Reklama

Agata Kulesza: Nie ma wstydu

Agata Kulesza jest świetnym przykładem, że aby być gwiazdą, nie trzeba robić rzeczy, które potem są powodem do wstydu.

- Tak się jakoś stało, że kamera widzi we mnie smutek. Marcin zaryzykował, obsadzając mnie w roli pogodnej kobiety. To wymaga poskromienia na planie mojej energii. Muszę spokojnie i skromnie budować tę postać. Nie wiem, czy mi się uda. Takiej roli jeszcze nie grałam - ekscytuje się aktorka. Radości dostarczył jej wspomniany Marcin Krzyształowicz. Powierzył jej rolę matki głównego bohatera w komedii "Pani z przedszkola". To miła odmiana po świetnych, nagradzanych, ale niezwykle ciężkich rolach w "Sali samobójców", "Róży" oraz "Idzie".

Dzisiaj jej nazwisko budzi szacunek, kojarzy się ze świetnymi rolami, nagrodami i aktorską klasą. Ale jeszcze dziesięć lat temu jej sytuacja wcale nie była taka różowa. Kulesza długo czekała na swoją szansę.

- W pewnym momencie chciałam nawet zmienić zawód. Myślałam, że może będę kierownikiem produkcji, może aktorstwo jest jednak nie dla mnie. Bo tak się działo, że specjalnie nikt mnie nie chciał. Niby cały czas grałam w teatrze, ale... - wspomina.

Role zaczęły do niej przychodzić po trzydziestce. Jeszcze nie były to wielkie wyzwania aktorskie, ale już nie musiała martwić się o rachunki i przyszłość w zawodzie. Aż pewnego dnia w 2008 roku zadzwonił telefon z propozycją udziału w "Tańcu z gwiazdami". - Miałam wolne i lubię tańczyć, więc się zgodziłam - powiedziała.

Reklama

Nie tylko lubi, ale też umie, co udowodniła wygrywając VIII edycję show. Nagrodę - Porsche 987 Boxster - przekazała na aukcję na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy (sprzedano je za ponad 255 tysięcy złotych).

Zyskała popularność, jakiej nie dało jej kilkanaście lat w zawodzie aktorki. Mogła rzucić się w wir życia towarzyskiego, bankietów i sesji zdjęciowych do kolorowych magazynów. A jednak... - Zawsze, gdy daję się zwieść próżności i gdzieś pójdę, to później bardzo żałuję, wręcz mam moralnego kaca. Może nie umiem funkcjonować na takich imprezach. To zdecydowanie nie moja bajka! - twierdzi.

Postanowiła więc, że nie może osiąść na laurach i potrzebuje kolejnego sukcesu. Najbardziej aktorskiego. Dwa lata później dostała aż dwie role marzeń - upokarzanej kobiety w "Róży" oraz zapracowanej matki zagubionego nastolatka w "Sali samobójców". I się zaczęło - wywiady, autografy, wizyty w programach telewizyjnych... Idealne warunki, by każdemu sodówka uderzyła do głowy.

- Przyjemnie być popularnym, owszem. Zawsze chciałam zobaczyć, jak to jest. I gdy sama stałam się popularna, odetchnęłam z ulgą: bo to nie jest to, czego w tym zawodzie szukałam - mówi. I dodaje: - Myślę, że to dobrze, że tak zwany sukces przyszedł tak późno. Gdyby zdarzył się zaraz po szkole, nie wiem, czy nie byłabym dziś kompletnie pustą lalą, która zagubiła się w życiu.

A jej się udało nie tylko w zawodzie, ale i w życiu prywatnym. Kulesza jest szczęśliwą żoną operatora Marcina Figurskiego i mamą 16-letniej Marianki. Rodzina to jej azyl i kotwica, pozwala jej zachować równowagę i nie daje popadać w stany ekstremalne. - Nie można mieć wszystkiego. Ale mam bardzo dużo: świetną rodzinę, przyjaciół, kariera się dobrze rozwija - mówi.

Nie za bardzo przejmuje się też upływającym czasem. Nie zamierza korygować swojej urody, bo wierzy, że w przyszłości też znajdą się dla niej ciekawe aktorskie wyzwania. Choć na wszelki wypadek nie pozostawia spraw własnemu, nie do końca przewidywalnemu, biegowi. - Czasem mówię do koleżanek: "Róbcie, róbcie operacje. Będziecie klepały biedę na starość, bo wszystkie pomarszczone babcie zagram ja!" - żartuje.

EGP

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Teleświat
Dowiedz się więcej na temat: Agata Kulesza
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy