Reklama

"Zabij mnie, glino": Ostra amunicja

W czwartek, 6 czerwca, mija 25 lat od premiery filmu "Zabij mnie, glino". Duże pieniądze i szybkie samochody, strzelaniny i pościgi, twardzi mężczyźni i piękne kobiety... Obraz w reżyserii Jacka Bromskiego był jednym z pierwszych przypadków "amerykańskiego kina po polsku".

Głównym bohaterem filmu jest przestępca Malik (Bogusław Linda). Udaje mu się uciec z więzienia, jednak wkrótce zostaje złapany przez porucznika Popczyka (Henryk Machalica). Podczas rozprawy sądowej ponownie ucieka, a w ukrywaniu się przed policją pomaga mu poznana w pociągu lekarka Dorota (Anna Romantowska). Rozpoczyna się pojedynek między uciekającym Malikiem a ścigającym go Popczykiem, zakończony - niczym w klasycznym westernie - widowiskową strzelaniną. Inspirowany amerykańskimi klasykami gatunku i milicyjnymi aktami jeden z najlepszych filmów kryminalnych czasów PRL-u.

Reklama

"Bromski bardzo sprytnie poradził sobie z nagminną w przypadkach policyjnego kryminału niesymetrycznością racji sił i szans obu stron. Wiemy, że Malik z góry skazany jest na przegraną, 'glina' musi wygrać. I dlatego pojedynek nie jest pojedynkiem, ale szaleńczym, irracjonalnym wyzwaniem outsidera rzuconym precyzyjnej, profesjonalnej organizacji" - czytamy w recenzji w magazynie "Film".

Reżyser "Zabij mnie, glino" przyznał, że do nakręcenia filmu zainspirowała go prawdziwa historia.

"Wertowałem prawdziwe kroniki policyjne. Była tam historia przestępcy, który nazywa się Maliszewski, u mnie w filmie nazywa się Malik. Historia trochę podobna - on ciągle uciekał z więzieni, nie można go było aresztować aż został namierzony przez milicję obywatelską gdyż cierpiał na rzadką chorobę. Wszystkie apteki były uprzedzone, że jak zjawi się pacjent z receptą, muszą zawiadomić milicję. W ramach przygotowań do filmu jeździliśmy z operatorem zobaczyć jak wygląda wewnątrz wóz operacyjny milicji . Trzy tygodnie nam to zajęło aż nas dopuścili do tego samochodu. Okazało się, że tam wewnątrz była: sofa, lodówka i dwa telefony. Trochę nas to zmartwiło, ale wymyśliłem wtedy, że u mnie w filmie to będzie wielki wóz operacyjny naszpikowany elektroniką, z kamerami. W tamtych czasach takie filmy przed emisją oglądał komendant główny milicji. Po obejrzeniu uwierzył, że ma taki sprzęt i był bardzo dumny z tego" - wspomniał przy okazji ubiegłorocznej rekonstrukcji cyfrowej filmu reżyser Jacek Bromski.

Obraz powstawał w wyjątkowo gorącym momencie historii PRL-u.

"Kręciliśmy ten film w okresie stanu wojennego. Nie było to łatwe zrobić wtedy film z udziałem milicji. Ale z drugiej strony jak zrobić kryminał bez milicji i gangsterów... Dawaliśmy sygnał widzom, że to nie jest ta prawdziwa milicja, pokazywaliśmy trochę inną rzeczywistość, na przykład w filmie były 3 programy telewizyjne przerywane reklamami (w rzeczywistości tylko dwa), policjanci odżywiali się hamburgerami sprowadzonymi przeze mnie z Londynu. To się przysłużyło filmowi, bo nie zestarzał się przez to, że tak wybiegaliśmy w przyszłość" - wspominał reżyser.

Po premierze kinowego debiutu Jacka Bromskiego pisano, że reżyser "wzniósł się ponad polskie błoto", realizując "amerykański film produkcji polskiej", z bandytą "na miarę naszych oczekiwań i aspiracji". Zawartość milicyjnych archiwów ujęta w konwencję filmu policyjnego, doprawiona znakomitą obsadą zaowocowała efektownym kryminałem. "Zabij mnie, glino" stało się zapowiedzią tzw. nurtu bandyckiego kina lat 90, a Bogusławowi Lindzie pozwoliło stworzyć pierwszą pozycję w jego galerii ekranowych twardzieli.

"Zagrał przestępcę tak, jak grają tego typu postacie aktorzy amerykańscy. Żeby nie było nieporozumień - to jest komplement. A miał zadanie trudniejsze od zaoceanicznych kolegów: musiał stworzyć postać bezwzględnego, inteligentnego, bezkompromisowego bandyty tu, nad Wisłą..." - chwalił Lindę recenzent "Filmu".


Grający rolę Jachimowskiego, partnera Popczyka, aktor Andrzej Grabowski stwierdził nawet, że pod pewnymi względami obraz Bromskiego przebija produkcje ze Stanów: "Jeśli chodzi o porównanie do kina amerykańskiego myślę, że jesteśmy lepsi przynajmniej pod jednym względem: nie sądzę, by w kinie amerykańskim używano ostrej amunicji".

"Zachodni" charakter obrazu najlepiej obrazuje to, że w jednej ze scen bohaterowie spożywają produkty sieci gastronomicznej McDonald's, która w czasie realizacji filmu nie była jeszcze dostępna w Polsce. Na potrzeby filmu reżyser miał przywieźć opakowania z Londynu.

"Mieliśmy 49 dni zdjęciowych, ponad 70 obiektów do filmowania, ogromną plejadę gwiazd, ogrom scen pirotechnicznych, kaskaderskich" - wspomina Dorota Ostrowska-Orlińska, kierownik produkcji.

"Kręciliśmy ten film w czasach kiedy w sklepach nic nie było. Ubranie wszystkich aktorów wymagało wysiłków prawie heroicznych. Jeździłam po fabrykach w całej Polsce, zdobywałam materiały z odrzutów, z eksportu. Chciałam żeby ci ludzie jakoś wyglądali" - dodaje Wiesława Starska, kostiumolog.

Reżyser zaprosił do filmu całą plejadę gwiazd, obok Bogusława Lindy i Piotra Machalicy, na ekranie pojawili się również: Juliusz Machulski, Jadwiga Jankowska-Cieślak, Andrzej Grabarczyk, czy Marek Barbasiewicz.

"Jestem wdzięczny Jackowi, że po rolach lukrowanych, amantów, wreszcie dostałem za zadanie zagrać wrednego milicjanta" - mówi po latach Marek Barbasiewicz.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy