Reklama

"Życie wewnętrzne": Ten Miauczyński

Dokładnie 30 lat temu miała miejsce premiera filmu "Życie wewnętrzne" Marka Koterskiego - pozycja obowiązkowa dla wszystkich współczesnych miłośników "Dnia świra". To właśnie wtedy krystalizowała się bowiem na ekranie postać Adasia Miauczyńskiego.

Dokładnie 30 lat temu miała miejsce premiera filmu "Życie wewnętrzne" Marka Koterskiego - pozycja obowiązkowa dla wszystkich współczesnych miłośników "Dnia świra". To właśnie wtedy krystalizowała się bowiem na ekranie postać Adasia Miauczyńskiego.
Wojciech Wysocki (L) w filmie "Życie wewnętrzne" /East News/POLFILM

"Życie wewnętrzne" było drugim fabularnym filmem Marka Koterskiego - uznanego już dokumentalisty. Wcześniej, w 1984 roku, artysta zadebiutował w fabule obrazem "Dom wariatów" - kameralnym filmem rozgrywającym się - jak notowała Ilona Łepkowska w reportażu z planu na łamach magazynu "Film" - "między Adasiem, ojcem i matką, praktycznie w jednym domu". 

Wspominany Adaś to przyszły Adam Miauczyński, znany z filmu "Dzień świra" w kreacji Marka Kondrata, czy z obrazu "Nic śmiesznego", gdzie wcielał się w niego Cezary Pazura. O ile w "Domu wariatów" Adaś nie miał jeszcze nazwiska, o tyle w kolejnym filmie Koterskiego - "Życie wewnętrzne" - bohater grany przez Wojciecha Wysockiego to już "ten Miauczyński".

Reklama

"Gdzieś w Polsce stoi wieżowiec. Zwykły szary, czternastopiętrowy. Obdrapane, niebieskie ściany na korytarzu, widna wiecznie cuchnąca uryną. W połowie bloku, na siódmym piętrze, małżeństwo Miauczyńskich zajmuje trzypokojowe mieszkanie. On - pomiędzy 33. a 44. rokiem życia, wyższe wykształcenie, ona - może trochę młodsza, może starsza? On wrócił właśnie z pracy, przejrzał gazetę, wyniósł butelki do zsypu, ona przygotowała obiad" - pisał w "Filmie" o powstającym właśnie filmie Koterskiego Mariusz Miodek.

"Będziemy z nimi przez cały tydzień. Nie dowiemy się, gdzie Ja (bo tak ma na imię Miauczyński) pracuje, co właściwie robi jego żona. Nie poznamy tez losów ich dziecka. Wiadomo tylko, że synek nie mieszka z rodzicami. Poznamy natomiast wszystkie myśli kłębiące się w głowie Ja" - dodawał Miodek.

"Życiem wewnętrznym" kontynuował więc Koterski "pastwienie się nad instytucją rodziny". "Ludzie pozornie najbliżsi są zupełnie obcy, nie mogą sobie nic powiedzieć, i to przez całe życie, z pokolenia na pokolenie. przekazują sobie jedynie odruchy" - pisał o wcześniejszym "Domu wariatów" Tadeusz Sobolewski.

Tak samo jest w "Życiu wewnętrznym": "Strzępy rozmów, właściwie monologów dwojga ludzi nastawionych na inne częstotliwości. Coś na kształt dziennika, pamiętnika, w którym Ja zapisuje nie tyle zdarzenia, ile myśli, skojarzenia, wyimaginowane postacie i rozmowy z nimi. Obraz psychiki i uczuć, a nie czynności" - notował Miodek.

"Z 'Domem wariatów' łączy 'Życie wewnętrzne' pokrewieństwo dramaturgiczne, lecz przede wszystkim generalna sytuacja postaci" - pisała w recenzji filmu Bożena Janicka. "Autora interesuje specyficzna odmiana uwięzienia: bohaterowie obu filmów swoje uwięzienie noszą w sobie. Nie mają dokąd uciec, ani w sensie psychicznym, ani fizycznym" - interpretowała "Życie wewnętrzne" Janicka.

Dlaczego ten pan z ekranu ma dość żony?

Recenzentki filmu Koterskiego - Bożena Janicka w "Filmie" i Bożena Umińska na łamach "Kina" - zachwycały się "logiczną motywacją" i psychologiczną wiarygodnością" "Życia wewnętrznego".

"Film Koterskiego ma wyrazistość i brawurę surrealistycznej groteski, zbudowany jest jednak z solidnego, realistycznego materiału. Wszystko, nawet erotyczne fantasmagorie, opiera się tu na logicznej motywacji, objaśnia w rzeczowy sposób. Autor jakby przewidywał wątpliwości, uprzedzał pytania. Dlaczego ten pan z ekranu ma dość żony? No, interesująca to ona nie jest. Dlaczego nie próbuje odejść? A gdzie by wtedy mieszkał? Czy nie kryją się za tym jacyś banalnie okropnie teściowie? Można ich sobie obejrzeć, mili, starsi państwo. Czy reżyser nie chce przypadkiem zasugerować, że tak wygląda życie rodzinne w ogóle? Ależ skąd, słyszymy przecież zza ściany radosne odgłosy zabawy jakiejś matki z dzieckiem... " - pisała Janicka.

Recenzentka 'Filmu" dodawała też, że filmu Koterskiego nie da się zamknąć w żadnej gatunkowej szufladce. "Film społeczny, obyczajowy, o kryzysie małżeństwa, o kryzysie osobowości? Tak i nie. Czarna komedia? Tak i nie. Psychologiczna wiwisekcja (...)? Tak i nie..." - notowała Janicka.

Bożena Umińska w recenzji na łamach "Kina" zwracała zaś uwagę na psychologiczną ambiwalencję postaci Miauczyńskiego.

"Bohater Koterskiego jest matowy i przejrzysty jednocześnie - matowy, bo konkretny, przejrzysty - bo widać przez niego całe zaplecze: rodzinne, środowiskowe, narodowe, społeczne, przeszłość i teraźniejszość i, niestety, także przyszłość. Postacie w tym filmie skonstruowane są z całą tą mechaniczną precyzją, która daje się tak często zaobserwować w psychice ludzkiej: znając główne aksjomaty zawsze dojdziemy do najodleglejszych konsekwencji. Nareszcie reżyser, który traktuje psychikę ludzka serio - bo ją zna" - cieszyła się recenzentka.

Miauczyński w każdym z nas

Kim w końcu jest stworzony przez Koterskiego Miauczyński?

"Jedni uznają go za znerwicowanego inteligenta, inni być może za psychopatę, jeszcze inni za człowieka niedojrzałego, który nie potrafi sobie poradzić z sobą i najbliższym otoczeniem. I każdy będzie miał rację, gdyż w każdym z nas jest cząstka bohatera filmu Marka Koterskiego. W pewnym momencie, niemal bezwiednie, Ja zauważa: 'Nic takiego nie było, czemu ja to wszystko zmyślam? Przecież to było, owszem, z innymi ludźmi i przy innych okazjach, i wszystko osobno! W jakim celu zmyślam to akurat teraz i jeszcze to przeżywam, jakby było moje?'" - notował Mariusz Miodek.

Warto przypomnieć, co Koterski powiedział w kontekście swego wcześniejszego filmu 'Dom wariatów".

"Po pokazie w Gdańsku, w kinie miejskim, przy pełnej sali, wstał mężczyzna w średnim wieku i powiedział pół żartem: 'Proszę pana, ja też mam różne tiki, grozi mi dom wariatów'? Mój domniemany odbiorca miał być właśnie taki. Jego reakcje wyobrażałem sobie następująco: idzie do kina na tytuł myśląc, że to będzie film o wariatach. Patrzy: to jest o normalnych ludziach. patrzy dalej: jednak jakieś podejrzane, chorobliwe. Ale mimo całej chorobliwości coś za bardzo do niego podobne. Więc pytanie: jeśli oni są chorzy, a mimo to tacy jak wszyscy, co to znaczy?" - zwierzał się Koterski.

Tak samo jest z bohaterem "Życie wewnętrznego".

"Koterski pokazał pewien fenomen, jakiego chyba nie oglądaliśmy dotychczas w naszym kinie: człowieka, który cierpi jednocześnie na klaustrofobię i lęk przestrzeni. Mężczyznę, który wolałby żyć inaczej, ale jakoś mu się nie układa. Smętnego faceta, który lubi sobie pomarzyć jakby to było dobrze, gdyby mieszkał sam we własnym domu" - podsumowywała Janicka.

"Życie wewnętrzne" na 3 -

Marek Koterski rzadko udziela wywiadów, szanuje jednak swoją publiczność. Podczas sierpniowego spotkania z widownią na festiwalu dwa Brzegi przyznał, że najważniejszy w jego twórczości jest szacunek dla widza. Wyczula na to także swoich aktorów. - Jedną z podstawowych zasad w mojej pracy z aktorem jest to, że musi on grać traktując widza na co najmniej takim poziomie jak siebie samego. Wierzę wtedy w 100 procentach, że widz to doceni oraz zrewanżuje się uwagą i uznaniem - powiedział Koterski dodając, że stara się też "zawsze bronić swoich postaci, jakkolwiek złe by one nie były".

Artysta przyznał, że ze strony "profesjonalistów" spotkało go wiele rozczarowań.

Kiedy zrealizował swój fabularny debiut "Dom wariatów" dwaj "wspaniali profesorowie w szkole filmowej, wielkie nazwiska" nie zostawili na filmie suchej nitki.

- "Dom wariatów" dostał od nich dwóję, nie uznano go za debiut, dostał jedną kopię, zakaz plakatu i zakaz rozpowszechniania poza systemem DKF-ów - z goryczą przyznał Koterski. - "Życie wewnętrzne" dostało zaś 3-, dopiero jak dostałem nagrodę za reżyserię w Gdyni, to podwyższono mi ocenę na 4 - dodał.

Koterski podkreślił, że nigdy nie zawiódł się jednak na swoich widzach. - Myślę, że to z tego powodu, że nigdy nie fundowałem widzowi ściemy, zawsze traktowałem go na takim samym poziomie jak siebie samego. Wierzyłem, że jeżeli tylko ja rozumiem, o co mi chodzi, to widz też sobie poradzi - podkreślił Koterski.

Wyjaśnił też, jak stara się uniknąć w swej sztuce banału.

- Jesteśmy jak krople w beczce wody. Staram się pamiętać wyłącznie o tym, że posiadam jaką taką wiedzę tylko o tej kropli, którą jestem. Jak tylko pycha zaczyna nieść mnie w tę stronę, żeby zacząć mówić o wszystkich innych kroplach, zaczynam gadać banały - spuentował.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy