Reklama

Artur Żmijewski: Zacząłem kląć jak szewc

We wchodzących wkrótce na ekrany kin "Kamieniach na szaniec" gra małą rolę ojca Rudego (Tomasz Ziętek). Była to miła odskocznia od odtwarzanego od pięciu lat "Ojca Mateusza". Poza tym film miał jeszcze dodatkowy atut.

- Danusia Stenka jest moją żoną, więc mieliśmy szansę się spotkać i to była dla mnie duża frajda. Ważne, że do spotkania doszło w zupełnie innym kontekście niż w "Nigdy w życiu", z którym też byliśmy kojarzeni przez lata - cieszy się aktor.

Na pytanie, czemu tak rzadko pojawia się w kinie, odpowiada: - W Polsce wciąż nie robi się dużo filmów. Ale nikt nie wie, co będzie za dwa, trzy lata.

Na razie wiadomo, że wbrew pojawiającym się plotkom, nie odchodzi z "Ojca Mateusza". Mało tego - coraz śmielej poczyna sobie jako reżyser kolejnych odcinków. W dziesiątym sezonie nadzorował trzy, w 11. będzie ich jeszcze więcej.

Reklama

- Najtrudniejsze w pracy reżysera jest to, że trzeba znać odpowiedź na każde, nawet najbardziej niepotrzebne i głupie, pytanie. Trzeba ogarniać każdy szczegół tej opowieści - opowiada. Mimo trudności nowe zajęcie bardzo mu się podoba. Umie też odpowiednio potrząsnąć niezdyscyplinowanymi pracownikami.

- Potrafię być choleryczny, ale właściwie tylko z jednego powodu: kiedy ktoś marnuje mój czas. Bo czuję, że mam go coraz mniej, więc gdy on przecieka przez palce, bo ktoś spóźnił się na plan albo snuje się, zamiast pracować, to... wychodzę z siebie - mówi. Na szczęście nie zdarza się to często, nie musi więc niepotrzebnie kalać swego wizerunku idealnego mężczyzny i prawdziwego dżentelmena.

A ten sprawia, że od lat Artur Żmijewski zajmuje szczyty najróżniejszych rankingów popularności - kobiety nie tylko lubią go jako aktora, ale marzą o tym, żeby pójść z nim na kolację, a nawet... mieć dzieci. W jednym z rankingów na najbardziej pożądanego znanego potencjalnego dawcę nasienia zostawił w polu i Michała Żebrowskiego, i Macieja Stuhra, i jeszcze kilku innych młodszych kolegów.

Nie szczyci się tym, ale też nie udaje, że mu te pochwały i komplementy nie sprawiają przyjemności. Nie zabiega o popularność, jednak wychodząc z domu, nie zakłada czapki i okularów. - Ja się nie ukrywam. Nigdy tego nie robiłem, bo nie miałem powodów. Jak jadę na zakupy, to nie udaję, że jestem kimś innym. Śmieci też wynoszę jako Artur Żmijewski - zapewnia.

Choć kojarzony jest przede wszystkim z pozytywnymi bohaterami, przyznaje, że bardzo lubi od czasu do czasu zagrać kogoś mniej szlachetnego. Jak choćby esesmana w "Wyroku na Franciszka Kłosa". Czy bezwzględnego Wolfa z "Psów". Choć ten ostatni jest na cenzurowanym - odcisnął, niezatarte póki co, piętno na aktorze. - Zacząłem kląć jak szewc. Niestety to się przyjęło i funkcjonuje do dziś. Żona już się przyzwyczaiła. Przy dzieciach staram się jednak powstrzymywać - mówi.


Mimo to zdarza mu się tęsknić do czasów, kiedy był postrzegany jako twardziel. - Wtedy ludzie często krzyczeli do mnie: "Ej! Wolf!". Albo cytowali mnie-filmowego: "Litra Wyborowej i ogórki". Dzisiaj dzieciaki śpiewają za mną przewodni utwór z "Na dobre i na złe" - ubolewa żartobliwie.


EGP

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

TV14
Dowiedz się więcej na temat: Artur Żmijewski | Tomasz Ziętek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy