Reklama

10. Festiwal Krytyki Filmowej Kamera Akcja: Jedyna taka impreza w Polsce

W dniach 17-20 października w Łodzi odbył się 10. Festiwal Krytyków Sztuki Filmowej Kamera Akcja. Wydarzenie zostało zapoczątkowane w 2009 roku przez studentów filmoznawstwa UŁ. Z racji okrągłej edycji organizatorzy oraz uczestnicy często zwracali uwagę na drogę, jaką w ciągu dekady przeszła jedyna w Polsce impreza w pełni poświęcona krytyce filmowej.

Pierwsza Kamera Akcja z 2009 roku wydaje się w porównaniu z tegoroczną edycją bardzo skromna. Wtedy w programie dominowały etiudy studenckie. Jednak w ciągu dekady wydarzenie stało się jednym z ważniejszych i bardziej lubianych polskich festiwali - nie tylko ze względu na bogaty i różnorodny program. Najważniejszym elementem Kamery Akcji są liczne dyskusje poświęcone nie tylko krytyce filmowej, ale także jej nowym kierunkom oaz dialog z twórcami filmowymi. W tym roku oddano także hołd profesorowi Bolesławowi W. Lewickiemu, twórcy polskiego filmoznawstwa jako oddzielnej dyscypliny uniwersyteckiej. 10. Kamera Akcja została zainaugurowana odsłonięciem jego gwiazdy na ulicy Piotrkowskiej.

Reklama

Podczas tegorocznej edycji uczestnicy festiwalu mogli m.in. posłuchać konfrontacji krytyka Łukasza Maciejewskiego z aktorem Sebastianem Fabijańskim. Ci, którzy spodziewali się napiętej atmosfery, mogli poczuć się zawiedzeni, bo obaj uczestnicy dyskusji nie szczędzili sobie komplementów. Wśród paneli znalazły się także te poświęcone finansowaniu produkcji filmowych oraz jego promocji. Najważniejszym punktem programu była mająca miejsce w nocy z 18 na 19 października dyskusja "Do utraty tchu" - dziesięciogodzinna rozmowa o kinie, w której udział wzięło ponad dwudziestu zaproszonych gości. Założenia były bardzo ambitne, ale wszystkie udało się zrealizować, a uczestnicy wydarzenia nie żałowali zarwanej nocy.

Poza dyskusjami odwiedzający festiwal mogli również uczęszczać na seanse filmowe. W programie 10. Kamery Akcji znalazły się w hity festiwali w Berlinie ("Synonimy" i "Piranie"), Cannes ("Parasite", "Portret kobiety w ogniu" oraz "Wysoka dziewczyna") i Gdyni (otwierające imprezę "Boże ciało" i zamykający ją "Ikar. Legenda Mietka Kosza"). Większość z nich trafiła już do ogólnopolskiej dystrybucji lub niedługo pojawi się w kinach. Wśród zaprezentowanych dzieł znalazło się jednak kilka premier. Najważniejszą z nich był krótkometrażowy "Nimic" Jorgosa Lanthimosa. Twórca "Kła" przedstawia w nim prostą historię mężczyzny, którego każdy ruch zaczyna w pewnym momencie naśladować nieznajoma kobieta. Pomysł jest prosty i bardzo możliwe, że nie sprawdziłby się w długim metrażu. Jednak w dziele o długości kilkunastu minut Lanthimos wyciska z niego, ile tylko się da. "Nimic" nie jest arcydziełem na miarę "Faworyty", bardziej ćwiczeniem między kolejnymi projektami, potwierdzającym klasę jego twórcy.

Jednym z filmowych odkryć było "Nic nie ginie" Kaliny Alabrudzińskiej, kolejny z corocznych pełnometrażowych dyplomów łódzkiej Szkoły Filmowej, w którym wystąpili absolwenci kierunku aktorskiego. Poprzednim był "Monument" Jagody Szelc, który sprawdzał się jako dowód na niewątpliwy talent reżyserki. Nie oddawał jednak sprawiedliwości młodym wykonawcom, którzy mieli przecież zaprezentować wachlarz swoich możliwości. Tymczasem w dziele twórczyni "Wieży. Jasny dzień" większość z nich została sprowadzona do bezkształtnej masy. Z kolei Alabrudzińska pozwala każdemu ze swoich aktorów pokazać, na co go stać - nawet jeśli czasem szkodzi to samemu filmowi.

"Nic nie ginie" skupia się na członkach grupy terapeutycznej. Każdy z nich otrzymuje swoje pięć minut, a ich historie różnią się tonacją. Oprócz tego w pakiecie przychodzi masa charakterystycznych postaci drugoplanowych lub występujących tylko w jednej scenie (jak aptekarz w jednym z najzabawniejszych momentów filmu). Na uznanie zasługuje fakt, że każdy aktor dostał godny materiał do zagrania - nieważne, czy pojawia się jako jeden z członków grupy, czy też jako bohater epizodyczny. Podczas całego seansu tylko raz miałem wrażenie, że któryś z wątków jest wciśnięty na siłę - przy takim ogromie postaci to naprawdę niewiele. "Nic nie ginie" krąży od kilku miesięcy w obiegu festiwalowym. Pojawiło się także podczas 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w sekcji Panorama. Z racji umieszczenia tam takich produkcji jak "Dariusz" Jerzego Gruzy czy "Fighter" Konrada Maximilia oraz przepełnionego programu, wielu mogło go wtedy zlekceważyć - sam tak wtedy zrobiłem i był to mój błąd. Film Alabrudzińskiej powinien znaleźć się w Konkursie Głównym w miejsce takich niewypałów jak "Czarny mercedes", "Kurier", "Legiony" czy "Solid Gold". Mam nadzieję, że jej film znajdzie dystrybutora i trafi do ogólnokrajowego obiegu.

Wśród zaprezentowanych dzieł znalazła się także "Krew na betonie" S. Craiga Zahlera. Ostatni film twórcy "Bone Tomahawk" i "Celi 99" debiutował w 2018 roku w Wenecji. W Polsce nie pojawił się on w dystrybucji kinowej, więc podczas Kamery Akcji nadarzyła się jedna z niewielu okazji, by zobaczyć go na dużym ekranie. Zahler kontynuuje w nim strategię swoich poprzednich pełnych metraży. Znów bierze na warsztat kino gatunkowe (tym razem film policyjny), który przefiltrowuje przez swoją wrażliwość. Historia dwójki sfrustrowanych policjantów (Mel Gibson i Vince Vaughn), którzy po zawieszeniu postanawiają dorobić kilka dolarów w niezbyt legalny sposób, rozwija się powoli. Wszystko prowadzi oczywiście do nagłej eskalacji przemocy.

Przez swoje uwielbienia dla brutalności Zahler jest często porównywany do Nicolasa Windinga Refna. Poza przemocą niewiele ich jednak łączy. Duński reżyser przykłada ogromną wagę do kolorystyki swoich filmów oraz kwestii formalnych. Tymczasem kino Zahlera wydaje się bardzo surowe, w szczególności w przypadku "Krwi na betonie" i wcześniejszej "Celi 99". Także przemoc, u Refna w jakiś sposób fetyszyzowana, u twórcy "Bone Tomahawk" jest skrajnie okrutna i odpychająca. Wydaje się, że w "Krwi na betonie" przekroczył on w pewnym momencie granicę, przez co trudno będzie mi podejść do jego kolejnych filmów. Na plus trzeba zaliczyć występ Mela Gibsona, który po kilku aktorskich niewypałach udowadnia, że wciąż potrafi sprawdzić się w poważniejszej roli.

W ramach 10. Kamery Akcji przeprowadzono także pierwszy w Polsce seans filmu interaktywnego. Nakręcone w 2016 roku "Late Shift" w reżyserii Tobiasa Webera opowiada o dwudziestokilkuletnim parkingowym, który zostaje przemocą zmuszony do udziału w napadzie na dom aukcyjny. Za pomocą aplikacji widzowie decydowali o jego losach, by ostatecznie doprowadzić do jednego z kilku możliwych zakończeń. Początkowo większość oglądających głosowała za pozornie najbardziej sensownymi rozwiązaniami ("zadzwoń na policję", "unikaj walki"). Paradoksalnie te bardzo szybko sprowadziły na bohatera zgubę. Pełniący funkcję mistrza ceremonii Miłosz Stelmach, redaktor naczelny magazynu "Ekrany", przyznał wtedy, że nie zdawał sobie sprawy z możliwości zakończenia historii w 40 minut. Publiczność entuzjastycznie przyjęła pomysł ponownego seansu i tym razem pozwoliła sobie na odważniejsze wybory. Niestety, z powodu rozpoczęcia się kolejnego seansu drugie podejście do "Late Shift" nie zostało ukończone. Gdyby była taka możliwość, widzowie zapewne spróbowaliby swych sił po raz trzeci.

Kamera Akcja jest stosunkowo krótkim festiwalem, trwa zaledwie cztery dni, jednak zawsze są one wypełnione ciekawymi dyskusjami i atrakcjami filmowymi. Stanowi ona znakomitą okazję do poznania obecnych trendów kina światowego, rozmów z innymi kinomanami oraz pierwszych kroków na polu krytyki filmowej. Po raz pierwszy uczestniczyłem w festiwalu przy okazji jego trzeciej edycji w 2012 roku. Od tego czasu Kamera Akcja znacznie się rozwinęła. Niezmienna pozostała jednak jej przyjacielska atmosfera, która sprawia, że za rok także pojawię się w Łodzi.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy