Reklama

"Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi": Premiera roku?

14 grudnia w polskich kinach zadebiutuje kolejna część "Gwiezdnych wojen", serii, która zarobiła dotąd w kinach 7,5 miliarda dolarów. Czy wyreżyserowany przez Riana Johnsona "Ostatni Jedi" osiągnie podobny sukces jak siedem poprzednich odsłon sagi?

14 grudnia w polskich kinach zadebiutuje kolejna część "Gwiezdnych wojen", serii, która zarobiła dotąd w kinach 7,5 miliarda dolarów. Czy wyreżyserowany przez Riana Johnsona "Ostatni Jedi" osiągnie podobny sukces jak siedem poprzednich odsłon sagi?
Wokół granego przez Marka Hammila Luke'a Skywalkera ma zostać zbudowana fabuła najnowszej odsłony "Gwiezdnych wojen" /materiały prasowe

Po raz pierwszy w historii serii, akcja kolejnego filmu zacznie się dokładnie w tym samym miejscu, w którym skończyła się poprzednia część. "Ostatni Jedi" ma się rozpocząć od słów: "Kim jesteś?".

Gdy tylko ujawniono, że ósma odsłona "Gwiezdnych wojen" nosi podtytuł "Ostatni Jedi", rozpoczęły się spekulacje na temat tego, kto nim jest - czy odnosi się do jednej osoby czy grupy. Rian Johnson dość szybko wyjaśnił tę kwestię. Reżyser widowiska stwierdził, że tak naprawdę wszystko było już jasne od czasu poprzedniej części serii, czyli "Przebudzenia Mocy", gdzie mowa jest o tym w napisach początkowych. Z punktu widzenia opowiadanej przez niego historii, to Luke Skywalker jest ostatnim rycerzem Jedi, który z nieujawnionych powodów ukrył się przed światem.

Reklama

Z kolei wcielający się w Skywalkera Mark Hamill przyznał w wywiadzie, że grany przez niego bohater będzie się znacząco różnił od postaci, którą widzowie pamiętają z pierwszej trylogii. W "Ostatnim Jedi" Luke przedstawiony zostanie raczej jako człowiek wewnętrznie złamany, który woli pozostać samotnym. Kiedy więc Ray (Daisy Ridley) przybędzie do niego ze swoim mieczem świetlnym, nie otrzyma ciepłego powitania.

"Kiedy po raz pierwszy to przeczytałem - szczęka mi opadła" - wspominał Hamill. - "Co mogłoby sprawić tak dalekie odejście Luke'a od jego pierwotnych przekonań? To nie jest kwestia, którą możesz sobie wymyślić przy herbacie. Miałem z nią ogromny problem".

Rian Johnson - który jest także scenarzystą najnowszej odsłony sagi - tak opowiadał o motywacjach Skywalkera: "Pierwszy krok w pisaniu tej postaci polegał na wymyśleniu dlaczego w ogóle jest na tej wyspie. Wiemy przecież, że Luke nie jest tchórzem. Nie chowa się dlatego, że się boi. Wiemy też, że musi być świadomy niebezpieczeństwa, w jakim są jego przyjaciele. Musi czuć, że galaktyka go potrzebuje.

"A jednak nadal siedzi w tym miejscu pośrodku niczego. Na to zdecydowanie potrzeba odpowiedzi. To musi wyglądać na sytuację, w której Luke jest przekonany, że postępuje słusznie. Sam proces zgadywania, dlaczego tak jest i odkrywania tej prawdy, stanie się wyzwaniem dla Rey" - stwierdził Johnson.

W "Przebudzeniu Mocy" dowiedzieliśmy się, że syn Hana i Lei - Ben Solo, obecnie Kylo Ren (Adam Driver) - przeszedł na ciemną stronę mocy i zamordował innych uczniów z Akademii Jedi. Hamill wskazuje że to jest główne wydarzenie, które wzbudziło w Luke'u ogromne wątpliwości, co do jego połączenia z mocą: "Luke popełnił wielki błąd, myśląc, że jego siostrzeniec jest wybrańcem. Zainwestował w niego wszystko, co miał, podobnie jak Obi-Wan postąpił z moją postacią, i został zdradzony. Z tragicznymi konsekwencjami. Luke czuje się za to odpowiedzialny. To jest podstawowa przeszkoda dla niego, by mógł wrócić do świata i swojego miejsca w hierarchii Jedi. To poczucie winy, że nie wyczuł zła, zanim nie było za późno".

Hamill dodał także, że w przygotowaniu do roli bardzo istotnym było dla niego to, co działo się z jego bohaterem między "Powrotem Jedi" a "Przebudzeniem Mocy". Powstająca właśnie nowa trylogia gwiezdnej sagi nie będzie się raczej na tym wątku skupiała. Aktor przejął więc brzemię wytłumaczenia tajemniczego okresu na własne barki.

"Pomiędzy ostatnim filmem z oryginalnej trylogii a pierwszym z nowej - są dekady historii, która jest po prostu nieznana. Dlatego powiedziałem do Riana Johnsona, że muszę wiedzieć, co w tym czasie robił mój bohater, bo nie było to dla mnie jasne. Czytałem, kim Luke jest teraz, czym się zajmuje i zacząłem samemu wypełniać te puste miejsca z przeszłości. Opracowałem jego przeszłość samodzielnie. W nowych filmach nie chodzi już o Luke'a, więc to nie jest aż tak ważne. Ale dla samego siebie musiałem nadać temu jakiś sens. Pomógł mi też Rian. Byłem zszokowany tym, co wymyślił" - powiedział w wywiadzie aktor.

Z kolei wcielająca się w Rey - główną bohaterkę nowej trylogii - Daisy Ridley, tak opisała początek relacji swojej bohaterki ze Skywalkerem: "Parę dni temu straciłam człowieka, który stał się dla mnie ojcowską figurą [granego przez Harrisona Forda Hana Solo zabitego przez Kylo Rena - przyp. red.]. On zginął, a ja utknęłam na wyspie z tym zgorzkniałym facetem, który nie życzy sobie mojej obecności". Wyraźnie więc widać, że duża część podróży Rey polega na odkryciu motywów stojących za decyzją Luke'a.

Co tymczasem czeka Finna, drugą z najważniejszych postaci w realizowanej właśnie trylogii? "Każdy w kosmosie musiał słyszeć o młodej Jedi, która odkryła swoje moce i pokonała Kylo Rena, oraz o byłym szturmowcu, który pomógł ocalić świat" - zapowiada ten wątek wcielający się w Finna John Boyega. Jego bohater spędzi w "Ostatnim Jedi" dużo czasu z nową bohaterką, Rose, graną przez Kelly Marie Tran. "Dla niej Finn będzie prawdziwą gwiazdą. Rose jest dobra w tym, co robi, ale nikt jej nie zna" - przyznała Tran. - "To nikt, postać z drugiego planu, co czyni ją interesującą. To nie żadna mistrzyni ani arystokratka. To ktoś taki jak wszyscy".

Finn i Rose wspólnie wezmą udział w misji w kosmicznym kasynie Canto Bight." To luksusowy kurort zbudowany na porzuconej planecie" - ujawnił Rian Johnson. - "Coś jak... Las Vegas z kosmitami". "Finn będzie musiał dużo walczyć. Będzie mnóstwo pogoni, mnóstwo strzelania. Szykuje się naprawdę mroczna misja" - dodał John Boyega.

Pomimo tego, że to już drugi obraz spod znaku "Gwiezdnych wojen", w którym gra, Boyega nadal ma problemy z ogromną popularnością, którą przyniosła mu legendarna seria. "Do tego nie da się przywyknąć. Ludzie, który nie znasz, po prostu szaleją na twój widok i krzyczą. Mają zresztą ku temu powód. Seria znakomicie rozwinęła się w nowych filmach, więc to w sumie miłe, że w ten sposób mogą okazać swoją miłość do nas, a my do nich" - wyjaśnił aktor.

Swoimi odczuciami dotyczącymi nowych "Gwiezdnych wojen" podzielił się także Rian Johnson. "Jeśli rozmawiam z przyjaciółmi i pytają mnie, jakim doświadczeniem było robienie tego obrazu, zawsze odpowiadam, że to był najlepszy czas w moim życiu" - stwierdza. Johnson przyznał, że jego emocje wynikają nie tylko z tego, co "Gwiezdne wojny" znaczą dla fanów marki, ale także z tego, co znaczą dla niego samego jako twórcy.

Obok Ridley, Boyegi i Hammila w nowej odsłonie "Gwiezdnych wojen" powrócą znani z poprzedniej części: Oscar Isaac (Poe Dameron), Adam Driver (Kylo Ren), Andy Serkis (Głównodowodzący Snoke), Domhnall Gleeson (Generał Hux), Gwendoline Christie (Kapitan Phasma) i Lupita Nyong'o (Maz Kanata), a także ikony "Gwiezdnych wojen" Anthony Daniels (C-3PO), Peter Mayhew (Chewbacca) i Carrie Fisher (Leia). Dla tej ostatniej, zmarłej 27 grudnia zeszłego roku, była to ostatnia rola w karierze.

Jakiś czas temu John Boyega potwierdził również - o czym spekulowano od wielu miesięcy - że epizodyczny występ w rolach szturmowców zaliczyli w filmie członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej: książę Harry i książę William. Aktor wyznał, że już dłużej nie mógł utrzymać sekretu dotyczącego "Ostatniego Jedi". Według tego, co powiedział młody Brytyjczyk następca tronu i jego brat w jednej ze scen wystąpili ponoć jako imperialni szturmowcy.

Boyega dodał jednak, że materiał nakręcony z członkami królewskiej rodziny nie znajdzie się raczej w ostatecznej wersji nowych "Gwiezdnych wojen". "Chyba tę scenę w końcu wycięli" - rzucił w wywiadzie. Aktor przyznał także dlaczego odważył się na zdradzenie sekretu z planu. "Mam już dość tych tajemnic" - skonstatował. - "Przyszli na plan. Byli tam. Mam dość ukrywania tego". "Za każdym razem jak jestem o to pytany, muszę się migać. Męczy mnie już to unikanie odpowiedzi. Oni tam byli. Podobnie jak Tom Hardy" - wyznał Boyega.

Cała akcja miała wydarzyć się wiosną zeszłego roku. Wtedy to angielscy książęta przybyli na plan filmowy w studiu Pinewood. Jak podawały media - członkowie królewskiej familii gawędzili sobie z aktorami i wygłupiali się z mieczami świetlnymi. Harry i William mieli ostatecznie otrzymać stroje szturmowców i w jednej ze scen towarzyszyć postaci granej przez Benicio Del Toro. Wcześniej także brytyjski piosenkarz Gary Barlow ujawnił, że dostał niewielką rolę w produkcji.

Ponadto również Joseph Gordon-Levitt, gwiazdor poprzedniego filmu Riana Johnsona "Looper - pętla czasu"  miał użyczyć głosu jednemu z kosmitów. "To króciutki, ale zabawny epizod. Być może usłyszycie go w trakcie seansu" - wyznał Rian Johnson.

Reżyser odniósł się też do fanowskich obaw, że nowy film będzie zbyt podobny do "Imperium kontratakuje". "Próbowałem zignorować ten aspekt i pozwolić historii przybrać taki kształt, jaki powinna mieć. To prawda: Rey jest na odludziu z mistrzem Jedi, ruch oporu jest w tarapatach, oba wątki się przeplatają. Paralele strukturalne wynikają z samej natury fabuły. Ale to nowe postacie z nowymi problemami - i to jest najważniejsze w filmie. Myślę więc, że rezultat będzie unikalny" - stwierdził Johnson. O tym, czy rzeczywiście tak będzie przekonamy się już 14 grudnia, gdy "Ostatni Jedi" zadebiutuje na ekranach kin.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy