Reklama

Brody spadkobiercą Schwarzeneggera

Kiedy Adrien Brody przeczytał w internecie, że film "Istota" - nowy horror z jego udziałem - nie trafił do kinowej publiczności, doznał szoku. Z artykułu wynikało, że obraz wzbudzał w widzach śmiech...

- Prawda wygląda tak, że zabrałem na ten film kilkoro moich przyjaciół - wyznaje aktor. - Siedzieliśmy w tylnym rzędzie i dosłownie wyliśmy. Przyjaciele nigdy nie widzieli mnie w czymś tak niesłychanym. Nigdy też nie widzieli, żebym na ekranie zachowywał się w tak niemoralny sposób. Śmialiśmy się wręcz histerycznie, a następnego dnia przeczytałem w internecie, że podczas seansu publiczność wybuchała śmiechem w całkowicie nieodpowiednich momentach. Chciałem zawołać do autora artykułu: 'Koleś, to byłem ja!'.

Niewykluczone jednak, że Brody nie zaprosi już tych samych przyjaciół na swój kolejny film, ponieważ on również przedstawia go w sytuacjach ekstremalnych. W "Predators" 37-letni nowojorczyk gra Royce'a, członka elitarnej grupy wojowników, którzy, porwani przez przedstawicieli dzikiej rasy znanej jako Predatorzy, trafiają na obcą i dziwną planetę.

Reklama

W obrazie wyprodukowanym przez Roberta Rodrigueza pojawiają się również: Alice Braga, Laurence Fishburne, Walton Goggins, Topher Grace i Danny Trejo.

"Predators" to sequel "Predatora" - filmu z 1987 roku, dzieła z pogranicza horroru i science fiction, w którym wystąpił Arnold Schwarzenegger. Udział laureata Oscara w sequelu tego obrazu to niecodzienne wydarzenie. Sam Brody mówi jednak, że nie miał specjalnych oporów przed podpisaniem kontraktu.

- To bardzo mocne i mroczne kino - tłumaczy artysta. - Wiernie oddaje nastrój pierwszej części, która szalenie mi się podobała. Jeśli chodzi o bohaterów, to charakteryzuje ich prawdziwa głębia. Jest w tym filmie bogactwo efektów, które sprawia, że na ekranie jawi się on jako swoiste dzieło sztuki. Wizualnie ma w sobie coś z "Obcego".

A sam Brody? Owszem, gra w tym filmie bohatera akcji, mimo że brak mu oczywistych predyspozycji do tego typu ról, predyspozycji właściwych jego poprzednikowi. To było "ogromne wyzwanie" - przyznaje aktor.

- Przejmuję schedę po Schwarzeneggerze - twierdzi. - Nie jest to ta sama rola, aczkolwiek jest utrzymana w tym samym tonie. Wiem, że fani przejawiają szczególną troskę o ten film. Nie byłem murowanym kandydatem do zagrania tej postaci. Fakt ten sprawił, że sam poczułem pewną troskę i odpowiedzialność za kształt tej opowieści.

Brody, któremu występ w "Pianiście" Romana Polańskiego przyniósł Oscara dla najlepszego aktora pierwszoplanowego, przystąpił do pracy nad "Predators" z praktycznie takim samym nastawieniem, z jakim podchodzi do każdego innego filmu.

- Przyszedłem na plan z pewnymi oczekiwaniami i dołożyłem wszelkich starań, by udoskonalić dostępny mi filmowy materiał - opowiada. - Osiągnąłem ten efekt, wyposażając mojego bohatera w wewnętrzną siłę i inteligencję właściwą wojownikowi, a także w inteligencję emocjonalną. To złamany i nie pozbawiony wad człowiek, a te cechy niełatwo znaleźć w hollywoodzkich rolach. Chciałem stworzyć niedoskonałego antybohatera, który na skutek zawirowań życiowych stracił nieco swojego człowieczeństwa.

Niemniej jednak Brody przyznaje, że wiadomość o tym, iż dostał rolę Royce'a, była dla niego szokiem.

- To niesamowite, że ludzie z 20th Century Fox pozwolili mi przejąć tę pałeczkę. Pamiętam, jak w wieku czternastu lat oglądałem "Predatora" ze Schwarzeneggerem. Nigdy bym nie pomyślał, że to małemu Adrienowi, który siedział w pierwszym rzędzie, zostanie rzucone wyzwanie. Nie wizualizowałem sobie sytuacji, w których otrzymuję półautomatyczny karabin i słyszę słowa "Zostałeś wybrany". Owszem, mogłem wtedy dostać taki karabin w nowojorskim Queensie - Brody pozwala sobie na żart - ale raczej nie po to, żeby zagrać w filmie.

Zdjęcia do "Predators" powstawały w lasach deszczowych na Hawajach, co samo w sobie okazało się dla aktora potężnym bodźcem.

- Zamieszkałem na planie filmowym, na który składały się tysiące akrów prehistorycznej przyrody - opowiada Brody. - Otrzymałem tym samym niezwykłą możliwość, by wczuć się w psychikę mojego bohatera. Czytałem sobie podręczniki wojskowości i książki na temat buddyzmu, starając się jednocześnie podchodzić do całego przedsięwzięcia zgodnie z duchem zen.

W kręceniu filmu akcji niewiele było z tego ducha...

- Całe dnie spędzałem w dżungli, w moro, z karabinem i maczetą - wspomina. - Było ciężko, ale taka jest specyfika tego terenu. Dobra strona to oczywiście fakt, że męczysz się tylko przez określony czas. I choćbym nie wiem jak bardzo starał się wczuć w sytuację, w ostatecznym rozrachunku wiem, że ściganie Predatorów to nie mój problem, chociaż taka perspektywa jest ekscytująca - przyznaje Brody.

- Uciekaliśmy przed ponaddwumetrowymi dryblasami przebranymi w kostiumy Predatorów. W filmie dominują praktyczne efekty - przedzierałem się przez prawdziwe ściany ognia, spadałem z wysokości prawie dwudziestu metrów, przywiązany pasami do specjalnych wysięgników. Przeprowadzaliśmy kontrolowane eksplozje na planie. Dziennie potrafiłem wystrzelać nawet pięćset serii z mojego karabinu - dodaje artysta.

- To była intensywna, bardzo intensywna praca. Konfrontacja z silnym, ponaddwumetrowym aktorem jest przerażająca, kiedy kręci się scenę walki wręcz. Nie obyło się bez bólu, ale jest on nieodłączną częścią takich scen - przekonuje.

Jak twierdzi Brody, "Predators" to film głęboki i przemawiający do widza - czego być może zabrakło w pierwowzorze z 1987 roku.

- Dziś posiadamy bolesną wręcz wiedzę dotyczącą żołnierzy - wyjaśnia gwiazdor. - W naszym otoczeniu są krewni i przyjaciele, którzy naprawdę walczyli na wojnie. Było to dla mnie ważne, aby moja gra w sposób wiarygodny ukazywała siłę i cechy przywódcze, nie zawsze obecne w hollywoodzkich filmach, w których chodzi głównie o siłę fizyczną, i którym brakuje psychologicznego pogłębienia postaci.

- Większość żołnierzy to nie jacyś nadludzie - kontynuuje. - To młodzi mężczyźni i kobiety, którzy są najzupełniej normalni, i którzy w walce muszą polegać na fizycznych aspektach swojej natury.

Patrząc na "Predators" i wciąż wyświetlaną w kinach "Istotę" - gdzie Brody i Sarah Polley grają małżeństwo naukowców, którym udaje się skleić ludzkie i zwierzęce DNA i tym samym stworzyć jedyny w swoim rodzaju byt: dziwaczne niemowlę płci żeńskiej w początkowym stadium rozwoju, które z czasem przekształca się w rosłego i uskrzydlonego śmiercionośnego stwora - można powiedzieć, że Brody wystąpił w dwóch klasycznych horrorach pod rząd. On sam nie postrzega tego jednak w ten sposób.

- "Istota" wykracza daleko poza ramy gatunku - mówi aktor. - Jej tematyka przekracza granice moralne i etyczne. W filmie obserwujemy niesamowitą rodzinną dynamikę pomiędzy mężczyzną a kobietą, którzy są twórcami tego dziwnego dziecka. Rzecz jasna, jesteśmy bardzo patologiczną komórką społeczną.

- Kiedy w Hollywood po raz pierwszy nakręcono "Frankensteina", nikt nie przypuszczał, że coś takiego jest możliwe - dodaje. - Dziś organizmy modyfikowane genetycznie i mieszanie gatunków to rzeczywistość, która dzieje się na naszych oczach. Jedyna różnica polega na tym, że gatunki te nie zostały jeszcze zintegrowane z ludzkim DNA. Nie wiemy, jaki jest kres naszych możliwości, ani co jeszcze może się stać.

Brody - syn pochodzącej z Węgier fotograf Sylvii Plachy i Elliota Brody'ego, nauczyciela historii - to urodzony artysta sceniczny. Zaczynał jako kuglarz występujący na przyjęciach dla dzieci pod pseudonimem "Niesamowity Adrien". Jako trzynastolatek miał już na koncie występy w sztukach na off-Broadway (sztuki i musicale grane w Nowym Jorku poza Broadway'em, w pomniejszych teatrach - przyp. red.).

W wieku piętnastu lat zagrał swoją pierwszą główną rolę w telewizyjnym filmie "Home at Last" (1988). Jednocześnie uczęszczał do nowojorskiej LaGuardia High School, a następnie do American Academy of Dramatic Arts.

Następnie Brody bez trudu przerzucił się na pełnometrażowe kino fabularne - wystąpił między innymi w "Nowojorskich opowieściach" (1989), "Królu wzgórza" (1993) i "Smaku wolności" (1999). Po "Pianiście" można było zobaczyć go także w "Osadzie" (2004), "Obłędzie" (2005), "King Kongu" (2005), "Hollywoodland" (2006), "Pociągu do Darjeeling" (2007), "Braciach Bloom" (2008) i "Cadillac Records" (2008).

Obecnie pracuje na planie najnowszego obrazu Woody'ego Allena "Midnight in Paris", w którym grają również m.in. Marion Cotillard, Rachel McAdams, Michael Sheen i Owen Wilson.

- Moja matka to niesamowity fotograf - opowiada Brody. - W ogromnej mierze właśnie jej zawdzięczam to, że zostałem aktorem. Nie wpłynęła na mój wybór w sposób bezpośredni, ale dzięki niej dorastałem w poczuciu absolutnego komfortu przed obiektywem. Pozując do zdjęć, nigdy nie przesadzałem tak, jak inne dzieci, a mój tato nie był jednym z tych rodziców, którzy wydzierają się: 'Uśmiech, uśmiech!'.

- Rodzice na ogół mają do tego skłonności - dodaje - a to przecież jest tak nienaturalne. Kiedy tylko na horyzoncie pojawia się aparat fotograficzny, większość ludzi przestaje być sobą. Aparat towarzyszył mi w naszym rodzinnym domu już od najmłodszych lat. Ogromnie mi to pomogło, ponieważ dzięki temu udało mi się pozostać sobą. Stojąc przed obiektywem, czułem się dobrze we własnej skórze... A później po prostu przeszczepiłem ten sposób bycia na grunt mojego aktorstwa.

Cindy Pearlman

"New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Predators | Istota | Adrien Brody | spadkobierca | aktor | Artysta | film | brody
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy