Reklama

Cannes 2015: Del Toro musi kupić garnitur, Gyllenhaal przywieźć mamie plakat

68. edycja festiwalu filmowego w Cannes - najważniejszej imprezy kina autorskiego na świecie - rozpoczęła się, jak przed rokiem, dwoma, trzema, od wielkich nadziei i jeszcze większych oczekiwań. Początek jest dobry. Nadzieja nie umarła, a oczekiwania zostały przynajmniej częściowo zaspokojone. Wprost z Cannes dla Interii pisze Artur Zaborski.

Dywan przed festiwalowym pałacem szkli się już czerwienią, przechadzają się po nim gwiazdy, oświetlane, a to promieniami słońca, a to jupiterami. Pierwsze projekcje za nami.

Po przeciętnym filmie otwarcia, mogliśmy zobaczyć kilka obrazów z konkursu głównego. Pokaz miał także najbardziej oczekiwany blockbuster tej imprezy. Chodzi o produkcję "Mad Max: Na drodze gniewu", która zdążyła już zebrać pozytywne recenzje krytyków. Także tegoroczne jury w pełnym składzie stawiło się na prasowej konferencji, gdzie mówiło o swoich oczekiwaniach i pierwszych wrażeniach.

Reklama

Bracia Joel i Ethan Coen, zasiadający na czele oceniających, jak zwykle, w charakterystycznym dla nich zgodnym tonie, zapewnili, że nareszcie mogą być w Cannes i oglądać filmy, czyli robić coś, co zawsze chcieli. Inni nie podchodzili do sprawy z taką lekkością. Reżyser Guillermo del Toro, kiedy odebrał telefon informujący go, że zasiądzie pośród jurorów, mocno się zaniepokoił. Okazało się bowiem, że nie ma garnituru i musi sobie jakiś kupić. I kupił. Cóż, wydatki to nieodzowny problem tych, którzy wybierają się na imprezę na Lazurowym Wybrzeżu. Do swojej kieszeni zajrzał także Jake Gyllenhaal, który ucieszył się, że nie dość, że obejrzy kluczowe w tym sezonie filmy, zanim zobaczą je inni, to jeszcze zrobi to za darmo. Ot, parę dolców w kieszeni.

Choć kończy się dopiero drugi dzień imprezy, mamy już za sobą pierwsze skandale. Jak ten, który wydarzył się na rzeczonej konferencji, kiedy prowadzący zapomniał o Siennie Miller. Brytyjka nie mogła wypowiedzieć się, jak zareagowała na informację o tym, że jest w kapitule. Może powodem takiego przeoczenia był fakt, że to dopiero jej pierwszy raz w Cannes?

Kontrowersyjny był także pokaz filmu "Mad Max" na tej prestiżowej imprezie. Bo co, do diabła, taki blockbuster, taka rozrywka w najczystszej formie, robi na festiwalu uznawanym za sympozjum artystów kina!? Na to pytanie racjonalnej odpowiedzi udzielił Joel Coen, który zwrócił uwagę na elastyczność kategorii filmowych. Jego zdaniem wszystko zależy od tego, jak zdefiniujemy gatunek kina akcji. Reżyser dowcipkował też, że nigdy nie rozmawiają z bratem o tym, co oglądają.


Zasiadając wspólnie w jury, wreszcie będą mieli okazję konkretnie się o swoje zdanie pokłócić. Na razie Ethan pożartował sobie ze Sienny Miller. Bo ta podobno zapytała go, czy Złota Palma może zostać przyznana właśnie jej. Cóż, Sienna, w tym roku chyba jednak nie.

Komu więc przypadnie Grand Prix? Na razie za wcześnie, by wskazywać kandydatów. Z filmów, które mieliśmy okazję już zobaczyć, wrażenie robi zwłaszcza węgierski "Syn Faula" László Nemesa. Obraz powstawał przez siedem lat i przenosi widzów w czas II wojny światowej do oświęcimskiego obozu zagłady. To kolejna narracja poświęcona temu tematowi, ale opowiedziana z zupełnie nowej perspektywy. Imponuje zwłaszcza zabieg formalny, jakim jest ustawienie kamery tak, że rzadko możemy podejrzeć coś więcej niż głowa głównego bohatera, węgierskiego Żyda "pracującego" jako Sonderkommando przy eksterminacji ludzi zwożonych do komory gazowej.

To zupełnie nowe spojrzenie na Zagładę, bo pokazujące kompletnie indywidualne podejście. Faula interesuje jedynie pochówek młodego chłopaka. Dziejąca się dookoła tragedia, choć wdzierająca się co rusz w kadr, nie zajmuje jego głowy. Nawet ucieczka nie staje się dla niego priorytetem.

Interesujące były także dzieła Matteo Garrone i Hirokazu Koreedy. Pierwszy w swoim "Tales of Tales" dokonał reinterpretacji XVI-wiecznych włoskich baśni Giambattisty Basile. Filmowe uniwersum wypełniają królowie i królowe, potwory i fauny, czarodziejki i czarownice, morskie potwory i gargantuiczne pchły.

W obsadzie znaleźli się miedzy innymi Vincent Cassel i Salma Hayek, którzy pojawiają się w rolach możnowładców owładniętych popędami. Pierwszy jest seksoholikiem rozmiłowanym w młodych dziewczynach, druga - spragnioną dziecka, nie znoszącą sprzeciwu, bezwzględną tyranką. Nauczkę dostaną oboje, ale w żadnej z opowiedzianych w tym filmie baśni na widza nie czeka happy end.

Z kolei japoński twórca przyjrzał się po raz kolejny tematowi rodziny. Jak w swoim poprzednim filmie - "Jak ojciec i syn", reżyser zastanawia się nad tym, co definiuje więzy rodzinne - krew czy umowa społeczna. Tym razem refleksji podlega kwestia bycia siostrą. Jak zwykle u Japończyka nacisk położony jest na sielską atmosferę i wymuskane zdjęcia, które gwarantują przyjemność projekcji, jednocześnie podkreślając wagę pokazanego tematu. W tym roku Cannes nastawione jest na myślenie obrazami. Estetyzacja zdjęć, bądź formalne z nimi eksperymenty to cechy wszystkich zaprezentowanych dotąd w konkursie filmów.

Czy zmienia się doświadczenie oglądania filmu, kiedy jest się w roli sędziego - to jedno z pytań, którego nie oszczędzono jurorom festiwalu. Joel Coen zwrócił uwagę na to, że zawsze, kiedy jest się widzem, wyraża się opinię na temat filmu, czy to przed sobą, czy to przed innymi. Różnica w byciu jurorem (chociaż tego tak naprawdę nie wie, bo pierwszy raz pracuje w tej funkcji) jest taka, że tym razem musisz swojego przywiązania bronić zacieklej. Coen podkreślił przy tym, że dzięki przywiązaniu do oglądania filmów w kinie i spierania się o nie po projekcji takie festiwale jak Cannes, mogą trwać i się rozwijać. Chociaż telewizja przeżywa swoją złotą epokę, kino wciąż ma swoich zagorzałych wyznawców. Widać ich w Cannes w kolejkach, w których spędzają nierzadko i godziny, byle tylko dostać się na pokaz.

Nad głowami oczekujących powiewają ogromne plakaty i banery z gwiazdą tegorocznego plakatu - wielką aktorką, jaką jest Ingrid Bergman. Co tegoroczni jurorzy mogą o niej powiedzieć? Jake Gyllenhaal to, że tak jak on, Ingrid pochodzi ze Szwecji. Nic dziwnego, że jego mama (choć nie jest Szwedką) poprosiła go, żeby przywiózł jej festiwalowy plakat. Rossy de Palma, hiszpańska aktorka odkryta przez Pedro Almodóvara (reżyser wypatrzył ją w knajpie) przypomniała, że grała z wnuczką Bergman, która wygląda tak samo, jak jej babcia. I było to dla niej wyjątkowe przeżycie. Tylko Xavier Dolan przyznał się, że zna Bergman jedynie powierzchownie jako żywą legendę kina. Ale nie wie o niej wiele poza tym, że ma piękny uśmiech, czyli coś, co on lubi.

Jak widać, tegoroczne jury nie popada w patos. Ich zdrowy dystans i poczucie humoru każą podejrzewać, że wygra film, któremu można będzie przypisać te epitety. Czy będzie to węgierski film o holokauście albo japońska refleksja na temat łączących członków rodziny więzów? Chyba nie. Ale spokojnie, patrząc na program tegorocznej imprezy, można śmiało założyć, że i widzowie, i jurorzy jeszcze nie raz się zaskoczą.

Artur Zaborski, Cannes

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama