Reklama

Aleksander Żabczyński: Przedwojenny amant

Był bożyszczem kobiet - miał promienny uśmiech, nienaganne maniery i aksamitny głos, którym śpiewał Helenie Grossównie "Już nie zapomnisz mnie". Wojna i powojenne porządki złamały jego karierę, ale w pamięci widzów na zawsze pozostanie czarującym młodzieńcem.

Był bożyszczem kobiet - miał promienny uśmiech, nienaganne maniery i aksamitny głos, którym śpiewał Helenie Grossównie "Już nie zapomnisz mnie". Wojna i powojenne porządki złamały jego karierę, ale w pamięci widzów na zawsze pozostanie czarującym młodzieńcem.
Aleksander Żabczyński w "Białym murzynie", gdzie partnerowała mu Tamara Wiszniewska /materiały prasowe

Szukał swojej drogi

Podobno pociągała go architektura, ale Aleksandra Bożydara Żabczyńskiego, jedynego syna generała dywizji Wojska Polskiego, przeznaczono do kariery wojskowej. Po maturze, zgodnie z wolą rodziców, wstąpił do Szkoły Podchorążych w Poznaniu.

Koszarowe życie nie pociągało jednak wrażliwego młodzieńca. Po przeniesieniu do rezerwy w 1921 roku zdecydował się na studia prawnicze. Niestety, nie ukończył ich - podobno popadł w konflikt z jednym ze swoich wykładowców.

W tym samym czasie, zafascynowany aktorstwem, zapisał się na zajęcia do słynnej wówczas Warszawskiej Szkoły Gry Sceniczno-Filmowej Niny Niovilli, jednej z nielicznych przedwojennych kobiet reżyserek. Ostatecznie zrezygnował z nauki, bo, jak sam później opowiadał, na zajęciach warsztatu aktorskiego Niovilla kazała mu... gryźć kciuk, by wprawił się w nastrój rozpaczy lub żalu, niezbędny do odegrania konkretnej sceny.

Reklama

Jednak miłość do teatru nie pozwoliła mu zejść z obranej drogi. W 1922 roku trafił do kółka dramatycznego "Reduty". Debiutował tam w "Pastorałce" jako Archanioł Gabriel. Wprawdzie ówczesna krytyka nie dostrzegła wtedy wschodzącego aktorskiego talentu, ale sam Żabczyński nie miał już wątpliwości. - Każde przedstawienie teatralne było dla mnie objawieniem - przyznał po latach.

Właśnie w "Reducie" poznał Marię Zofię Zielenkiewicz - swoją przyszłą żonę, której, jak podkreślał, zawdzięczał wiele pod względem aktorskim. Wkrótce po ślubie, który odbył się w czerwcu 1923 roku, państwo Żabczyńscy dostali angaż w stołecznym teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego.

Aleksander znakomicie sprawdzał się w ambitnym repertuarze, ale nie stronił też od występów w rewiach i kabaretach. Na deskach legendarnego teatru rewiowego Morskie Oko po raz pierwszy zaśpiewał swój wielki szlagier - "Całuję twoją dłoń, madame". I stało się! W jego głosie zakochały się tłumy wielbicielek.

Grał z żoną

Urocza aparycja i nieco nonszalancki styl bycia sprawiał, że dziewczęta wystawały pod jego oknami. On jednak był lojalnym i wiernym mężem (do czasu - przeżył płomienny romans z aktorką i tancerką Lodą Halamą, który ta szczegółowo opisała w swojej książce "Moje nogi i ja"). Jego pozycja sprawiła, że mógł przebierać w propozycjach i dyktować warunki. Jednym z nich było zastrzeżenie: "Gram z żoną".

Dzięki temu aktorskie małżeństwo często wspólnie występowało na scenie. Gwiazdor był uwielbiany także przez kolegów aktorów, którzy komentując jego takt i maniery, żartowali, że gdy ma otworzyć pudełko sardynek, najpierw puka w wieczko.

W końcu o przystojnego łamacza niewieścich serc upomniało się kino. Na ekranie zadebiutował epizodyczną rolą doktora w "Czerwonym błaźnie" (1926) Henryka Szaro, kryminale rozgrywającym się w... scenerii jednego z warszawskich kabaretów. Niestety, film nie przetrwał do naszych czasów.

Najwcześniejszym zachowanym obrazem, w którym występuje, jest "Janko Muzykant" (1930). Żabczyński wcielił się w nieczułego na piękno sztuki dziedzica Zarubę. Jednak ta i kolejne dramatyczne role nie przyniosły mu upragnionego sukcesu. Tak samo jak podejmowane przez Żabczyńskiego próby przekonania dziennikarzy, że urodził się w Wenecji.

Wszystko zmieniło się wraz z nadejściem epoki kina dźwiękowego. Mikrofony zarejestrowały aksamitny głos, który stał się jego znakiem rozpoznawczym, tak jak hollywoodzki uśmiech. Reżyserzy dostrzegli talent komediowy aktora i jego kariera nabrała rozpędu.

Scenarzyści specjalizowali się w rolach pisanych specjalnie dla niego. "Pani minister tańczy", "Manewry miłosne", "Jadzia", "Sportowiec mimo woli", "Ada, to nie wypada", "Panienka z poste restante", "Zapomniana melodia" - to głośne produkcje komediowe, w których grał. Dobrą passę przerwał jednak wrzesień 1939 roku.

Prawdziwy bohater

Żabczyński postanowił walczyć, zostawiając w domu ciężarną żonę (urodziła martwą córeczkę w grudniu 1939 roku). Brał udział w kampanii wrześniowej, trafił do obozu jenieckiego na Węgrzech, skąd zorganizował prawie wszystkim Polakom ucieczkę przez Rumunię do Francji. Po kapitulacji Francji przedostał się do Anglii. W 1942 roku wysłano go na Bliski Wschód.

Później już jako kapitan II Korpusu Polskiego generała Andersa przeżył piekło walk o Monte Cassino, został ranny i odznaczony Krzyżem Walecznych. Po wojnie pracował w Polskim Czerwonym Krzyżu w Salzburgu, myślał o pozostaniu za granicą, ale jego żona nie chciała porzucić Polski. Ostatecznie w 1947 roku Żabczyński wrócił do kraju.

Nowa władza traktowała go podejrzliwie. Bezpieka posądzała o szpiegostwo na rzecz amerykańskiego wywiadu. Do 1955 roku był śledzony. Kontrolowano jego korespondencję, do UB spływały donosy na temat tego, co robi i z kim się spotyka. Nie miał szans na granie w powojennych filmach, bo socrealizm nie potrzebował gwiazdy kojarzącej się z sanacyjnym kinem lat 30.

Na szczęście otrzymał angaż w Teatrze Polskim. Występował też w Polskim Radiu. Zarabiał grosze, więc dorabiał struganiem z drewna figurek ptaków, które sprzedawał w Cepelii. W 1957 roku zagrał w telewizyjnej sztuce"Abelard i Heloiza" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza. Była to niestety jego jedyna przygoda ze szklanym ekranem.

Zmarł na serce 31 maja 1958 roku po kilku dniach pobytu w klinice. Mówiono jednak, że po przewiezieniu do szpitala zdążył jeszcze oczarować wszystkie pielęgniarki i to mogło przyczynić się do pogorszenia stanu jego zdrowia...

JBJ

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Aleksander Żabczyński
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy