"Zazdrość i medycyna": Pastisz w stylu retro

Andrzej Łapicki i Ewa Krzyżewska w filmie "Zazdrość i medycyna" /INPLUS /East News

We wtorek, 25 września, mija 45 lat od premiery "Zazdrości i medycyny" Janusza Majewskiego. Ekranizacja powieści Michała Chromańskiego była ostatnią rolą tragicznie zmarłej Ewy Krzyżewskiej, słynnej barmanki z "Popiołu i diamentu".

Napisana w roku 1932 powieść Michała Choromańskiego "Zazdrość i medycyna" szybko zdobyła dużą popularność w Polsce i w wielu europejskich krajach. We Włoszech i Niemczech doczekała się aż czterech wydań. To niezwykle zgrabne połączenie melodramatu o tajemniczym klimacie z ambicjami psychologicznymi idealnie nadawało się na filmową adaptację. Z zamiarem sfilmowania powieści nosił się przed wojną Antoni Bohdziewicz. Dokonał tego dopiero w czterdzieści lat od pierwszego wydania książki Janusz Majewski.

Reżyser ten "odkrył" dla polskiego filmu rodzimą literaturę lat trzydziestych - "Zaklęte rewiry" Henryka Worcella, czy właśnie "Zazdrość i medycynę" Michała Choromańskiego.

Reklama

Dwaj królowie i jedna dama

"'Zazdrość i medycyna' była nieporównywalnie mniej popularna, pamiętało ją raczej starsze pokolenie, bo od przedwojennego wydania też upłynęło już sporo czasu. Celowałem więc szczególnie w ludzi, którzy czasy opisywane w książce widzą przez mgiełkę miłych wspomnień ze swojej młodości, wyidealizowanych przez upływ czasu, przywoływanych z sentymentem, konfrontowanych z szarą rzeczywistością PRL-u. Do nich adresowałem to, co w książce melodramatyczne, ckliwe, ocierające się o kicz, ale także to, co przenikliwe i ponadczasowe: trafną analizę uczucia zazdrości, gdzie obu stronom dostaje się po równo - kobiecie, za jej cielęcą niezdolność do zrozumienia istoty szaleństwa obu mężczyzn; im - za ślepotę, za niezauważenie, iż obaj grają tę samą rolę w sztuce, którą z woli natury perfidnie reżyseruje to nieodgadnione cielę" - pisał we wspomnieniowej książce "Ostatni klaps" Janusz Majewski dodając, że w książce Chromańskiego jest jeszcze "coś więcej" - "drwina, pastisz, zjadliwy humor i styl".

Reżyser uprościł wielowątkową narrację, zmienił też literackie Zakopane (wówczas zbyt mocno unowocześnione) na Krynicę, ale w pozostałych kwestiach pozostał wierny autorowi "Zazdrości i medycyny".

W filmie uderza niezwykła dbałość reżysera o szczegóły i stworzenie klimatu przedwojennej Krynicy, gdzie rozgrywa się akcja filmu. Właściwie jest to dbałość aż przesadna. Tło akcji - przedmioty, wnętrza i wzmagający namiętności wiejący od gór ciepły wiatr, niespodziewanie wysunęły się na pierwszy plan, przytłaczając fabułę i bohaterów filmu.

Jeden z głównych bohaterów "Zazdrości..." - przemysłowiec Widmar (Mariusz Dmochowski) - podejrzewa swoją młodą żonę Rebekę (Ewa Krzyżewska), że zdradza go z doktorem Tamtenem (Andrzej Łapicki). Nieprzytomnie zakochany w Rebece, targany zazdrością stara się na wszelkie sposoby sprawdzić, czy jego podejrzenia są prawdziwe. Wynajmuje starego krawca Golda (Włodzimierz Boruński) , by śledził Rebekę, w zamian za to obiecuje mu ułatwienie wyjazdu do Anglii. Gold odkrywa, że żona Widmara faktycznie ma romans. Przypadkowa śmierć starego krawca sprawia, że Widmar nie doczekawszy się potwierdzenia swoich podejrzeń wierzy w zapewnienia żony o jej miłości i dochodzi do wniosku, że uległ jedynie manii zazdrości.

"Chciałbym z melancholijną mgiełką pokazać rozgrywkę miłosną między dwoma królami i jedną damą" - mówił o swojej adaptacji reżyser.

Ekranizację Majewskiego niektórzy krytycy nazywają "pastiszem w stylu retro" - to film świadomie konwencjonalny, w którym senność przedwojennego miasteczka łączy się z namiętnościami bohaterów, a także wyraźną nostalgią za latami 30.

Ostatni film Krzyżewskiej

Majewski przyznał, że najszybciej obsadził rolę doktora Tamtena. "Zaproponowałem ją Andrzejowi Łapickiemu. Przeczytał scenariusz, zadzwonił i poprosił o spotkanie. Przyszedł i powiedział, że ma tylko jeden warunek, żeby Rebeki nie grała... tu wymienił nazwisko bardzo wówczas modnej aktorki. 'Andrzej! Co ci przyszło do głowy, przecież to jest film, ona musi także podobać się widzowi, tego się zagrać nie da'! Zgodził się ze mną i dodał: 'Powinna się także mnie podobać, żebym to dobrze zagrał'" - wspomina w "Ostatnim klapsie" reżyser "Zazdrości i medycyny".

Rolę Rebeki zagrała z kolei Ewa Krzyżewska - stworzoną przez nią postać fascynującej i przerażającej femme fatale uznano za najlepszy występ aktorki od czasu głośnego debiutu w "Popiele i diamencie" (1958), gdzie partnerowała Zbigniewowi Cybulskiemu. "Zazdrość i medycyna" był jednak ostatnim filmem Krzyżewskiej - u szczytu sławy Krzyżewska postanowiła porzucić aktorstwo. Wyszła za mąż za pracującego dla ONZ specjalistę od prawa międzynarodowego, razem z nim podróżowała po świecie, kierowała biblioteką ONZ w Nowym Jorku. Ostatnie lata życia spędziła w Hiszpanii - tam właśnie zmarła w roku 2003.

Janusz Majewski twierdził, że największym walorem Krzyżewskiej był wyraz jej oczu - "trochę nieobecny, niezbyt przytomny, roztargniony, jakby namalowany rozmazaną akwarelą".

"Takie spojrzenie mogło doprowadzić tych dwóch mężczyzn do szaleństwa przez to, że było takie nieuchwytne, tak wyślizgujące się z rak, niedające poczucia samego posiadania" - uzasadniał swój wybór reżyser. Warto dodać, że Krzyżowską, po długich bezowocnych poszukiwaniach odtwórczyni roli Rebeki, podsunął reżyserowi operator Wiesław Zdort, który bez wiedzy Majewskiego zorganizował jej zdjęcia próbne.

Reżyser "Zazdrości..." zapamiętał jednak pozaekranową bierność Krzyżewskiej. "W pracy nie bardzo dało się z nią nawiązać kontaktu. Spełniała potulnie wszystkie polecenia, pilnie słuchała uwag, ale sama [mało] proponowała. Także poza pracą była mało kontaktowa, nie brała udziału w życiu towarzyskim, zawsze rozkwitającym bujnie, gdy ekipa wyjedzie w plener. Kiedy (...) po jej tragicznej śmierci dzwonili do mnie dziennikarze i pytali o jakieś zapamiętane ciekawe wydarzenia z planu 'Zazdrości...', zobaczyłem, że o niej właściwie nic nie da się powiedzieć. Owszem, była powodem pewnego wydarzenia, ale absolutnie biernym" - wspominał reżyser.

Najwięcej pochwał zebrał jednak Włodzimierz Boruński występujący w roli Abrahama Golda - aktor-amator, przed wojną reżyser i autor tekstów dla teatrów rewiowych, a po wojnie pisarz, tłumacz i satyryk. Jego aktorski talent odkrył Tadeusz Konwicki, ale Boruński stał się przede wszystkim aktorem Janusza Majewskiego (m.in. "Zaklęte rewiry", "Sprawa Gorgonowej", "Lekcja martwego języka", "Królowa Bona").

Kiedy Majewski kompletował obsadę, Boruński dochodził do siebie w Krynicy po ciężkiej operacji. "Pojechałem do niego i przeraziłem się, a jednocześnie zachwyciłem: wyglądał jak cień człowieka, który za chwilę umrze, ale też jak idealny Gold, którego zaraz porwie wiatr wiejący w tej powieści" - pisał Majewski.

Podglądać gołą Krzyżewską

Do historii polskiego kina przeszła scena erotyczna między Andrzejem Łapickim a Ewą Krzyżewską. Twórcy najpierw musieli poradzić sobie z innym zbliżeniem między Rebeką a doktorem Tamtenem

Chodziło o ujęcie, w którym Rebeka, stojąc tyłem do kamery, obnaża się całkowicie, wtedy podchodzi do niej doktor Tamten, całkowicie ubrany, i obejmuje ją.

"Ewa była bardzo wstydliwa, a może bardzo krytyczna wobec swojego ciała, co rozumiem, więc intymne miejsca, niewidoczne dla kamery, ale widoczne dla podchodzącego Andrzeja, pozaklejała sobie plastrami i tamponami z waty. Próby robiliśmy w halce, zdjąć ją miała dopiero do ujęcia i tak się stało, ale Andrzej nie wiedział nic o tych naklejkach i zobaczył je dopiero, gdy kamera już szła. Zrobił najpierw przerażoną minę, a potem parsknął śmiechem i musiałem przerwać ujęcie. W drugim dublu Ewie odleciał kawałek źle przyczepionej waty, ale Andrzej się ugotował, więc znowu przerwałem. Trzeci dubel: Andrzej podchodzi, obejmuje Ewę, całują się namiętnie i nagle rozlega się za oknem głośny trzask, potem na dole huk i jakieś krzyki. (...) Okazało się, że jeden z naszych młodych elektryków nie wytrzymał i wspiął się na parapet, aby podglądać gołą Krzyżewską. Niestety, zmurszały drewniany gzyms się załamał i biedak spadł z drugiego piętra łamiąc sobie obie ręce" - Majewski streścił przygody towarzyszące realizacji erotycznej sceny.

Reżyser "Zazdrości..." zapamiętał, że przeszkody na planie podziałały jednak mobilizująco na aktorów. "Ewa po tych emocjach zrezygnowała już z tych przylepców, kamera idzie, Andrzej do niej podchodzi i nagle robi to, co wyeliminowaliśmy na próbie jako zbyt śmiałe jak na naszą socjalistyczną pruderię, mianowicie odruchowo obejmuje najpierw pośladki Ewy, wtedy ona też zupełnie innym niż dotąd, niewymuszonym gestem, zarzuca mu ramiona na szyję, jego ręce już naturalnie wędrują w górę, obejmuje jej ramiona, a pocałunek jest o wiele gorętszy niż w poprzednich dublach" - zapamiętał Majewski.

Dzięki kilku próbom przy realizacji pierwszej sceny miłosnej Krzyżewska i Łapicki koncertowo zagrali dużo ważniejsze, późniejsze zbliżenie ich bohaterów.

"Perypetie przy pierwszym ujęciu zaprocentowały później, kiedy oboje byli już w łóżku, mieli zagrać ekstazę, a potem końcowy spazm, co było obrazem kluczowym, gdyż wtedy oświetlał ich błysk spięcia linii elektrycznej, ten sam, który pada na twarz cierpiącego katusze zazdrości Widmara, ten sam, od którego ginie na drutach Gold. Leżeli oboje w ciasnym uścisku, już bez żadnych listków figowych, a Andrzej wyznał mi potem, że był zakłopotany, gdyż musiał bardzo się starać, aby natura odróżniła fikcję od prawdy" - zakończył Majewski.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy