Reklama

1000 filmów, które tworzą historię kina?

Chcieliśmy, żeby ludzie - zwłaszcza młodzi, zalewani przez filmowy chłam - zobaczyli, że jest też inne kino, filmowa Atlantyda, do której warto płynąć, bo tam są rzeczy najbardziej wartościowe - powiedział PAP filmoznawca dr hab. Piotr Kletowski, redaktor książki "1000 filmów, które tworzą historię kina".

Chcieliśmy, żeby ludzie - zwłaszcza młodzi, zalewani przez filmowy chłam - zobaczyli, że jest też inne kino, filmowa Atlantyda, do której warto płynąć, bo tam są rzeczy najbardziej wartościowe  - powiedział PAP filmoznawca dr hab. Piotr Kletowski, redaktor książki "1000 filmów, które tworzą historię kina".
Okładka książki "1000 filmów, które tworzą historię kina" /materiały prasowe

Jak powiedział PAP Kletowski, jednym z impulsów do napisania książki były dostępne na rynku publikacje zagranicznych autorów, które koncentrowały się głównie na kinie amerykańskim. "W Polsce dostępna jest np. książka '1001 filmów, które musisz zobaczyć' Stevena Jaya Schneidera, ale to kolejny przykład publikacji anglo- czy raczej amerykanocentrycznej. Nam zależało na tym, żeby w naszej publikacji była szeroka reprezentacja filmów z innych części świata. Oczywiście, kinematografia amerykańska jest najpotężniejsza, ale nie zapominajmy, że dziś serce kina bije w Azji. Dlatego w naszej książce znajdziemy wiele filmów z krajów azjatyckich, ale też z Europy Środkowej, z Polski. Położyliśmy nacisk na filmy z I połowy XX wieku, bo według nas jest to matecznik najbardziej wartościowego kina" - stwierdził.

Do współpracy nad książką profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego zaprosił 26 uznanych filmoznawców, ekspertów w konkretnych dziedzinach kina, m.in. specjalizującego się w kinie operowym Lesława Czaplińskiego, eksperta w zakresie kina animowanego Jerzego Armatę i znawcę kina historycznego Łukasza Jasinę. "Kluczem do ułożenia listy było subiektywne, bardzo osobiste podejście do historii kina. Zależało mi, żeby w książce znalazły się tytuły należące do uświęconego kanonu, ale też żeby ten kanon trochę przewietrzyć, zwrócić uwagę na produkcje, które - w czasie swych premier - nie były uznawane za najwybitniejsze czy najbardziej znaczące dla rozwoju sztuki filmowej, ale które teraz ukazują cały swój blask. Na przykład kanoniczne filmy Federico Felliniego to 'Słodkie życie' oraz 'Osiem i pół', ale dzisiaj widzimy, że jego najbardziej osobistym dziełem - a kto wie czy nie najlepszym - był 'Casanova', który przez wiele lat uchodził za jego najgorszy film. A jest to obraz, który naprawdę mówi wszystko, co Fellini chciał przekazać o sztuce, człowieku, artyście. Dlatego 'Casanova' jest wyeksponowany w naszej książce. Według takiego klucza układaliśmy całą książkę. Oczywiście, zachowaliśmy pewne tradycje. Trudno byłoby nie napisać o 'Obywatelu Kane' Orsona Wellesa, ale z równą atencją opisana jest 'Dama z Szanghaju' tego twórcy" - zapewnił.

Reklama

Pytany o sposób pracy nad książką, Kletowski wyjaśnił, że lista była układana przez autorów, ale on jako redaktor odpowiednio ją kalibrował, chcąc zachować wszechstronność, dotknąć wszystkich lub najważniejszych zjawisk tworzących historię kina. "Wyszedłem z założenia, że lepiej zrezygnować z opisu jednego filmu Viscontiego jeżeli w książce są już cztery i zamiast tego opublikować np. opis filmu zrealizowanego przez amerykańską wytwórnię filmów niskobudżetowych Troma. Dzięki temu książka nabrała pełniejszego wymiaru i jest bardziej reprezentatywna jako opis ponad stuletniej historii kina w perspektywie światowej. W procesie pisania cały czas współpracowałem z autorami, słuchałem ich sugestii i zachęcałem, żeby np. dokładali jakieś opisy. '1000 filmów...' jest dziełem wspólnym. Trochę jak film, w którym reżyser odpowiada za całość przedsięwzięcia, ale równie ważne są zdjęcia, scenografia, aktorstwo. Oczywiście, jako redaktor sygnuję całość nazwiskiem, ale ta książka ma tak naprawdę 26 autorów, którzy podzielili się swoją pasją i wiedzą" - zaznaczył.

Według redaktora "'1000 filmów...' najlepiej czytać od deski do deski, bo wtedy zauważa się pewną ewolucję w kinie". "Książka ma strukturę polifoniczną. Jako całość jest opowieścią o historii kina światowego, ale z tych opisów można ułożyć np. historię kina amerykańskiego, polskiego albo japońskiego. Czytając opisy, można też dowiedzieć się np. jak wyglądała ewolucja gatunków filmowych. Polecałbym zachowanie chronologii, ale jeżeli ktoś chce złożyć sobie minimonografię danego reżysera to też może to zrobić. Jeśli kogoś interesuje pojedynczy film to także może go odnaleźć. Natomiast najważniejszą intencją '1000 filmów...' jest to, aby zachęcić ludzi do oglądania klasyki filmowej. Jeszcze 20 lat temu to nie byłoby osiągalne. Dziś te tytuły są na wyciągnięcie ręki. Można przeczytać opis w książce, a za chwilę obejrzeć je w sieci" - zwrócił uwagę.

Dodał, że publikacja może być wstępem do przygody odbiorcy z kinem. "Ona pomaga odnaleźć w audiowizualności to, co jest szczególnie warte obejrzenia. Są platformy filmowe, które karmią nas głównie sieczką, jak Netflix, ale są też takie jak MUBI, gdzie znajdziemy klasykę. Można zasiąść do tej klasyki, oglądać ją w domu, chłonąć kino i przekonać się, że kiedyś naprawdę było wielkie, mówiło o człowieku, przywracało pewne proporcje w świecie. Nie było tylko rozrywką, ale medium, które pozwalało człowiekowi odnaleźć siebie w otaczającym go świecie. Chcieliśmy, żeby ludzie - zwłaszcza młodzi, którzy są zalewani przez filmowy chłam - zobaczyli, że jest też inne kino, filmowa Atlantyda, do której warto płynąć, bo tam są rzeczy najbardziej wartościowe" - powiedział Kletowski.

Filmoznawca wyjawił, że planowane są już dwa kolejne tomy leksykonu. Znajdzie się w nich więcej opisów filmów współczesnych. "W I tomie chcieliśmy położyć nacisk na kino klasyczne, do którego nawiązuje współczesne kino. W kolejnych tomach uzupełnimy tę wiedzę o opisy filmów z lat 80. i późniejszych. Jednak, tak jak w kinie, jesteśmy uzależnieni od brutalnych praw rynku. Wszystko zależy od tego, czy książka odniesie sukces wydawniczy, który da asumpt do rozpoczęcia pracy nad kolejnymi tomami. Na razie wszystko jest na dobrej drodze. Przez miesiąc byliśmy na 1. miejscu listy bestsellerów Empiku. Ludzie czytają tę książkę i ona rzeczywiście spełnia swoją rolę. Jest przewodnikiem po kosmosie kinematograficznym, pozwala wybrać rzeczy najciekawsze, najbardziej wartościowe - niekoniecznie pod względem artystycznym, ale np. wpływu na kino, atrakcyjności wizualnej czy tematycznej" - powiedział.

Jak podkreślił Kletowski, "1000 filmów..." to książka, pod którą podpisuje się całym sercem. "Quentin Tarantino powiedział kiedyś, że robi takie filmy, które sam chciałby oglądać. Mam podobnie. Stworzyliśmy książkę, którą chciałem przeczytać - tzn. zawierającą opisy nie tylko filmów najbardziej wartościowych, ale też najciekawszych, czyniących kino sztuką żywą. Obok filmów Wajdy czy Viscontiego mamy 'Elzę - Wilczycę z SS', reprezentantkę kina exploitation - bardzo ważnego, a przez lata odsądzanego przez poważnych krytyków od czci i wiary. Tymczasem widać, że kino exploitation zasila kino głównego nurtu. Weźmy choćby Tarantino. Gdyby nie spaghetti westerny i filmy exploitation, jego kino w zasadzie by nie istniało, bo ono jest z tego szyte. Oczywiście, są w tej książce moje ulubione filmy, są tytuły, które do dziś wzbudzają zachwyt, ale też te odgrzebane, o których wiedzieli tylko specjaliści. Cieszę się, że udało nam się napisać nie tylko o produkcjach ważnych dla kina, ale też tych wzbudzających emocje. Widzowie, którzy do nich dotrą, z pewnością podzielą nasz entuzjazm" - podsumował.

Książka "1000 filmów, które tworzą historię kina" ukazała się nakładem Wydawnictwa Dragon.

PAP life
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy