Reklama

Wolny, ale zajęty

W duecie z Moniką Richardson czuje się jak ryba w wodzie. Zapewniają mu to - reporterski warsztat, swoboda i empatia. - Podstawą jest umiejętność słuchania i pokora - zdradza swój patent na sukces Tomasz Wolny.

Zgłosił się pan na casting, zdeklasował konkurentów?

Tomasz Wolny: - Dostałem zaproszenie do udziału w castingu i na początku pomyślałem, że w formule telewizji śniadaniowej mogę się nie odnaleźć. Nie do końca zdawałem sobie sprawę, jak i z czym to się je. Oczywiście wcześniej byłem związany z programem 'Kawa czy herbata?', ale traktowałem to trochę z przymrużeniem oka, a poza tym to był jednak inny program.

Ostatecznie zaryzykował pan. Co pana przekonało?

- Raczej kto - Agnieszka Rosłoniak-Jeżowska, szefowa 'PnŚ'. Dzwoni i mówi: - Chłopaku, nie rób scen. Przyjedź i sprawdzimy, czy się w ogóle na cokolwiek nadasz! A tak na serio, to okazało się, że identycznie widzimy rolę prowadzącego ten program. Ma być przede wszystkim dziennikarzem. Czasem poważnym, czasem mniej, ale zawsze szczerze zainteresowanym światem i rozmówcą, który nie będzie jednak łykał wszystkiego jak witaminy C. Porozmawiałem z żoną, wsiadłem do pociągu i przyjechałem do stolicy.

Reklama

Miał pan obawy przed debiutem w "Pytaniu..."? W końcu to trzy godziny w programie na żywo.

- Byłem spokojny, jeśli chodzi o warsztat, o przygotowanie merytoryczne. Doświadczenie, jakie zebrałem jako reporter, na pewno jest moim atutem. Nie boję się ludzi, bo słuchanie ich historii to moja praca. Postawiłem na rzetelność i solidne przygotowanie. Nie podszedłem do tego na luzie, na zasadzie improwizacji i czarującego uśmiechu. Do tego miałem genialne wsparcie w zespole i wśród moich znajomych, a mimo to noc przed programem nie należała do spokojnych.

Jakim mottem kieruje się pan w pracy zawodowej?

- Ryszard Kapuściński, choć nie uniknął rys na życiorysie, na robocie reporterskiej znał się jak mało kto. To on powiedział, że reporter to postawa życiowa, to charakter... i trafił w sedno. Przede wszystkim pochylam się nad drugim człowiekiem, nad jego historią, problemem. Podstawą jest umiejętność słuchania i pokora.

Trzeba też lubić ludzi.

- Zdecydowanie! Dziennikarstwo ma różne formy, ale tylko w dziennikarstwie telewizyjnym współpraca zespołowa jest absolutnie niezbędna. Jeśli nie lubisz ludzi albo jeśli ludzie nie lubią ciebie - masz automatyczny 'wypad z baru'.

Na ile program zmieni pana życie zawodowe i prywatne?

- Prywatne... ani o jotę. Zawodowe o jotę albo dwie.

Gdyby miał pan opisać siebie w trzech krótkich zdaniach...

- Poznaniak, reporter, prezenter. Wolny, ale na wieki zajęty! Nienawidzi trzech słów: "nie da się".

Ma pan w planach przeprowadzkę do stolicy?

- Ukochany Poznań zmienię na Tahoe, Rio de Janeiro, Hawaje albo wcale (śmiech). Ale, jak żartował Woody Allen, jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach, więc może Go właśnie rozśmieszam?

Rozmawiała Ola Siudowska.

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy