Reklama

Bartosz Bielenia: Za twarzą anioła

Androgeniczne rysy, przeszywające spojrzenie, delikatny uśmiech. Od przykuwającej uwagę twarzy rozpoczęła się jego niezwykła filmowa droga. Z czasem udowodnił też, że obok urody anioła ma talent do imponujących ekranowych metamorfoz. Z każdą kolejną rolą zza maski "ładnego chłopca" wyciągał coraz więcej... mroku. To zaprowadziło go wprost na casting do amerykańskiej superprodukcji Netflixa "Sandman" (wideo, na którym widzimy polskiego aktora, szybko zostało jednak usunięte). Dziś Bartosz Bielenia jest jednym z nielicznych polskich aktorów, którzy mają szansę na karierę w Hollywood.

Androgeniczne rysy, przeszywające spojrzenie, delikatny uśmiech. Od przykuwającej uwagę twarzy rozpoczęła się jego niezwykła filmowa droga. Z czasem udowodnił też, że obok urody anioła ma talent do imponujących ekranowych metamorfoz. Z każdą kolejną rolą zza maski "ładnego chłopca" wyciągał coraz więcej... mroku. To zaprowadziło go wprost na casting do amerykańskiej superprodukcji Netflixa "Sandman" (wideo, na którym widzimy polskiego aktora, szybko zostało jednak usunięte). Dziś Bartosz Bielenia jest jednym z nielicznych polskich aktorów, którzy mają szansę na karierę w Hollywood.
Czy Bartosz Bielenia ma szansę także na międzynarodową karierę? /Sebastian Reuter /Getty Images

Na ładne oczy

W pamięci masowej widowni po raz pierwszy zapisał się w 2015 roku za sprawą niewielkiej, lecz świetnie przyjętej roli w komedii "Disco Polo" Macieja Bochniaka. Wcielił się w milczącego, demonicznego muzyka, swoją kreację w całości opierając na budzących dreszcz niebieskich oczach i "jokerowym" uśmiechu. Rola inspirowana była postaciami morderców z legendarnego "Funny Games" Michaela Haneke, z czym twórcy filmu wcale się nie kryli - zespół, którego członkiem był bohater Bieleni nosił nazwę... "Funny Gamer".

Mimo pierwszoligowych ekranowych partnerów, jak Dawid Ogrodnik, Tomasz Kot, Joanna Kulig czy Piotr Głowacki, to właśnie jego niemy występ wzbudził w widzach najwięcej emocji, czym 23-letni wtedy aktor nie krył zaskoczenia. W jednym z wywiadów twierdził wręcz, że miał być jedynie "ornamentem" w filmie. Już wtedy miał znaczące ambicje - nie chciał ograniczać się tylko do ról opartych na niespotykanej fizjonomii.

Reklama

Poza małymi epizodami w serialach takich jak "Głęboka woda" czy "Dzwony wojny", nieprzerwanie szukał większych aktorskich wyzwań. Szansa nadarzyła się wkrótce - jeszcze przed ukończeniem krakowskiej szkoły teatralnej w 2016 roku zagrał swoją pierwszą główną filmową rolę w debiucie fabularnym Wojciecha Kasperskiego "Na granicy". Na ekranie zmierzył się z legendami: Marcinem Dorocińskim, Andrzejem Chyrą i Andrzejem Grabowskim.

"Na granicy" było nietypowym gatunkowym przedsięwzięciem jak na polskie realia - mrocznym thrillerem, którego akcja rozgrywa się w odciętej od cywilizacji bieszczadzkiej chacie. Dwaj pozostawieni samym sobie bracia (z których starszego zagrał Bielenia, a młodszego - Kuba Henriksen) zostają wystawieni na próbę, gdy odwiedza ich nieproszony gość - tajemniczy nieznajomy (Dorociński). Mężczyzna nie tylko podnosi w górskim domu temperaturę, ale i zwiastuje kłopoty, z którymi dwójka młodych bohaterów musi sobie poradzić. W tle z kolei rozgrywa się emocjonalny dramat rodziny, która po prywatnej tragedii musi na nowo odbudować swoje relacje.

Choć film przez widzów przyjęty został dość chłodno, dał się zapamiętać jako odważna próba stworzenia rasowego kina gatunkowego na polskim rynku i... kolekcja pięknych, zimowych kadrów. Za zdjęcia do "Na granicy" odpowiadał bowiem sam Łukasz Żal - nominowany do Oscara operator, autor zdjęć m.in. do "Idy" i "Zimnej wojny" Pawła Pawlikowskiego.

Już dzięki samej warstwie wizualnej seans "Na granicy" był ciekawym doświadczeniem, a kreacje nie tylko kradnącego ekran Dorocińskiego, ale i młodego Bieleni wniosły do filmu jeszcze dodatkowy walor. Docenili to także krytycy: za swój debiut w głównej roli Bielenia otrzymał Wyróżnienie Specjalne dla aktora w Konkursie Polskich Filmów Fabularnych OFF Camera, a także nagrodę koszalińskiego Festiwalu Młodzi i Film - Jantara dla odkrycia aktorskiego za "wyjątkową obecność w filmie, bogate środki wyrazu. Za moc i wiarygodność".

Udany występ w "Na granicy" poskutkował kolejnymi propozycjami, u bardziej rozpoznawalnych reżyserów. Bielenię mogliśmy oglądać w kolejnych latach m.in. w "Człowieku z magicznym pudełkiem" Bodo Koxa, "Klerze" Wojciecha Smarzowskiego czy serialu "1983" pod skrzydłami Agnieszki Holland.

Teatralne zwierzę

Serce Bieleni od początku jednak najmocniej związane było z teatrem. To tam gwiazdor stawiał swoje pierwsze kroki, tam też zbudował sobie renomę jednego z najzdolniejszych aktorów młodego pokolenia. Debiutował jako dziecko - w 1999 roku w wieku zaledwie siedmiu lat wystąpił na deskach Teatru Dramatycznego w Białymstoku, jako tytułowy bohater w spektaklu "Mały Książę" w reżyserii Tomasza Hynka. Potem było tylko lepiej - nikogo nie zaskoczyło, gdy do szkoły aktorskiej dostał się za pierwszym razem.

W 2013 roku współpracował z kolei ze słynnym krakowskim Teatrem Bagatela, gdzie jego pierwszą rolą była kreacja Hipolita w "Idiocie" Fiodora Dostojewskiego w reżyserii Norberta Rakowskiego. Następnie w latach 2014-2017 związał się z Teatrem Starym w Krakowie, który okazał się dla niego miejscem szczególnym. To tam Bielenia debiutował u boku samego Jana Peszka w "Edwardzie II" Anny Augustynowicz, później zachwycając kreacjami: u ówczesnego dyrektora teatru Jana Klaty jako Edmund w "Królu Learze" oraz jako tytułowy bohater "Hamleta" Krzysztofa Garbaczewskiego. Tę drugą rolę Bielenia wspomina jako szczególnie ważną w jego karierze.

W Starym młody aktor nie stronił od wyzwań. Specjalnie do roli w "Kopciuszku" Anny Smolar nauczył się sztuczek iluzjonistycznych, dzięki którym oczarował zarówno młodszych, jak i starszych widzów. Wystąpił też w cieszącym się ogromną popularnością "Weselu" - ostatnim spektaklu Klaty jako dyrektora Teatru Starego.

Kolejnym krokiem musiała być Warszawa, gdzie Bielenia przeniósł się w 2018 roku, rozpoczynając stałą współpracę z Nowym Teatrem Krzysztofa Warlikowskiego. W stolicy debiutował jako Pauzaniasz w "Uczcie", teatralnej adaptacji dialogu Platona, ponownie spotykając się z reżyserem Krzysztofem Garbaczewskim. Widzowie Nowego mogli go zobaczyć także w "Jezusie" Jędrzeja Piaskowskiego, "Kinie moralnego niepokoju" Michała Borczucha czy "Ostatnim" Romualda Krężela.

Na krótko przed wybuchem pandemii, która wstrzymała działalność teatrów, Bielenia ponownie pojawił się w spektaklach Jana Klaty - najpierw w "Długu" w krakowskim Teatrze Nowym Proxima, a później w "Marce Joannie od Aniołów" - już ponownie w Nowym Teatrze.

Przełom

Przełomowym rokiem dla Bartosza Bieleni okazał się ten miniony. To właśnie wtedy premierę miało nominowane do Oscara w kategorii najlepszy film międzynarodowy "Boże Ciało" Jana Komasy. Bartosz Bielenia, by zdobyć główną rolę musiał pokonać... 300 kandydatów. Jak wspominał Komasa, na castingu Bielenia wcale nie brylował w żadnym z dwóch postawionych przed nim zadań.

- Szukaliśmy kogoś, kto jednocześnie podołałby roli fałszywego księdza i chuligana. Po pierwsze, aktorzy musieli więc na poczekaniu, swoimi własnymi słowami wymyślić kazanie i zaśpiewać. Przy drugim zadaniu prosiłem ich, żeby pokazali złość do kamery tak, jakby ta kamera była ich znajomym, który oddał ich w ręce policji. (...) [Bartosz] był jedyną osobą, której nie poszło żadne z nich - opowiadał później reżyser. To właśnie to pozornie nieudane przesłuchanie urzekło Komasę.

Jak się później okazało, zaufanie młodemu aktorowi opłaciło się. Nie dość, że sam film otrzymał na świecie dziesiątki wyróżnień (w tym dziesięć Orłów), fenomenalna kreacja podszywającego się pod księdza Daniela, podopiecznego poprawczaka, uczyniła z Bieleni gwiazdę. Za swoją rolę aktor zdobył nie tylko najważniejszą polską nagrodę filmową - Orła, lecz także Paszport "Polityki" w kategorii Film oraz niezwykle ważną dla młodych aktorów Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego.

W Danielu Bielenię zafascynowała najbardziej jego tajemnica. Jak wyznał w jednym z wywiadów: - Nie znamy jego rodziny, historii, nie wiemy skąd przybył i do końca filmu nie dowiadujemy się o nim żadnej prawdy, bo kłamie, manipuluje, a przede wszystkim cały czas zajmuje się innymi ludźmi. To w gruncie rzeczy bardzo ciekawe, że wiemy o nim aż tak niewiele. Daniel sam się wymyślił i zbudował wokół nowego wyobrażenia siebie jako kogoś w kościele, jako księdza.

Oczywiście, "Boże Ciało" okazało się dla Bieleni milowym krokiem, który poskutkował kolejnymi dużymi przedsięwzięciami. W tym roku zobaczymy go na ekranie m.in. w opartym na prawdziwych wydarzeniach filmie Jana Holoubka "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy" oraz w "Magnezji" - pierwszym od czasu "Disco Polo" filmie pełnometrażowym Macieja Bochniaka.

Do sieci trafił niedawno także dramat z elementami fantasy "Ondyna" w reżyserii nominowanego do Oscara za krótkometrażowy film dokumentalny "Nasza klątwa" Tomasza Śliwińskiego. W tej produkcji Bielenia wcielił się ponownie w główną postać - Cezara, chorującego na bardzo rzadką chorobę nazywaną "Klątwą Ondyny". Chorym z tym zespołem każdego dnia grozi zatrzymanie oddechu we śnie. Za swoją kreację na Warszawskim Festiwalu Filmowym Bielenia otrzymał specjalne wyróżnienie.

Najwięcej emocji wzbudziło jednak w ostatnich miesiącach nagranie, które wyciekło do internetu z jednego z castingów do amerykańskiej adaptacji komiksu Neila Gaimana "Sandman" przygotowywanej dla Netflixa. Na wideo, które wkrótce potem zostało usunięte, można było zobaczyć Bielenię w interpretacji postaci zwanej Corynthian - mrocznej zjawy ze snu głównego bohatera. Aktor wypadł na ekranie znakomicie, chwaląc się do tego świetną znajomością angielskiego. Czy jest to zapowiedź jego hollywoodzkiej kariery? Pozostaje nam jedynie trzymać za to kciuki!

***Zobacz także***

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bartosz Bielenia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy