Reklama

Al Pacino w Polsce 22 września

Podbił świat jako Michael Corleone w "Ojcu chrzestnym". Al Pacino, nowojorczyk włoskiego pochodzenia, który szanuje swych fanów i jak oka w głowie strzeże prywatności, 22 września odwiedzi Polskę!

Bywają nazwiska, które mówią nam niewiele, i takie, które z czymś kojarzymy, ale nie bardzo wiemy, z czym. Jakiś film, serial, teleturniej? 74-letni Al Pacino do tego grona nie należy. Przeciwnie, to człowiek legenda, bożyszcze świecące niezwykłym blaskiem. Na całym świecie ma miliony fanów, którzy na wyrywki znają jego filmografię.

Grał w "Ojcu chrzestnym", "Pieskim popołudniu", "Serpico", "Morzu miłości", "Gorączce", był rewelacyjny w "Życiu Carlita", oscarowy w "Zapachu kobiety", niezapomniany w "Człowieku z blizną" i genialny w serialu "Anioły w Ameryce". - Niech moje role mówią za mnie, ja tymczasem, zamiast gadać, popracuję nad kolejną - powtarza.

Reklama

Teraz jeden z najpopularniejszych Włochów w Hollywood odwiedzi Polskę, otwierając cykl spotkań z gwiazdami "An Evening with..." (ang. "Wieczór z..."). Już 22 września Sandro Monetti poprowadzi je w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie.

Al Pacino unika dziennikarzy. Strzeże prywatności, mówiąc, że aktor - ten z 8. nominacjami do Oscara i jedną statuetką, lecz także z nagrodami Emmy, Tony i ze Złotym Globem - jest dla wszystkich, tymczasem człowiek spoza ekranu, "w kapciach i szlafroku" - tylko dla najbliższych. Zdecydował się jednak odpowiedzieć na kilka pytań.

Lubi pan spotykać się z fanami?

- O tak! To urozmaicenie wszystkiego, co robię jako aktor - nie tylko filmowy, lecz także teatralny. Jakieś 30 lat temu zacząłem odwiedzać szkoły i koledże. Stawałem na podium z książkami i skryptami, czytałem ich fragmenty, rozmawiałem o moich filmach lub sztukach, w których akurat gram. Był to rodzaj poszerzenia interakcji z publicznością, interesujący sposób na nawiązanie kontaktu. Wyglądało to mniej oficjalnie niż dzisiaj, dla mnie samego było jednak ekscytującą przygodą. Pewnie dlatego robię to do dziś.

Chętnie odpowiada pan wtedy na pytania, ale już w telewizji nie lubi się pan pokazywać w charakterze przepytywanego.

- Nie jestem entuzjastą wywiadów telewizyjnych. Ten rodzaj sformatowanej rozmowy nigdy tak naprawdę do mnie nie przemawiał. Brakuje mu energii i spontaniczności, charakterystycznych dla rozmowy na żywo. Tymczasem odczyt, "Wieczór z..." to rewelacyjny sposób na komunikację, w dodatku z wbudowanym elementem teatralności - dla mnie najważniejszym. Fragmenty scenariuszy czy sztuk, które czytam, są jak dźwięk skrzypiec lub wiolonczeli, jak energia, przepływająca między mną a słuchającymi mnie, żywymi ludźmi.

- Przez wszystkie te lata wieczory z widzami upodobniły się nieco do solidnej konstrukcji, staram się jednak nie zapominać o rzeczy najważniejszej - spontaniczności. Nie wiem, dlaczego, daje mi to poczucie wolności, stając się jednocześnie idealnym zajęciem w przerwach pomiędzy kolejnymi projektami. Lubię rozmawiać z publicznością, lubię czuć, że nie ma między nami muru, że jesteśmy naprawdę razem. Lubię teatralność tych spotkań, fakt, że są jak praca nad rolą i że w trakcie każdego z nich uczę się czegoś nowego - o sobie, o swoich postaciach, ale też o Was i kraju, który odwiedzam.

Rozmawiał Maciej Misiorny.

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy