Reklama

"Bitwa pod Wiedniem": Obelgi zebrane

"Podjąłem decyzję: dla dobra własnego i spokoju swoich bliskich nie pójdę na 'Bitwę pod Wiedniem'! Po 'Bitwie warszawskiej' do dzisiaj mam kaca" - napisał na Twitterze krytyk filmowy Tomasz Raczek. Inni recenzenci nie mieli tego luksusu. Efekt? Mamy murowanego kandydata do tytułu najgorszego filmu roku!

"Raczek odje.. się od tego filmu" - to jedna z wielu tego typu wiadomości, jakie na Facebooku otrzymał Tomasz Raczek, aktualny redaktor naczelny miesięcznika "Film", w związku z "Bitwą pod Wiedniem". Początkowo krytyk nie zamierzał produkcji oglądać, ale potem zmienił zdanie.

"W związku z tym, że zacząłem dostawać pogróżki i ostrzeżenia za pośrednictwem Facebooka, wysyłane z naprędce założonych, anonimowych profili, wzywające mnie do niewypowiadania się o filmie 'Bitwa pod Wiedniem' oświadczam, że rezygnuję z wcześniejszego postanowienia aby nie oglądać filmu "Bitwa pod Wiedniem" i nie komentować go" - napisał na swym profilu krytyk w piątek, 12 października.

Reklama

Jak Raczek ocenia "Bitwę pod Wiedniem", przeczytacie na końcu tekstu.

INTERIA.PL jako jeden z pierwszych portali opublikowała recenzję filmu Renzo Martinellego. W tekście "Nawet wilkołaki ratują chrześcijaństwo" Joanna Ostrowska nie zostawiła na "polsko-włoskiej superprodukcji" suchej nitki. Próbując oddać poziom realizacyjnej nieudolności "Bitwy..." stwierdziła, że nakręcony w 1959 roku "Ben Hur" "w porównaniu do pracy pana Martinellego i jego ekipy - to rasowy 'Avatar'".

Skrytykowała również antyislamską wymowę filmu. "'Bitwa pod Wiedniem' to bełkotliwy obrazek zawiedzionych nadziei, chorych ambicji i fanatycznych wizji, które momentami przypominają znane wszystkim filmiki prowokujące wyznawców islamu na całym świecie" - zakończyła ocenę filmu Ostrowska.

Brońcie się rękami i nogami

Recenzentka INTERIA.PL nie była jednak w swych osądach odosobniona. Przyznajemy, podobnie złą prasę miał w ostatnim czasie tylko jeden film - "1920 Bitwa Warszawska". Kamil Śmiałkowski w zatytułowanej "Kac Vienna" recenzji w portalu Stopklatka nie ma wątpliwości, że Renzo Martinelli przebił jednak wyczyn Jerzego Hoffmana

"Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Taki wniosek nasuwa się po pierwszym porównaniu 'Bitwy pod Wiedniem' z zeszłoroczną '1920 Bitwą Warszawską'. Bo jest naprawdę znacznie gorzej. A jeśli porównać najnowsze międzynarodowe widowisko historyczne z naszą klasyką - wszak "Pan Wołodyjowski" pokazuje inny fragment tego samego wieloletniego konfliktu - to po prostu wstyd" - napisał Śmiałkowski.

Szczegóły? "Scenariusz jest łopatologiczny, każde wydarzenie - niczym w codziennej soap operze najpierw jest zapowiedziane w dialogach, potem na bieżąco podkreślane rozmowami, które przypominają kto to i co robi, a potem jeszcze z dwa razy wspominane w dalszych dialogach. Jeśli w trakcie ponad dwugodzinnego filmu wyjdziecie na kwadrans - nic nie stracicie" - Śmiałkowski porównał projekcję "Bitwy..." do seansu telenoweli.

Recenzent Stopklatki zaapelował, aby nie wysyłać swoich dzieci na seans "Bitwy...."

"Nie dajcie się zwieść machinie promocyjnej, która mówi, że ten film to superprodukcja. Że to film ważny, patriotyczny czy tylko sensowny. To bardzo zły film jest. I nie pozwalajmy szantażować się tematem. Jeśli więc ktoś będzie Was czy Wasze dzieci próbował zaciągnąć na to do kina w ramach działań edukacyjnych - brońcie się rękami i nogami. Tylko tak możemy walczyć z powstawaniem takich potworków" - zakończył Śmiałkowski.


Pseudofilmowa maszkara

W słowach nie przebierał również Paweł T.Felis, który w piątkowym dodatku do "Gazety Wyborczej" nazwał "Bitwę pod Wiedniem" "pseudofilmową maszkarą".

Krytyk nie traktuje filmu Martinellego jako obrazu historycznego, akcentując baśniowy kontekst produkcji.

"[To] baśń o naprawdę bardzo dobrych katolikach i naprawdę bardzo złych muzułmanach, baśń o królach bezdennie głupich i nieprawdopodobnie mądrych (nasz, nasz, nasz!), baśń o kometach, gorejących mieczach i wilkach przeobrażających się w duchy zmarłych, baśń o cudownie uleczonych piersiach Alicji Bachledy-Curuś, rosnącym brzuchu spazmatycznie nieszczęśliwej z miłości niemowy i orszakach polskich wojsk zaopatrzonych w wizerunki Matki Boskiej i znających języki obce, bo ruszających do ataku na słowa Jerzego Skolimowskiego: 'In the name of God!' - napisał Felis.


Podobnie jak recenzent Stopklatki, także krytyk "Gazety Wyborczej" pokusił się o ustawienie 'Bitwy pod Wiedniem" w jednym rzędzie z "Kacem Wawa".

"Oglądając to absolutne kuriozum, tę pseudofilmową maszkarę, tego pawia napuszonego bez litości, choć robionego z wyczuciem bliskim 'Kac Wawa', docenić można i jako żywo upraszaczającego historię (w tym postać Sobieskiego) Sienkiewicza, i całą masę naszych przaśnych, filmowych prób mierzenia się z historią - od poczciwych 'Krzyżaków' Forda po 'Ogniem i mieczem' Hoffmana, a nawet tegoż 'Bitwę Warszawską. Bo niechżeby sobie Martinelli nakręcił swoją baśń, niechby się zabawił krotochwilnie naszą historią, gdyby tylko umiał to filmowo zrobić" - napisał Felis.

Tandetna fototapeta w propagandowym gniocie

Większość krytyków w swych recenzjach podkreślała skandaliczną "komputerową" stronę graficzną filmu.

"Tytułowa bitwa, która miała być najbardziej spektakularnym momentem produkcji, jest w znacznej większości wygenerowana komputerowo, na poziomie przypominającym kultową grę sprzed lat Wolfenstein. Zresztą nie tylko sceny batalistyczne, ale prawie wszystkie plenery w 'Bitwie pod Wiedniem' prezentują się niczym tandetna fototapeta z lat 80. Efekt tych przedpotopowych zabiegów postprodukcyjnych jest koszmarny - nałożone tło zachodzącego słońca, 'domalowana' krew, sztuczny śnieg i wybuchy rodem z epoki Windowsa 95, bardziej wprawią widzów w zażenowanie niż zachwyt" - notowała Katarzyna Kasperska w recenzji na portalu Wirtualna Polska.


Jakub Demiańczyk w krótkim tekście w "Dzienniku. Gazecie Prawnej" oburzył się "obdrzydliwie antyislamską" wymową filmu.

"Zamiast bohaterów mamy zatem woskowe kukły, zamiast scenariusza - zbiór patetycznych przemów, zamiast kawałka porządnie opowiedzianej historii - przekłamany, propagandowy gniot. Na dodatek obrzydliwie antyislamski, o czym może świadczyć to, że podkreślana jest tam data 11 września - choć bitwa rozegrała się dzień później, a oblężenie Wiednia zaczęło wcześniej. Ale przecież chodzi o to, by szkolne wycieczki utrwaliły sobie w pamięci, gdzie tkwią korzenie islamskiego terroryzmu, może po seansie dzieciaki podpalą jakąś budkę z kebabem, jeszcze raz mszcząc przodków poległych ponad 300 lat temu z rąk siepaczy wezyra" - podsumował Demiańczyk.

Tęsknota za PRL-em

Najbardziej wyważona recenzja wyszła spod pióra Andrzeja Bukowieckiego, który w Portalu Filmowym próbował dostrzec w "Bitwie..." jakieś pozytywy.

"'Bitwa pod Wiedniem' zebrała cięgi jeszcze przed wejściem na ekrany. Jeden z portali zakończył relację z premiery retorycznym pytaniem: 'Czy rzeczywiście jest aż tak źle?'. No cóż, dobrze nie jest, ale to nie znaczy, że można odmówić filmowi wszelkich wartości. Kawał solidnej roboty aktorskiej wykonał F. Murray Abraham w roli kapucyna Marka z Aviano, wspierającego obrońców Wiednia. Sugestywną kreację stworzył Enrico Lo Verso grający najeżdżającego Wiedeń wezyra tureckiego Kara Mustafę. Najlepiej wypadł Piotr Adamczyk wcielając się w po trosze tragikomiczną, po trosze groteskową (przynajmniej w jego kapitalnej interpretacji) postać cesarza Leopolda I" - zapisał Bukowiecki.

Krytyk Portalu Filmowego, zamiast przyłączyć się do chóru zniesmaczonych malkontentów, zadał na koniec pytanie o powody oddania Włochom tak ważnego dla naszego kraju tematu.

"'Bitwa pod Wiedniem' jest taka, jaka jest i teraz wszyscy płaczą nad rozlanym mlekiem. A czy ktoś bronił NAM nakręcić (być może w koprodukcji, ale z głosem decydującym) film o jednym z nielicznych triumfów polskiego władcy i polskiego oręża na arenie międzynarodowej? Całkiem nieźle wyszło z Grunwaldem, to może poszłoby i z Wiedniem? W 'Panu Wołodyjowskim' Jerzy Hoffman doprowadził husarię pod Chocim - trzeba było pójść za ciosem. W PRL mogło było to być trudne z różnych względów ideologicznych. Ale w wolnej Polsce?" - zakończył Bukowiecki.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Tomasz Raczek jednak obejrzał "Bitwę pod Wiedniem". "Ktokolwiek próbował zamknąć mi usta, odniesie przeciwny skutek swoich działań" - zapowiedział w piątek krytyk.

Według niego 'Bitwa pod Wiedniem" wpisuje się w "manierę włoskiego kina hagiograficznego, od lat produkującego filmy o świętych, które są potem wyświetlane w salkach parafialnych". "Z założenia nie przykłada [się w nich] wagi ani do historycznej wierności faktom, ani do artystycznej formy" - napisał Raczek.

Najsmaczniejszy fragment jego recenzji? "To nie jest film źle zrobiony. Prymitywne animacje komputerowe, baśniowe interwencje białego wilka w opowiadaną historię, tekturowe mury itp. mieszczą się w konwencji kina parafialnego. Ale jeśli na 'Bitwę pod Wiedniem' mają być prowadzone szkoły, to proszę tylko o jedno: niech to się nie dzieje na lekcjach historii; niech dzieciaki prowadzi do kina katecheta w ramach lekcji religii" - zakończył Raczek.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bitwa pod Wiedniem | Bitwa pod Wiedniem
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy