Reklama

Ameryka, bóg i dziwolągi

W Polsce wszyscy znają Supermana, Batmana i Spidermana, ale w ostatnim czasie ekrany naszych kin nawiedziła cała masa innych superbohaterów, których nazwiska i pseudonimy raczej niewiele nam mówiły. Tymczasem dla fanów komiksów i ich ekranizacji są oni przynajmniej tak samo istotni, jak ich nieco sławniejsi koledzy, dlatego może warto nieco bliżej im (oraz adaptacjom ich przygód) się przyjrzeć?

Kapitan Ameryka

Super-żołnierz, będący alter ego młodego patrioty Steve'a Rogersa. Pojawił się po raz pierwszy na stronach komiksu Marvela w marcu 1941 roku, osiem miesięcy przed przystąpieniem Stanów Zjednoczonych do II wojny światowej. Niezapomniana okładka przedstawiała młodego bohatera - z wizerunkiem amerykańskiej flagi na piersi - wymierzającego Adolfowi Hitlerowi cios w szczękę. Ta niepoprawna politycznie postawa sprowadziła na twórców komiksu: Joe Simona i Jacka Kirby'ego - spore kłopoty, ale także ogłosiła pojawienie się nowego bohatera, tak bardzo potrzebnego ludziom cierpiącym wskutek militarnego autorytaryzmu.

Reklama

Bezkompromisowa sztuka wywołała zamieszanie, które tak wspomina Simon: "To był okres tuż przed wojną. Osaczyli nas polityczni aktywiści, którzy zbierali się w tamtych czasach na Madison Square Garden. Byli bardzo agresywni, dowiedzieli się, gdzie mieszkamy, grozili nam i opluwali. Wtedy właśnie FBI zorientowało się, co się dzieje i przyznało nam ochronę - agentów, którzy na wszelki wypadek przebywali w naszym biurze".

Bohater Simona i Kirby'ego - Steve Rogers, przed wojną był studentem sztuki, który w 1940 postanowił zaciągnąć się do wojska. Nie został przyjęty z powodu słabego zdrowia, ale dostał propozycję uczestniczenia w tajnym wojskowym projekcie o nazwie "Odrodzenie". Po wstępnych eliminacjach dostał się i został poddany terapii, która miała na celu zwiększyć jego siłę, szybkość, inteligencję i wytrzymałość. Podano mu także "serum superżołnierza", a następnie napromieniowano.

Dzięki temu stał się niezwykle silny i sprawny, gotowy do walki z III Rzeszą, a przede wszystkim z nazistowskim złoczyńcą o pseudonimie Red Skull.

Jak do komiksowego bohatera ustosunkowuje się najnowszy obraz o przygodach Kapitana Ameryki? "Captain America: Pierwsze starcie" Joe Johnstone'a jest przede wszystkim ironiczny. Wykpiwa się w nim przaśne żołnierskie wodewile i wojenną propagandę, afirmując przy okazji oderwaną od polityki ideę - amerykański sen, głoszący możliwość dowolnego kierowania swoim życiem.

- Wcieleniem tej idei jest Steve Rogers, kurdupel o muskulaturze Marka Zuckerberga i ambicjach zostania całą ekipą 'Niezniszczalnych' w jednym. W sukurs takim planom przychodzi mu niemiecki naukowiec wraz z zestawem specyfików i urządzeń, pozwalających przekuć wiotkie mięśnie w stal. Kilka zastrzyków, kilka wyładowań elektrycznych i Rogers zmienia się w Übermenscha, głoszącego hasła demokracji - pisze w naszej recenzji filmu Piotr Mirski.

Przeczytaj recenzję filmu "Captain America: Pierwsze starcie" na stronach INTERIA.PL!

I choć, jak dodaje, klisza goni tu kliszę, to frajdy z oglądania przygód kapitana Ameryki jest mnóstwo. - Twórcy balansują na cienkiej granicy między patosem a zgrywą, zachowując cały czas zdrową równowagę. Film staje się przez to letni i wypłukany z silniejszych wrażeń - podsumowuje Mirski, ale dodaje zaraz, że poza dobrą zabawą nikt więcej od niego nie oczekuje, wiec i narzekać nie ma komu.

Thor

W 1962 roku, ponad 20 lat po tym, jak na komiksowych stronach zadebiutował Kapitan Ameryka, legendarny dziś tandem - Stan Lee i Jack Kirby przedstawił rzeszy wiernych czytelników stajni Marvela (ponownie) swoją najnowszą produkcję - "The Mighty Thor", wprowadzając do obiegu nową postać superbohatera władającego młotem o szczególnej mocy.

Pomimo dziwnie brzmiącego imienia i nietypowej scenerii wydarzeń odwołującej się do nordyckiej mitologii, historia Thora oparta była na znanych od wieków, zakorzenionych w historii odwiecznych konfliktach: syn, który traci cierpliwość, starając się udowodnić ojcu swoją wartość, noszący głęboką urazę brat, a w tym wszystkim kobieta, która pomaga mężczyźnie spojrzeć na świat innymi oczami. Królewska krew, zaprzysiężona zemsta, wybujała duma, która może doprowadzić do upadku - te właśnie elementy znalazły swoje miejsce w opowiedzianej na kartach komiksu historii.

Producent filmu "Thor 3D", będącego adaptacją wspomnianej opowieści, a jednocześnie prezes Marvel Studios, Kevin Feige, wspomina, jak Stan Lee wraz z Jackiem Kirbym po wymyśleniu plejady innych herosów wpadli na pomysł: "Stwórzmy boga - a potem niech jego boskość stoczy się na ziemię!".

W genialnym posunięciu przyjrzeli się bliżej mitologii nordyckiej, z którą większość czytelników nie była tak zaznajomiona jak z mitologią grecką czy rzymską. Do tego dobudowali historię, w której bohaterowie są szczególnie ludzcy - pomimo nadludzkiej mocy pozwalającej im sprowadzać burzę, wywoływać grzmoty i pioruny. Muszą się oni zmagać z całkiem przyziemnymi problemami. Mają niepozałatwiane sprawy - jak ma to miejsce w przypadku walczących ze sobą braci - Thora i Lokiego.

Historia tego pierwszego to w gruncie rzeczy dramat rodzinny, którego bohaterowie są równie niedoskonali jak przeciętny śmiertelnik; i to właśnie sprawia, że zarówno czytelnik, jak i widz mogą identyfikować się z postaciami Marvela.

- "Thorowi" w lwiej części udaje się unikać mielizn, co zasługuje na uznanie, szczególnie w kontekście relatywnie małej (w porównaniu z konkurencją) liczbie spektakularnych scen akcji. Branagh sprawnie balansuje na granicy słowotoku zmęczonego dziada, prezentowanego przez Anga Lee w pierwszym Hulku i orgiastycznego fajerwerku, jakim był Batman w wersji z sutkami na zbroi - pisze o filmie w naszej recenzji Stanisław Liguziński.

Przeczytaj recenzję filmu "Thor 3D" na stronach INTERIA.PL!

I przypomina, że "Thor" jest częścią imponującego projektu, którego zwieńczeniem ma być film "The Avengers". Dwie części "Iron Mana", wspomniany "Captain America", "Green Lantern", "The Incredible Hulk" i "Thor" to pełnoprawne tytuły, ale również wstęp do powstania Avengersów - supergrupy, skonsolidowanej przez rządową agencję S.H.I.E.L.D.

Fani już mogę zacierać ręce i odliczać dni do premiery (4 maja 2012).

X-Men

Zupełnie inaczej prezentuje się sytuacja w filmie "X-Men: Pierwsza klasa". Akcja tego prequelu rozgrywa się głównie w latach sześćdziesiątych XX wieku, bo właśnie wtedy Stan Lee i Jack Kirby (po raz kolejny!) stworzyli historię tych mutantów. Podobnie jak postacie z innych komiksów Marvela, również ta grupa to nietypowi, sarkastyczni, antyspołeczni superbohaterowie.

Mimo że mają sporo wad, trudno się z nimi nie identyfikować, bo przeżywają dylematy, które zna każdy z nas. Mają problemy miłosne, walczą z własnymi demonami. Są rasą nad-ludzi, homo superior, dziećmi atomu. Kolejnym ogniwem ewolucji. Każdy z mutantów posiada niezwykłą moc, która ujawnia się w trakcie okresu dojrzewania. W świecie pełnym nienawiści, nietolerancji i uprzedzeń są szykanowani. To odmieńcy, których normalni ludzie nie potrafią zaakceptować.

Najważniejszymi postaciami wśród X-Menów, zarówno z komiksów, jak i z filmu Matthew Vaughna - są: Charles Xavier (znany też jako Profesor X) i Erik Lehnserr (Magneto). "Najważniejsze było zadecydowanie, w jakim okresie poznali się Charles i Erik. Byli młodymi chłopakami po dwudziestce. Uznaliśmy, że umieścimy akcję w latach sześćdziesiątych XX wieku - w czasach zimnej wojny, ale i walki o prawa człowieka. Tamten okres ukształtował dzisiejszy świat. Pokazaliśmy to z innej strony" - mówi producent, a także reżyser filmów "X-Men" i "X-Men 2", Bryan Singer.

Równie ważnym aspektem w "Pierwszej klasie" są prawa człowieka. Czy zostaną przyznane też mutantom? Czy ludzie uznają prawa tych jednostek czy zechcą wyeliminować tych, którzy są inni? "Kwestia asymilacji i wrogości jest fascynująca. Mutanty próbujące stać się pełnoprawnymi członkami społeczeństwa to futurystyczna wizja wydarzeń z lat sześćdziesiątych XX wieku" - przekonuje Singer.

- '"X-Men: Pierwsza klasa" może być wizualną ucztą nie tylko dla zagorzałych zapaleńców i oddanych wielbicieli. Najnowszy film Matthew Vaughna ("Kick-Ass") to istny koktajl Mołotowa, mieszanka różnych konwencji, wielkie widowisko i przede wszystkim ironiczny obrazek Ameryki z okresu, kiedy John F. Kennedy był symbolem demokracji za wszelką cenę - pisze tymczasem o filmie w naszej recenzji Joanna Ostrowska.

Przeczytaj recenzję filmu "X-Men: Pierwsza klasa" na stronach INTERIA.PL!

- Oprócz fenomenalnych efektów specjalnych w dziele Vaughna zaskakuje sama konstrukcja narracji i wpisanie historii mutantów w historię USA początku lat 60. Nawiązanie do zimnej wojny, kryzysu kubańskiego i historii obozowych jednego z bohaterów, wpisują X-Menów w szerszy kontekst kulturowy, w którym pod maską komiksowych mutantów kryją się niewygodne tematy amerykańskiej polityki tamtego okresu - dodaje recenzentka i twierdzi, że "Pierwsza klasa" to najlepszy "komiksowy film", jaki mogliśmy zobaczyć na ekranach kin od bardzo dawna.

Green Lantern

We wszechświecie szaleje wojna pomiędzy tymi, którzy sieją postrach, a tymi, którzy walczą w obronie życia - Korpusem Green Lantern. Kiedy pewien wielki wojownik ginie, ktoś musi zająć jego miejsce. Tym razem, po raz pierwszy, jeden z nas stanie się jednym z nich.

Taki jest natomiast punkt wyjścia w komiksie ze stajni DC Comics, a zarazem w filmie Martina Campbella "Green Lantern".

Hal Jordan wiódł żywot zwykłego żołnierza do czasu, aż otrzymał od umierającego kosmity zielony pierścień. Odkąd poznał zaklętą w nim niezwykłą moc, jego przeznaczeniem stała się ochrona mieszkańców kosmosu razem z "Korpusem Zielonych Latarni", który od stuleci pilnuje porządku w całym wszechświecie. Wszystko wydawałoby się na pozór iść w dobrym kierunku, gdyby nie fakt, że w kosmosie pojawił się potężny wróg grożący zniszczeniem ładu. Hal, który dopiero jest rekrutem w szeregach Zielonych Latarni, okazuje się być jedynym z wojowników, który może stawić czoła Parallaxowi.

"Byłem niesamowicie podekscytowany, przenosząc postać Green Lantern na duży ekran - mówi Martin Campbell. - Dla mnie on jest jednym z najbardziej fascynujących superbohaterów w historii komiksów. Przede wszystkim jest człowiekiem i ma wiele ludzkich wad, więc możemy się z nim identyfikować. Jednocześnie jego przygody mają nieskończony potencjał, gdyż rozgrywają się w różnych pozaziemskich światach".

Green Lantern wyróżnia się na tle innych superbohaterów i zdobył ogromną popularność dzięki temu, że należy do Korpusu - jego praca zabiera go do odległych zakątków kosmosu.

"Filmy o superbohaterach mają pobudzać wyobraźnię widzów na najbardziej wyszukane sposoby" - twierdzi Ryan Reynolds, który wciela się w rolę tytułowego bohatera. - "W tym zakresie Green Lantern jest doskonałym materiałem na filmową postać - dzięki niemu film jest pełen akcji, przygody, humoru i człowieczeństwa".

"Od dłuższego czasu chciałem napisać scenariusz do filmu o superbohaterze" - dodaje scenarzysta i producent Greg Berlanti. - "Wychowałem się na komiksach i gdy byłem dzieckiem bardzo fascynował mnie Green Lantern, ponieważ jako jeden z nielicznych superbohaterów odbywał podróże pozaziemskie. Został oderwany od codzienności i znalazł się w przestrzeni kosmicznej, żeby chronić Ziemię. Dla mnie i dla moich kolegów to było spełnienie marzeń. Dzięki tym opowieściom poznaliśmy cały wszechświat".

- Można narzekać godzinami na film Campbella - pisze o "Green Lantern" Joanna Ostrowska. - Wszystko od początku do końca jest tu przewidywalne i mało zaskakujące, choć po kilkunastu minutach projekcji uśmiech na twarzy wywołuje dość mocno widoczna inspiracja serią "Gwiezdnych wojen" Lucasa. Poza tym 'Zielone latarnie' to kolejny film akcji, w którym ani klisze, ani stereotypy nie robią już na nikim większego wrażenia.

Przeczytaj recenzję filmu "Green Lantern" na stronach INTERIA.PL!

- I choć lepiej byłoby, gdyby wszyscy adaptatorzy komiksowych superprzygód brali przykład z Matthew Vaughna i jego "X-Menów", warto pamiętać, że bohaterowie zajmują się przede wszystkim szukaniem kłopotów, a tego w "Zielonej latarni" jest ponad miarę. W końcu "zieloni policjanci" muszą walczyć, używając przede wszystkim silnej woli i wystrzegając się strachu, który dopadnie ich na pewno w kolejnej części przygód - podsumowuje.


Baczniej przyglądając się wspomnianym obrazom (wszystkie miały premierę w tym roku!), nie da się nie dostrzec, że bohaterowie tych nieco mniej popularnych w naszym kraju komiksów mają się całkiem nieźle. Może więc w oczekiwaniu na kolejnego Batmana, Supermana i Spidermana, warto zaznajomić się także z ich przygodami. Tym bardziej, że stworzyli je najlepsi na świecie rysownicy, a na ekran przenoszą je coraz bardziej szanowani w środowisku reżyserzy.

Człowiek-pająk w nowym wydaniu:

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bogowie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy