorskiej kariery. Emisja serialu zakończyła się 45 lat temu. Dziś Clint Eastwood ma 81 lat.

- Właściwie to znam się z nim od 1953 r., kiedy to obaj jeszcze byliśmy aktorami kontraktowymi - mówi Eastwood swoim charakterystycznym, spokojnym, chrapliwym głosem, podejmując wątek rozpoczęty przez Hammera. - Chciałem pokazać chłopakom, o co mi chodzi, więc stoczyliśmy z moim przyjacielem autentyczną walkę. Zaczęliśmy od kuksańców, a skończyliśmy na tarzaniu się po ziemi.

Niewątpliwie ubezpieczyciel filmu dostał wówczas ataku serca. Dla czterokrotnego laureata Oscara i weterana ekranu był to jednak zwyczajny dzień pracy.

- Po całej zabawie wstałem, otrzepałem się i powiedziałem: "Chłopcy, zróbcie coś takiego" - kwituje Eastwood.

Jest deszczowe piątkowe popołudnie. Znajdujemy się w jednym z hoteli w Beverly Hills, dokąd Eastwood jechał przez osiem godzin ze swojego domu w Carmel w Kalifornii, by porozmawiać z dziennikarzami o "J. Edgarze". I - nie, nie siedział bynajmniej za kółkiem BMW, Hummera, modnej hybrydy ani żadnego innego ulubionego środka transportu współczesnych gwiazd Hollywood.

Clint Eastwood jeździ czymś takim

- To czarny pickup Clinta - mówi portier, wskazując na rzeczony pojazd. - W życiu nie widzieliście tak czystej w środku terenówki, ale i tak nikt nie wierzy, że Clint Eastwood jeździ czymś takim.

Owszem, jeździ. Co więcej, unika garniturów od Armaniego, przedkładając ponad nie schludnie wyprasowane spodnie khaki i czarny sweter. Mimo 81 lat, wciąż jest przystojny w pewien szorstki sposób. Do rozmowy z dziennikarzami zasiada z serdecznym uśmiechem.

Pierwsze pytanie: Jak odczuwa działanie upływającego czasu?

- Co? - pyta Eastwood. - Czy możesz powtórzyć? Jakie było pytanie?

- Jak odczuwasz...

- Co takiego?

I nagle na jego twarzy pojawia się szelmowski uśmiech.

- Och, tylko się z tobą droczyłem - wyjaśnia, chichocząc. - Słuch mam dobry.

Co więcej, jest skłonny udzielić mi odpowiedzi na to pytanie.

- Myślę, że jak dotąd całkiem dobrze z tym sobie radzę. Całkiem dobrze. Wielu ludzi ubolewa nad tym, że się starzeją, a to dlatego, że żyjemy w społeczeństwie, w którym panuje kult początku. Nasze życie ma dla nas wartość wtedy, kiedy jesteśmy u szczytu naszych możliwości.

- Osobiście uważam, że na różnych etapach naszego życia takich szczytów może być kilka - ciągnie. - Ja przeżywam swój szczytowy okres właśnie teraz. Pewne rzeczy wychodzą mi teraz lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej - a inne, być może, nie. Trzeba akceptować plusy i minusy.


W swojej dotychczasowej karierze DiCaprio miał okazję pracować z czołowymi reżyserami. Byli wśród nich Woody Allen i James Cameron, Baz Luhrmann i Martin Scorsese, był też Ridley Scott. W ranking aktora Eastwood nie ma jednak sobie równych.

- Zdumiewa mnie jego aktywność - mówi DiCaprio. - Ten facet nie może usiedzieć w miejscu! Jeśli akurat nie reżyseruje filmu, to komponuje muzykę. Jego miłość do życia i sztuki jest inspirująca - i niezwykła.

- Jestem przekonany o tym, że człowiek cały czas musi mieć zajęcie - mówi Eastwood - bo to dla niego zbawienne. Ludziom na ogół spieszy się do przejścia na emeryturę. Podobno w Europie chcą podnieść wiek emerytalny do sześćdziesięciu siedmiu lat. Kiedyś standardem było sześćdziesiąt lat, teraz mówi się o osiemdziesięciu... Mój Boże, ja już mam tę granicę za sobą. Przekroczyłem osiemdziesiątkę.

Jak mówi, nie potrafi podzielić się żadnymi szczególnymi receptami na dobrą kondycję.

- Trzeba trzymać formę - mówi. - Po pierwsze, trzeba dbać o kondycję umysłu, a wtedy jest duża szansa na to, że w ślad za tym pójdzie sprawność fizyczna.

W miarę upływu czasu spod ręki Eastwooda wychodzą coraz ambitniejsze filmy. W kategorii "Najlepszy reżyser" był nominowany do Oscara czterokrotnie; dwa razy wygrywał - wszystko to po tym, jak skończył 62 lata.

Człowiek powszechnie budzący strach

"J. Edgar" nie jest pod tym względem wyjątkiem. To zrealizowana z rozmachem, panoramiczna, oparta na faktach opowieść, której akcja zaczyna się w 1919 r. i obejmuje zarówno lata, w których Hoover piął się po kolejnych szczeblach kariery, jak i trwający niemal pół wieku okres jego urzędowania - okres, podczas którego był twarzą amerykańskich organów ścigania i człowiekiem powszechnie budzącym największy strach w Waszyngtonie przez większą część swoich niepodzielnych rządów, trwających aż do jego śmierci w 1972 r.

Hoovera gra oczywiście DiCaprio, a Armie Hammer wciela się w prawą rękę dyrektora FBI i obiekt jego uczuć, Clyde'a Tolsona. W roli lojalnej sekretarki Hoovera, która sprawuje pieczę nad jego tajnymi aktami nawet po jego śmierci, zobaczymy Naomi Watts.

Równolegle reżyser rozwija przed nami historię matki J. Edgara (w tej roli Judi Dench), wychowującej swojego syna twardą ręką. To ona wpaja mu, że jego obowiązkiem jest wynieść nazwisko Hoover na wyżyny świetności w Waszyngtonie. Konsekwentnie wyraża również swoje zniesmaczenie faktem, że jej syn nie pali się, by tańczyć z kobietami, i przypomina mu o młodym człowieku z sąsiedztwa o przezwisku Daffy, który popełnił samobójstwo.

"Wolę być matką martwego syna niż pedzia" - mówi nieprzejednanie.

Pogłoski, że FBI naciskało na Eastwooda, by usunął z filmu pewne sceny, pojawiają się już od jakiegoś czasu. On sam jednak zapewnia, że nic takiego nie miało miejsca.

- Mam ogromny szacunek do instytucji FBI - mówi - i jestem świadom, iż krążyły pogłoski, jakoby byli rozczarowani moim dziełem. Tymczasem prawda jest taka, że ludzie z FBI byli niezwykle zadowoleni, że robimy ten film. Nie czytali scenariusza, ale podeszli do tego na zasadzie: "róbcie swoje i pokażcie taką historię, jaką chcecie pokazać". Odpowiedziałem: "Mam nadzieję, że się wam spodoba".

Jako ktoś, kto cieszy się statusem gwiazdy od 1959 roku (wtedy to na antenie zadebiutował serial "Rawhide"), i człowiek, który ma za sobą przygodę z polityką (aktor był w latach 1986 - 1988 burmistrzem miasta Carmel), Eastwood miał okazję poznać w swoim życiu wiele osób z tzw. kręgów władzy. Ale jeśli chodzi o samego Hoovera, to ich ścieżki nigdy się nie spotkały.

- Owszem, nigdy nie poznałem Hoovera osobiście - mówi aktor - ale żyłem przecież w okresie jego urzędowania, co jest zresztą jedną z przyczyn, dla których zainteresowała mnie ta historia. W latach trzydziestych, a później czterdziestych i pięćdziesiątych, dorastałem w przekonaniu, że Hoover jest postacią heroiczną. Trzeba pamiętać, że było to jeszcze przed nastaniem epoki informacji - naprawdę nie wiedzieliśmy wówczas zbyt wiele o nim, oprócz tego, co pisały gazety.

Pilnie skrywane sekrety

"J. Edgar" porusza kwestię homoseksualizmu Hoovera - dziś jest to wiedza powszechna, ale za życia wszechwładnego dyrektora FBI była ona pilnie skrywana. Film ukazuje jego relację z Tolsonem; odnosi się również do jego domniemanego transwestytyzmu - Hoover miał na osobności często przebierać się w kobiece stroje. Mimo to filmowa opowieść nie goni za sensacją, podkreśla jej reżyser.

- Chciałem podejść z szacunkiem do mojego bohatera - mówi Eastwood. - Rzecz jasna, odcisnęliśmy nasze piętno na jednej z wersji historii... Jestem przekonany, że wiele z tych wydarzeń nie wyglądało dokładnie tak, jak na moim filmie, ale nasza wizja na pewno jest dość bliska rzeczywistości.

Eastwood zdecydował się opowiedzieć historię Hoovera w sposób nielinearny. Narracja przeskakuje swobodnie od jednego okresu do drugiego. - Uznałem, że takie poruszanie się do przodu i do tyłu, celem wyjaśnienia widzowi pewnych postaw Hoovera, będzie interesujące. (...) W miarę, jak przedstawiamy widzowi jego życie, staje się oczywiste, że Hoover miał poczucie, że postępował słusznie we wszystkim, co robił. Nie jest to jednak nic nowego, jeśli chodzi o naturę ludzką. Każdy z nas jest przekonany, że postępuje dobrze, nawet wówczas, kiedy tak nie jest.

W oczach Eastwooda Hoover jest również człowiekiem skorumpowanym przez władzę, której najpierw pragnął, by później solidnie sobie na nią zapracować. - Jest takie stare powiedzenie, że władza absolutna deprawuje - mówi. - Nie da się uniknąć deprawacji, jeśli przez 48 lat jesteś dyrektorem FBI.

Swoistym paliwem dla tego rekordowo długiego okresu urzędowania - prawdopodobnie nie do przebicia - były słynne tajne akta Hoovera, zbierane przezeń potajemnie informacje o osobistych sekretach i słabościach najróżniejszych jednostek: nie tylko przestępców i osób podejrzewanych o radykalizm, ale też kongresmenów, senatorów, najwyższych rangą waszyngtońskich urzędników, a nawet prezydentów. Ten, kto naraził się Hooverowi, mógł być pewien, że tego typu informacje na jego temat prędzej czy później wyciekną do prasy.

- Nikt nie mógł pozbawić Hoovera władzy - mówi Eastwood. - Współczesne realia znają wiele takich przypadków, czy to dotyczących szefów wytwórni, czy też dyrektorów organizacji lub szefów opiniotwórczych gazet. Pewni ludzie piastują po prostu swoje stanowiska zbyt długo, aż przestają być użyteczni.

DiCaprio prowadzony przez Eastwooda

Leonardo DiCaprio ze swej strony podkreśla, że wyzwania związane z wcielaniem się w tak złożoną postać, dodatkowo portretowaną na przestrzeni tak długiego okresu, były łatwiejsze do podjęcia dzięki organizacji pracy wprowadzonej przez Eastwooda na planie.

- Clint stwarza aktorowi takie środowisko pracy, w którym może on po prostu skoncentrować się na graniu - mówi 37-letni aktor. - Na planie w danym momencie przebywają wyłącznie osoby absolutnie niezbędne, które można porównać do elitarnego komanda Navy SEALs. Po krótkim czasie aktor naprawdę czuje się tak, jakby odgrywane sytuacje działy się naprawdę. Jest zanurzony w tej rzeczywistości.

DiCaprio dodaje, że w jednym tylko aspekcie reżyserskiego stylu jego mentora rzeczywistość okazała się niezgodna z reputacją: Eastwood słynie z tego, że ogranicza liczbę ujęć do minimum, co tym razem nie znalazło zastosowania w praktyce.

- Nigdy nie schodziłem z planu z poczuciem niedosytu, to pewne - mówi. - Niektóre sceny powtarzaliśmy osiem - dziesięć razy. Clint oczekuje, że będziesz "stał mocno na nogach i mówił prawdę", bez względu na to, ile to będzie trwało.

Eastwood, pytany o ten aspekt swojej pracy, chichocze.

- Wiem, że uchodzę za reżysera, któremu wystarcza jedno ujęcie. To wspaniała reputacja, ale na planie ciężko jest jej dorównać. Może się okazać, że pierwsze ujęcie jest po prostu kiepskie, więc robię ich tyle, ile potrzeba.

Zobacz zwiastun filmu "Gran Torino":


Po 15 latach w zawodzie aktora, urodzony w San Francisco artysta postanowił zadebiutować jako reżyser. Efektem tej decyzji był thriller "Zagraj dla mnie Misty" (1971). Wkrótce Eastwood reżyserował już większość filmów ze swoim udziałem, a czasem także te, w których nie występował, jak "Breezy" (1973) czy "Bird" (1988).

Kiedy w 1992 r. Eastwood zdobył swoje pierwsze Oscary za "Bez przebaczenia" (w kategoriach Najlepszy film i Najlepszy reżyser), jego kariera przybrała nowy kształt. Jego filmy stały się bardziej zróżnicowane, a on sam coraz częściej stawał za kamerą, zostawiając granie innym. Od czasu "Za wszelką cenę" (2004), za który to film również otrzymał Nagrodę Akademii dla najlepszego reżysera i za najlepszy film, Eastwood pojawił się na ekranie tylko raz, w "Gran Torino" (2008).

Jak sam mówi, rozważa jednak powrót do aktorstwa.

- Prawda jest taka, że przychodzą do mnie propozycje ról, i bywa, że są to świetne role - wyjaśnia. - Szczerze mówiąc, to już od paru ładnych lat mówię sobie, że na stałe wycofam się za kamerę. Ale zwyczajnie nie potrafię wytrwać w tym postanowieniu.

- Pewnego dnia ktoś powie: "Zaangażujmy Eastwooda". I kto wie, może mu się to uda, jeśli będę w odpowiednim nastroju?

Cindy Pearlman

"The New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Leonardo DiCaprio | Clint Eastwood | kino | aktor | reżyseria | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy