Reklama

"Sto najważniejszych scen filmu polskiego": Odwracanie kota ogonem

Zdarza wam się kliknąć czasem w ciekawy tytuł na internetowej stronie, by po chwili ze złością zamknąć okienko, bowiem wyświetlony tekst nie ma nic wspólnego z obiecywaną treścią? Po przekartkowaniu książki Wiesława Kota "Sto najważniejszych scen filmu polskiego" możecie mieć podobne odczucia.

Tytułową obietnicę książkowej przygody Wiesława Kota przyjąłem z niemałym entuzjazmem. Tego, czego od lat brakuje refleksji nad polską kinematografią, to połączenie anegdoty z przypisem. Funkcję taką mogłyby spełniać wydawnictwa DVD, gdzie - poza filmem - znajdować powinny się dodatkowe materiały, w których twórcy dostarczaliby dogłębnych komentarzy na temat swoich dzieł. Niestety, mimo że praktyka ta jest powszechna w zachodnich wydaniach DVD, polskim dystrybutorom ciężko idzie stworzenie choćby przyzwoitego materiału "making of" przedstawiającego od kulis pracę nad filmem. Jedną z takich inicjatyw jest projekt Telewizji Kino Polska "Jedna scena", w ramach którego zaproszeni do studia twórcy ujawniali sekrety filmowej kuchni. Sięgając po "Sto najważniejszych scen filmu polskiego" Wiesława Kota czekałem na książkowy ekwiwalent podobnej idei.

Reklama

Doświadczony krytyk filmowy bardziej niż przedstawieniem wybranych scen z polskich filmów zainteresowany jest jednak prezentacją samych tytułów. Kot wybiera 100 pozycji, układając je w chronologicznym porządku. Selekcja stanowić ma reprezentatywny przegląd polskiej kinematografii: zaczynamy od "Młodego lasu" Józefa Lejtesa z 1934 roku, kończymy na tegorocznym "Jacku Strongu" Władysława Pasikowskiego. Problem z książką Kota polega jednak na tym, że na próżno szukać tu tytułowych "kotwic pamięci". Jeśli już krytyk wybiera z danego filmu jedną scenę, poprzestaje wyłącznie na jej opisie. Resztę profilu uzupełnia w każdym przypadku długaśny opis fabuły, któremu towarzyszą wyimki z książek poświęconych reżyserowi danego tytułu, fragmenty recenzji (hmmm, także tych pióra Wiesława Kota), wypowiedzi z prasowych wywiadów z twórcami lub członkami obsady.

Wybór samych scen oraz akuratność towarzyszących im notatek pozostawiają jednak wiele do życzenia. Co zapamiętaliśmy wszyscy z "Pułkownika Kwiatkowskiego" Kazimierza Kutza? To chyba oczywiste - nagi biust Renaty Dancewicz! Kot nawet nie zająknął się na ten temat, wybierając fragment, w którym podający się za pułkownika UB bohater Marka Kondrata obiecuje pewnej kobiecie wyciągnięcie z więzienia jej syna. Albo "Wesele" Wojtka Smarzowskiego. Naprawdę nie było w tym filmie bardziej zapadającej w pamięć sceny od ślubnego podarunku Wojnara dla pary młodej ("Kasia i Janusz jadą w podróż poślubną na Chorwację. Daję im prezencie porządne auto...")? To jednak kwestia autorskiej selekcji, Kot ma prawo wybrać fragmenty, które najbardziej zapadły w pamięci jemu samemu.

Gorzej, że bardzo często przypisy towarzyszące danemu tytułowi wydają się kompletnie od czapy. Przykład? "Żółty szalik" Janusza Morgensterna. Jako wypełniacz do opisu sceny i przedstawienia fabuły filmu Kot wybiera tu: fragment z książki "Krystyna Janda. Kameleon-zawodowiec", w którym aktorka opowiada o "chorobie grania" (wyimek ten można byłoby wpleść w jakikolwiek tytuł z Jandą w roli głównej), fragment prasowego wywiadu z Januszem Gajosem, w którym aktor w dość ogólny sposób opowiada o budowaniu roli (nie tej konkretnej, jakiejkolwiek!), wreszcie - fragment książki Kazimierza Kutza "Klapsy i ścinki. Mój alfabet filmowy", w którym reżyser wspomina Janusza Morgensterna z... czasów nauki w Szkole Filmowej. Jeśli zaś zerkniemy na stronę "Popiołu i diamentu" Andrzeja Wajdy, Kot przypomina oczywiście słynną scenę z kieliszkiem, nigdzie nie znajdziemy już jednak informacji, że to właśnie Morgenstern wpadł na ten genialny pomysł!

Lekturze książki "Sto najważniejszych scen filmu polskiego" nie sprzyja też oprawa graficzna. Przeważają tu oznakowane jako zbiory własne Wydawnictwa Poznańskiego fatalne skany stron polskich czasopism filmowych (głównie "Kina"). Wypuszczanie na rynek książki z tak rozpikselowanymi, w dodatku niechlujnie skadrowanymi fotografiami zwyczajnie trąci wydawniczą amatorszczyzną. Dołóżmy jeszcze do tego brak wizualnej jednolitości całości - w niektórych miejscach "profilowi" danego filmu towarzyszy prezentacja kinowego plakatu, w innych przypadkach fotograficznym stemplem tytułu jest - i tu już, hulaj dusza! - albo zdjęcie reżysera, albo konterfekt głównej gwiazdy, ewentualnie fotos filmowy.


Nie brak też rażących błędów fotoedytorskich: dlaczego filmowi "Psy" Władysława Pasikowskiego towarzyszy zdjęcie Zbigniewa Zapasiewicza z filmu "Ocalenie"? Co w variach poświęconych "Żółtemu szalikowi" robi zaś Danuta Szaflarska z planu filmu "Pora umierać"? (w tekście o filmie nie ma ani słowa o jej roli w obrazie Morgensterna!). Im uważniej kartkujemy książkę, tym gorzej dla niej. O, kolejne denerwujące uchybienie: poszczególnym tytułom nie towarzyszy data premiery. Mamy nazwisko reżysera, autorów scenariusza, odtwórców głównych ról, ale nie wiemy, w którym roku film został nakręcony. Kolejny kamyczek do wydawniczego ogródka!

Temat stu najważniejszych scen filmu polskiego wciąż czeka więc na książkową realizację. Bez odwracania kinematograficznego kota ogonem.

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy