Reklama

Aaron Eckhart nie chce się podobać

"Jak to nie będzie śrub!? Muszą być! Jeśli nie na szyi, to chociaż gdzieś na czole. Wkręćcie mi je nawet w cholerny nos. Ja chcę mieć śruby!" - tak zareagował Aaron Eckhart, gdy dowiedział się, że bohater superprodukcji "Ja, Frankenstein" (w kinach od 24 stycznia) nie tylko zerwie z wizerunkiem słynnego monstrum, ale też będzie na swój sposób... przystojny.

Eckhart zmieniłby zapewne zdanie, gdyby dowiedział się, przez co musieli przechodzić jego poprzednicy. Pal sześć Roberta de Niro, skrytego u Kennetha Branagha pod ciężką warstwą ubrań i silikonowych prostetyków. Może i spędził długie tygodnie podglądając chorych na udar, ucząc się ich zachowań, ale wysiłek ten nijak ma się to do trudów pierwszego filmowego monstrum - Borisa Karloffa.

Pradziad kinowych potworów na planie "Frankensteina" (1931) przeżywał katusze. Jego charakteryzacji poświęcano codziennie cztery godziny. Powrót do normalności trwał niespełna połowę krócej.

Reklama

Na przebranie aktora składało się wiadro niebieskiej farby, tuzin sworzni i nitów oraz para butów, wykorzystywanych przez robotników kładących asfalt. Każdy ważący, bagatela, siedem i pół kilograma. Do tego dwie pary noszonych jednocześnie spodni i stary garnitur. A pod nim niespodzianka - dwu i pół kilogramowy stalowy pręt, umieszczony na plecach. Detal ów wraz z dociążonym obuwiem miał za zadanie uwiarygodniać sztywny chód potwora.

Uwiarygodniał do tego stopnia, że lata później zaowocował chronicznymi problemami z plecami, na starość zmuszającymi aktora do korzystania z wózka inwalidzkiego. Z faktem tym musieli pogodzić się współpracujący z Karloffem filmowcy, nie raz przepisujący scenariusze, by gwiazdor mógł odegrać część scen na siedząco lub w pozycji leżącej.

Całość dopełniały gumowe powieki zasłaniające połowę oczu oraz - jeśli wierzyć hollywoodzkim legendom - płat surowej ryby przyklejony do czoła, by uwydatnić czaszkę potwora. Wszystko to składało się na utrwalany przez dekady wygląd monstrum. Wizerunek ikoniczny do tego stopnia, że Studio Universal zastrzegło sobie do niego prawa na blisko sto lat! Ograniczenia wygasną oficjalnie w 2026 roku.

Nie można wykluczyć, że problem licencji był jednym z zagadnień, z którym musieli się liczyć twórcy "Ja Frankenstein". Reżyser obrazu Stuart Beattie (współtwórca światowego sukcesu "Piratów z Karaibów") tłumaczy jednak, że za nowym wyglądem stała chęć stworzenie postaci, która przeraża, ale też budzi współczucie i... sympatię.

"Dołączenie Aarona do projektu skrystalizowało naszą wizję. Wiedzieliśmy już, jaką istotą będzie tytułowe monstrum" - wyjaśnia Beattie. - "Aaron ma fantastyczną twarz, co okazało się szalenie istotne. Gdy zamierzasz uczynić aktora groteskowym i potwornym, pokryć jego twarz bliznami, to ciągle chcesz, by na swój sposób pozostał przystojny i publiczność mogła się z nim identyfikować. I to nie tylko mężczyźni, ale również kobiety. Pod tym względem uroda Aarona sprawdziła się pierwszorzędnie".

Adam (Eckhart), potwór stworzony przez doktora Frankensteina, od ponad 200 lat żyje samotnie w cieniu ludzkiej cywilizacji. Obdarzony ogromną siłą i wytrzymałością, wytrenowany w sztukach walki, broni naszego gatunku przed zakusami istot rodem z najgorszych koszmarów. Nieoczekiwanie i wbrew swojej woli zostaje uwikłany w odwieczną wojnę pomiędzy dwoma klanami nieśmiertelnych. Obie frakcje chcą odkryć sekret jego zmartwychwstania, by dzięki niemu zdobyć kontrolę nad armią żywych trupów.


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ja, Frankenstein | aaron
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy