Reklama

​Mateusz Pacewicz: Pięć godzin sikania

"Sala samobójców. Hejter" to drugi po nominowanym do Oscara "Bożym Ciele" film duetu Jan Komasa - Mateusz Pacewicz. W rozmowie z PAP Life ten ostatni opowiada o długich godzinach, jakie spędził razem z reżyserem w trakcie pisania scenariusza.

"Sala samobójców. Hejter" to drugi po nominowanym do Oscara "Bożym Ciele" film duetu Jan Komasa - Mateusz Pacewicz. W rozmowie z PAP Life ten ostatni opowiada o długich godzinach, jakie spędził razem z reżyserem w trakcie pisania scenariusza.
Wychodziłem na siku i wracałem po pięciu godzinach rozmowy z Jankiem Komasą - wspomina swoje wakacje Mateusz Pacewicz /Piotr Molecki /East News

"Proces powstawania scenariusza opierał się na bardzo długich, wielogodzinnych rozmowach telefonicznych. Dla mojej ówczesnej dziewczyny wyglądało to tak, jakbym się zakochał. Byliśmy na wakacjach, a ja wychodziłem na siku z jakiegoś namiotu i wracałem po pięciu godzinach rozmowy z Jankiem. Rozmawialiśmy o obydwu tekstach, bo nie było jasne ze względów produkcyjnych, który film powstanie jako pierwszy: 'Boże Ciało' czy 'Sala samobójców. Hejter'" - wspomina Pacewicz.

W dalszej części rozmowy scenarzysta pochyla się nad wykreowanymi przez siebie postaciami. Podkreśla jednocześnie, że obydwa filmy przedstawiają historie fikcyjne i zwraca uwagę na pewne niezrozumienie tego, czym jest inspiracja prawdziwymi wydarzeniami.

Reklama

"Można spojrzeć na Tomka z 'Hejtera' jako na rewers Daniela, czyli postaci, jaką stworzyłem w 'Bożym Ciele'. Daniel nie może zaakceptować miejsca, w którym jest i tego, kim jest, więc stwarza jakąś opowieść o tym, kim chciałby być. W efekcie tego kłamstwa dotyka prawdy zarówno o sobie jak i o społeczności, do jakiej trafia. Tomek na odwrót. Startuje z podobnego miejsca, czyli też nie chce zaakceptować tego, kim jest i miejsca, które zostało mu wyznaczone w świecie, nie w wyniku jego decyzji czy woli. W efekcie swojej manipulacji wcale nie otwiera świata na siebie i prawdę, ale zagłębia się w takiej manipulacji i takim kłamstwie, z którego już nie ma ucieczki. Na końcu jest zarazem wielkim wygranym, jak i największym przegranym" - ocenia.

Mateusz Pacewicz cieszy się również z rosnącej świadomości na temat roli scenarzysty w procesie powstawania filmów. "Mam szczęście być częścią pozytywnego trendu, który wydarzył się w polskim kinie. Mam poczucie, że trafiłem na idealną koniunkturę, która została wcześniej przygotowana przez kolegów i koleżanki. Nawet jeśli byli introwertykami czy introwertyczkami to jednak coraz częściej brali i brały udział w promocji filmu. Myślę tutaj o Krzyśku Raku, Marcie Konarzewskiej czy Gabrysi Muskale, która w zeszłym roku dostała Orła za scenariusz" - tłumaczy Pacewicz.

"Ewidentnie pojawia się szersza świadomość tego, jak bardzo istotna jest rola scenarzysty. Zawsze, zanim sam zacząłem pisać scenariusze, intuicyjnie czułem, że strasznie ważne jest to, co się w tym filmie dzieje, o czym ludzie gadają. Dla mnie to istotniejsze od tego, gdzie jest ustawiona kamera czy jakie jest światło" - wyjaśnia PAP Life scenarzysta.

PAP life
Dowiedz się więcej na temat: Sala samobójców. Hejter
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy