Reklama

Aktorzy mają wiele twarzy

Zagrać pięć ról w jednym filmie? W tylu wcieleniach w najnowszym filmie Andrzeja Saramonowicza "Jak się pozbyć cellulitu" możemy oglądać Magdalenę Boczarską. Historia kina zna jednak wiele podobnych, nierzadko nawet bardziej spektakularnych aktorskich dokonań.

Boczarska w najnowszej komedii autora "Lejdis" wciela się w postać Kornelii Matejko.

- To tajemnicza intrygantka, która ma wiele wcieleń. Początkowo przedstawia się jako masażystka, ale kiedy wychodzi na jaw, że zupełnie nie umie masować, zaczyna ujawniać coraz bardziej zaskakujące odsłony swojej bogatej osobowości. Łącznie jest ich pięć - mówi Magdalena Boczarska.

Reżyser filmu tłumaczy pomysł na wielokrotną rolę Boczarskiej chęcią opowieści "o sile kobiecej wyobraźni". - Fascynuje mnie, że kobiety potrafią zmyślać nie gorzej niż mężczyźni, a już z pewnością z większym wdziękiem. Kornelia potrafi wkręcać swoich słuchaczy z niewinnością kilkuletniej dziewczynki, nie przestając ani na chwilę być zmysłowym wampem. To kobieta-kot, kobieta-wąż, kobieta-kameleon - wyjaśnia Saramonowicz.

Reklama

- Czułam się , jakbym grała nie w jednym, ale pięciu filmach - kwituje nowe doświadczenie Boczarska. Historia kina zna jednak wiele podobnych, nierzadko nawet bardziej spektakularnych aktorskich dokonań.

Znakomite epizody

Za decyzją obsadzenia danego aktora w kilku rolach w jednym filmie kryje się najczęściej jego nieprzeciętny komediowy talent . To przecież pomysł na doskonały aktorski trick, szansa dla aktora na pokazanie szerokiej palety zawodowych umiejętności.

Tak było w przypadku zrealizowanej w 1952 satyrycznej komedii "Sprawa do załatwienia" w reżyserii Jana Rybkowskiego i Jana Fethke. Zainspirowany jednym z programów rewiowego teatru "Syrena" film opowiadał historię młodego dziennikarza telewizyjnego, który przyjeżdża do fabryki obuwia, by nakręcić tam reportaż o przodownicy pracy. Kiedy się z nią zaprzyjaźnia, oferuje dziewczynie pomoc w załatwieniu pianina dla zespołu świetlicowego.

W staraniach przeszkadza im m.in. opryskliwy taksówkarz, gburowaty kelner, referent-biurokrata, chuligański kibic i kumoterski ekspedient. Wszystkie z tych ról - było ich w sumie aż 8 - zagrał jeden z największych polskich aktorów komediowych - Adolf Dymsza. "Jego znakomite epizody stanowią największą wartość filmu" - czytamy w opisie "Sprawy do załatwienia" na stronie Filmpolski.pl.

Jednym z pionierów "aktorstwa wielokrotnego" był słynny komik Buster Keaton, który w słynnej teatralnej scenie krótkometrażowego filmu "The Playhouse" z 1921 roku zagrał nie tylko aktorów, występujących na deskach, ale też... publiczność. Trick Keatona związany był z eksplorowaniem ówczesnych możliwości technicznych kina, bywa że w kadrze mamy w jednym momencie aż 9 postaci, granych przez komika.

Zobacz fragment filmu "Playhouse" Bustera Keatona:


Aktorstwo jako zabawa

W polskim kinie minionej dekady wielokrotne role oferowano wyłącznie mężczyznom. Co ciekawe, zarówno "Południe-Północ" (2007) Łukasza Karwowskiego, jak i "Hiena" (2007) Grzegorza Lewandowskiego nie były komediami. Były propozycjami na tyle art-house'owymi, że dzisiejszy widz, jeśli w ogóle pamięta te produkcje, to wyłącznie z powodu kreacji Roberta Więckiewicza i Borysa Szyca.

Więckiewicz w "Południe-Północ" wcielił się w pięć postaci - kolejne osoby, które podczas swojej wędrówki przez Polskę napotykają na swej drodze bohaterowie filmu Jakub (Borys Szyc) i Julia (Agnieszka Grochowska). Role Więckiewicza oparte są na tym samym patencie, co kreacje Dymszy w "Sprawie do załatwienia". Kolejne wcielenia Więckiewicza: zakonnika, myśliwego Klenia, grzybiarza, tirowca, wreszcie pijaka Mańka - są wspaniałymi aktorskimi etiudami, zabawą z konwencją.

Borys Szyc w "Hienie" wcielił się w trzy postaci. Poza główną kreacją syna "Bryndzy", tajemniczego samotnika mieszającego w opuszczonym domu, aktor gra również mniejsze role: w retrospekcjach wciela się w postać ojca kilkuletniego bohatera filmu, pojawia się też w maleńkim epizodzie jako lodziarz.

Aktor przyznaje, że potrójna rola była jednym z najważniejszych powodów, dla których zdecydował się przyjąć występ w "Hienie". - To jest taki fajny zawód, że można go czasem nazywać zabawą - mówi Szyc, dodając, że "Hiena" była jednak mrocznym filmem z pogranicza kinowego horroru.

- Chętnie bym zagrał coś podobnego jeszcze raz. Na przykład w takim schemacie: Jeden aktor gra jedną postać na trzech etapach jej życia - rozmarzył się Szyc.

Brak umiaru

Zabawa w aktorstwo bywa jednak czasem niebezpieczna. Zamiast rozbawiać publiczność, można - przy braku umiejętności zachowania umiaru - narazić się na drwiny krytyki. Eddiemu Murphy'emu z pewnością nie można odmówić komediowych zdolności. To jednak aktor, o którym można powiedzieć, że wyspecjalizował się w wielokrotnych rolach. Uczynienie z tego swojego znaku firmowego nie wyszło mu jednak na dobre. To, co sprawdza się jednorazowo, zaskakując nagle publiczność, w kolejnych powtórkach przybiera formę nieznośnego manieryzmu.

Pierwszym z filmów, w których Murphy zaprezentował się światu w kilku rolach był "Książę z Nowego Jorku" (1988), opowiadający o afrykańskim następcy tronu, przyjeżdżającym do Ameryki w poszukiwaniu żony. Kolejnymi filmami, w których Murphy sięgałpo ten sam chwyt, były kolejno: "Wampir w Brooklynie" (1995) i "Gruby i chudszy" (1996).

Powtarzającego się jak zacinająca się płyta aktora spotkała jednak zasłużona kara. Za potrójną rolę w jednym z ostatnich swoich filmów "Norbit" otrzymał - rzecz bez precedensu - aż trzy aktorskie nominacje do Złotych Malin. Jeszcze gorszą informacją dla czarnoskórego komika był fakt, że we wszystkich trzech kategoriach - najgorszy aktor pierwszoplanowy, najgorszy aktor drugoplanowy i najgorsza aktorka drugoplanowa (tak, Muprhy w "Norbicie" wciela się też w kobietę) - zwyciężył.

Bollywoodzki rekord

Kiedy kilka lat temu Polskę opanowywała gorączka bollywoodzkiej nocy, a indyjskie filmy zaczęły regularnie trafiać do dystrybucji, mogliśmy na własne oczy przekonać się, że kinematografia znad Gangesu w o wiele większym stopniu od amerykańskiego i europejskiego kina stawia na umowność opowiadanych historii.

Umowność dotyczy również odtwórców głównych ról - największy gwiazdor Bollywood Amitabh Bachchan wcielił się w kilka postaci aż w kilkunastu produkcjach w karierze. Rekordzistką jest jednak bollywoodzka aktorka Priyanka Chopra, która w filmie Ashutosha Gowarikera "What's Your Raashee?" (2009) zagrała aż 12 postaci. Obraz opowiada młodym mężczyźnie, który według horoskopu ma 10 dni na znalezienie wybranki swojego serca. Wybierać będzie z 12 dziewczyn, z których każda jest reprezentantką innego znaku zodiaku.

Kino nie jest jednak dyscypliną sportową, polegającą na wcielaniu się w możliwie największą liczbę postaci w jednym filmie. Priyanka Chopra być może zapisze się na trwałe w historii kina jako odtwórczyni 12 ról w jednym filmie. Przypadek Eddiego Murphy'ego dobitnie pokazuje jednak, jak można rozmienić na drobne swój talent, notorycznie multiplikując grane przez siebie postaci. Czy Petera Sellersa pamiętamy wyłącznie z przebojowej, potrójnej roli w filmie Stanleya Kubricka "Doktor Strangelove lub jak przestałem się martwić i pokochałem bombę"? Był on zbyt dobrym aktorem, by zapisać się w naszej pamięci wyłącznie tym słodkim wygłupem.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: twarzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama