Reklama

"Wilczyca": 35 lat od premiery

Mimo że reżyser tego filmu, Marek Piestrak, uznawany jest powszechnie za "polskiego Eda Wooda", czyli najgorszego ojczystego reżysera, jego horror "Wilczyca" doceniono jako pionierską próbę wampirycznego horroru na gruncie rodzimej kinematografii. W środę, 11 kwietnia, mija 30 lat od premiery obrazu.

Mimo że reżyser tego filmu, Marek Piestrak, uznawany jest powszechnie za "polskiego Eda Wooda", czyli najgorszego ojczystego reżysera, jego horror "Wilczyca" doceniono jako pionierską próbę wampirycznego horroru na gruncie rodzimej kinematografii. W środę, 11 kwietnia, mija 30 lat od premiery obrazu.
Iwona Bielska i Olgierd Łukaszewicz w erotycznej scenie z "Wilczycy" /materiały prasowe

Film Piestraka, będący ekranizacją noweli Jerzego Gierałtowskiego, rozpoczyna się w momencie, w którym Maryna, żona Kacpra Wosińskiego znajduje się w agonii po nieudanym zabiegu przerwania ciąży - lekarz nie jest w stanie jej pomóc. Kobieta umiera z przekleństwem na ustach - ściskając w ręku zawiniątko z wilczą łapą, obiecuje mężowi, że odnajdzie go po śmierci.

Ksiądz odmawia pogrzebu. Brat Kacpra, Mateusz, twierdzi, że Maryna zadawała się z wilkami i przebija jej trupa osikowym kołkiem, by pozbawić wilkołaka mocy. Po złożeniu trumny do ziemi Kacper orientuje się, że jego śladami podąża tajemnicza wilczyca. Nie ma wątpliwości: Maryna zmieniła się w wilkołaka. W nocy widmo zjawia się ponownie, rano Kacper znajduje zagryzionego ulubionego psa - czytamy w opisie "Wilczycy" w Internetowej Bazie Filmu Polskiego.

Reklama

Tymczasem do majątku w Rosołowicach, gdzie Kacper pełni obowiązki plenipotenta majątku hrabiego Ludwika, przybywa oddział huzarów pod wodzą Otto von Flirstenberga. Okazuje się on dawnym kochankiem żony hrabiego Ludwika - Julii - z czasów jej świetności na dworze cesarskim. Oddając pożegnalny list hrabiego Ludwika, Kacper staje się mimowolnym świadkiem pieszczot Ottona i hrabiny.

Jego zdenerwowanie powiększa jeszcze przyjazd Mateusza, który przywozi bratu czynsz i wiadomość, że duch Maryny prześladuje go w Sieniawce. Oglądając konterfekt Maryny, Kacper dostrzega nagle uderzające podobieństwo między nią a Julią, które różni tylko kolor włosów.

Wosiński ciągle czuje obecność wilczycy w domu. Ślady łap prowadzą na strych; za zamkniętymi na kłódkę drzwiami słychać odgłosy obecności zwierzęcia. Kacper strzela, odpowiada mu szyderczy śmiech Maryny. Następnego dnia, podczas polowania, dopiero ósmym strzałem Wosiński trafia wilczycę. Szukając jej ciała, spotyka Julię, której dłoń krwawi. Kacper uzyskuje pewność, że jego nieżyjąca żona wcieliła się w dziedziczkę Rosołowic...

Wampiryzm i zdrada narodowa

Reżyser "Wilczycy" zwracał uwagę na fakt, że czas akcji filmu został mu narzucony przez cenzurę. "Chciałem, żeby ten film rozgrywał się w dusznej atmosferze powstania styczniowego, ale nie pozwolono mi na to, bo na ekranie, jako oprawcy, musieliby się pojawić Rosjanie. Kazano mi przenieść akcję do roku 1848 i zastąpić Rosjan Austriakami. Starałem się, żeby to nie był horror typu gore, żeby krew nie tryskała strumieniami. Tu wampiryzm łączy się ze zdradą narodową. To jest horror polsko-dworkowo-romantyczny" - Piestrak przyznawał w wywiadzie z Jackiem Szczerbą.

O tym, że historyczna wiarygodność jest tu jednak sprawą drugorzędną, przekonywał w reportażu z powstawania filmu Andrzej Kołodyński, który na łamach "Filmu" pisał: "Horror jest przede wszystkim baśnią, niesamowitą baśnią dla dorosłych. Wątek historyczny nie może dominować. Pojawia się w tle i wymaga stylizacji".

Także Piestrak zgadzał się, że ważniejsza od zgodności z historycznymi faktami była wiarygodność obrazu kinowego. "Wiadomo na przykład, że mundury huzarów były bardzo kolorowe. Znaleźliśmy w końcu z konsultantem formację, której akurat wtedy nie było na ziemiach polskich, ale która nosiła mundury ciemnogranatowe. Daliśmy im jeszcze ciemne pokrowce na czapki. Musieli być groźni. Gdyby wjechali w czerwonych kurtkach i zielonych spodniach, od razu mielibyśmy w filmie operetkę" - tłumaczył reżyser "Wilczycy".

Obraz Piestraka - jak zauważył wspomniany już Kołodyński - był obrazem "skromnym produkcyjnie i z niewieloma aktorami". W postać Kacpra wcielił się Krzysztof Jasiński z krakowskiego Teatru Stu ("Jest wąsaty, mocarny i bardzo stylowy"); partnerowali mu na ekranie Olgierd Łukaszewicz w roli uwodzicielskiego Ottona von Furstenberga oraz Henryk Machalica jako uczony pogromca wilkołaków. Na deser - Iwona Bielska w podwójnej roli - Maryny Wosińskiej, żony Kacpra, oraz hrabiny Julii, żony hrabiego Ludwika.

Według sprawozdawcy "Filmu" wyjaśnienia ekranowej tajemnicy szukać można przede wszystkim w warstwie psychologicznej. "Jest to tajemnica namiętności - odepchniętej, obsesyjnej, przemienionej w nienawiść. Zgodnie z konwencją horroru należy dodać: silniejszej niż śmierć. Ten właśnie temat znalazł Piestrak w noweli Jerzego Gierałtowskiego" - zapisał Kołodyński.

Kostiumowy horror na poważnie

Jako pionierską próbę zmierzenia się na gruncie polskiej kinematografii z gatunkiem kina grozy, określiła z kolei "Wilczycę" Elżbieta Dolińska, która na łamach "Filmu" doceniła realizatorski zamiar Piestraka. "Przed 'Wilczycą' nasze kino cofało się przed dosłownością kreowania wampirów czy wilkołaków i objaśnianiem procedury ich zwalczania, czym jako materią bardzo spektakularną żyło i żyje zachodnie kino. Podejmujący próby w gatunku filmu grozy Polacy wyślizgiwali się zeń kpiną. Marek Piestrak stawia kropkę nad i (...) kreując z całą powagą realizm zdarzenia" - pisała Dolińska.

Na pochwałę recenzentki zasłużył wysoki poziom realizacji. "W 'Wilczycy" uderza niesłychana staranność realizacyjna, to, co w filmach tego gatunku bywa przezroczyste i konstatowane machinalnie, tu jest szczególnie wyraziste. (...) Ten świat jest pełny, gdyby weń stuknąć, odpowiedziałby odgłos konkretnego materiału, a nie dekoracyjnej masy papierowej. Wnętrza, kostiumy, światło we wnętrzach, etnograficzna dbałość w ukazywaniu realiów życia codziennego sprzed blisko półtora wieku, tworzą świat masywny i konkretny" - chwaliła film Piestraka recenzentka.

Andrzej Kołodyński dołożył do tych pochwał jeszcze jedną cegiełkę, zwracając uwagę na powagę potraktowania przez Piestraka gatunku filmowego horroru.

"Piestrak zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństw czyhających na realizatora filmu grozy. Konieczne rekwizyty występują wprawdzie w komplecie, łącznie z osikowym kołkiem przebijającym serce wampira, ale nigdy nie są stosowane - jeśli można powiedzieć - same dla siebie. 'Wilczyca' nie jest przecież pastiszem, a chociaż kostiumowy horror określa się jako 'bezpieczną zabawę ze strachem', nikt tym razem nie będzie mrużył oka do publiczności. Całość utrzymana jest konsekwentnie w tonie kameralnego dramatu" - czytamy w sprawozdaniu produkcyjnym pióra Kołodyńskiego.

Chałupnicza kinematografia, profesjonalne kino?

Dziennikarz filmowy Jacek Szczerba ma jednak inne zdanie na temat twórczości Marka Piestraka, twierdząc, że jego kariera to "przypadek reżysera, który chciał robić profesjonalne kino w warunkach nieprofesjonalnej, chałupniczej kinematografii". Pamiętać należy, że w trakcie realizacji "Wilczycy" wprowadzono w Polsce stan wojenny. "Na każde użycie pistoletu trzeba było mieć zezwolenie milicji. Na dodatek miała być kareta i kilka koni, ale okazało się, że nie da się tego wszystkiego przewieźć, bo nie ma odpowiedniego przydziału benzyny. Jasiek Galica cały dzień jechał z Poronina saniami załadowanymi po brzegi sianem na plan w Łodzi" - wspominał po latach Piestrak.

Reżyser "Wilczycy" miał również problem z ekranowymi zwierzętami. "Wilki, które miały być groźne, okazały się stworzeniami najłagodniejszymi. Na nic się nie rzucały. Miały gryźć rękę Ottona, ale wpychaliśmy przez kratę rękawicę wypchaną mięsem i nic... W końcu jeden się skusił, raz szarpnął" - przypomina sobie reżyser.

W filmie znalazła się też scena, w której hrabia z żoną karmią wilki. "Gierałtowski ładnie to wymyślił i ładnie napisał: 'sfora zdziczałych wilków rzuca się na mięso'. Okazało się przede wszystkim, że nie ma mowy o zgromadzeniu sfory, a dwa groźne, specjalnie głodzone zwierzaki w obecności kamery na mięso po prostu nie reagowały. Od ich opiekuna z wrocławskiego ZOO dowiedziałem się, że gotowe są czekać do nocy. No i tak czekaliśmy, kto pierwszy się złamie: my czy wilki..." - Piestrak ujawnił rąbka realizacyjnej tajemnicy.

Po "Wilczycy"... "Pomarlica"?

"Wilczyca" okazała się jednak wielkim sukcesem frekwencyjnym. "U nas zawsze brakowało takiego kina - stąd 2 miliony widzów na 'Wilczycy'. W Pradze czeskiej ustawiały się na nią kolejki" - wspomina dumny Piestrak. W 1990 roku artysta nakręcił sequel, "Powrót wilczycy" nie dorównywał on jednak jakością oryginałowi. Małgorzata Sadowska z "Przekroju" wyśmiewała sceny z "Powrotu wilczycy", w których "łudząco podobny do King Konga wilkołak futrzanymi łapami dusi swoje drące się wniebogłosy ofiary".

Po "Powrocie wilczycy" Piestrak zrealizował jeszcze kinową "Łzę księcia ciemności" (1992), opowiadającą o sekcie satanistów poszukujących legendarnego pierścienia, z pomocą którego chce sprowadzić na ziemię Szatana; potem poświęcił się już głównie twórczości telewizyjnej (w latach 2002-2010 pracował przy serialu "Samo życie" jako reżyser... montażu).

Artysta przyznał, że zniknął z kinowej mapy, ponieważ scenariusze, które chciał realizować, były bardzo kosztowne. Nie zamierza się jednak poddawać. "Mam scenariusz według ostatniej książki autora 'Wilczycy'. Uważam, że to materiał na dobry horror. Nazywa się 'Pomarlica'" - zapowiadał jakiś czas temu 80-letni dziś Piestrak.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Wilczyca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy