Reklama

"Wiedźmin": Fascynująca podróż w wiedźmiński świat [recenzja]

Na ten dzień fani "Wiedźmina" czekali od dawna. Mamy 20 grudnia, dzień premiery pierwszego sezonu adaptacji opowieści o Geralcie z Rivii w wykonaniu Netflixa, więc spieszymy wam donieść, że nie ma się o co martwić. Wśród fanów zdania na pewno będą podzielone, jednak bazując na pięciu odcinkach, jakie udostępniono nam do recenzji, można stwierdzić, iż jest bardzo dobrze, a z odcinka na odcinek - coraz lepiej.

Na ten dzień fani "Wiedźmina" czekali od dawna. Mamy 20 grudnia, dzień premiery pierwszego sezonu adaptacji opowieści o Geralcie z Rivii w wykonaniu Netflixa, więc spieszymy wam donieść, że nie ma się o co martwić. Wśród fanów zdania na pewno będą podzielone, jednak bazując na pięciu odcinkach, jakie udostępniono nam do recenzji, można stwierdzić, iż jest bardzo dobrze, a z odcinka na odcinek - coraz lepiej.
Anya Charlota, Henry Cavill, Freya Allan na polskiej premierze serialu "Wiedźmin' /Podlewski /AKPA

Pierwszy odcinek wywoła najprawdopodobniej najbardziej mieszane uczucia. Zbyt duża ilość wątków, potrzeba zaprezentowania niektórych historii, tak aby jak najszybciej ruszyć główną akcję do przodu, dużo ekspozycji sprawiły, że dwadzieścia parę pierwszych minut... nie zwala z nóg. Jest średnie.

Widać to przy okazji efektów specjalnych czy scen batalistycznych. Przydałoby się lepiej nakreślić polityczny konflikt oraz tło i niektórych drugoplanowych bohaterów.

Jednak im dalej, tym lepiej, a zręcznie pleciona i napisana historia pod koniec w pełni angażuje widza. Pozostałe cztery epizody ("Cztery marki", "Zdradziecki księżyc", "O bankietach, bękartach i pochówkach", "Niespełnione pragnienia") to świetna zabawa dla fanów, jak i nowych widzów.

Reklama

Showrunnerka serialu, Lauren Schmidt Hissrich, wraz ze scenarzystami doskonale przeplatają opowieści znane z książek z nowymi wątkami (przede wszystkim chodzi tu o historię Yennefer i Ciri), bawią się chronologią; korzystają z retrospekcji, budują napięcie oraz znakomicie prowadzą bohaterów - osobne historie trójki głównych postaci (trochę czasu w końcu minie, zanim ich drogi się skrzyżują) są prowadzone równolegle tak, aby podkreślić podobieństwa i różnice w osobowości czy w motywacjach Yennefer, Geralta, Ciri i Renfri.

Jeżeli chodzi o stronę aktorską, to z ręką na sercu Anya Chalotra (angaż młodej Angielki to strzał w dziesiątkę) w roli czarodziejki z Vengerbergu wyróżnia się na tle obsady. Henry Cavill jest Geraltem i po obejrzeniu tylko kilkunastu minut trudno sobie wyobrazić w tej roli kogoś innego.

Serialowa Ciri, czyli Freya Allan, radzi sobie dość dobrze, jednak trzeba przyznać, że na razie nie miała okazji wgryźć się w bardziej mięsisty materiał - księżniczka odbiera parę życiowych lekcji po ucieczce z Cintry. W końcu wiemy, ze jej czas nadejdzie trochę później.

Pozytywnym zaskoczeniem okazał się Joey Batey w roli Jaskra. Młody aktor znakomicie czuje się w skórze barda i stanowi doskonałą kontrę do wiecznie naburmuszonego Geralta.

Panowie świetnie sobie radzą we wspólnych scenach, więc jestem pewna, że fani będą zadowoleni z tej obsadowej decyzji.

Wykreowany na ekranie wiedźmiński świat jest wspaniały. Różnorodny, tętniący życiem; brutalny i straszny; skomplikowany i przerażający.

Twórcy zachowali klimat opowiadań i z dbałością o szczegóły zadbali o przedstawienie różnorodności Kontynentu. Zdjęcia są znakomite, kostiumy również. A ścieżka dźwiękowa? Fenomenalna.

Najnowszy "Wiedźmin" to jedna z trzech już adaptacji prozy Andrzeja Sapkowskiego. Fabuła jest osadzona na historiach z dwóch tomów opowiadań, ale często odbiega od materiału źródłowego. W niektórych momentach twórcy puszczają oko do fanów gier komputerowych.

Serial jest jednak odrębną "jednostką", więc nie powinien być oceniany tylko i wyłącznie w kontekście tego, co widzieliśmy wcześniej - polska seria z Michałem Żebrowskim, gry komputerowe i "Wiedźmin" Netflixa to trzy wersje wspaniałej opowieści.

Każda z nich ma coś interesującego do zaoferowania widzom - zarówno fanom gier, książek jak i osobom nie znającym żadnej z poprzednich adaptacji opowieści o Geralcie z Rivii.

Od samego początku w mediach pojawiały się krzywdzące porównania do "Gry o tron", ponieważ to dwie zupełnie różne produkcje i naprawdę nie trzeba porównywać ich do siebie tylko dlatego, że to wysokobudżetowe seriale fantasy, tak jak nie porównujemy "jabłek i pomarańczy". "Wiedźmin" to nie "Gra o tron".

To opowieść o trójce wspaniałych bohaterów, magii i skomplikowanym świecie. To historia o łowcy potworów, dziecku niespodziance i czarodziejce "odzianej w kompozycję czerni i bieli, przywodzącej na myśl grudniowy poranek" (cytat pochodzi z "Sezonu burz").

Jak powiedział Henry Cavill: "To opowieść o rodzinie. I potworach". I niech tak pozostanie.

Zachodni dziennikarze (m.in "The Hollywood Reporter" czy "Entertaintment Weekly") zmiażdżyli serial, pisząc, że jest nudny. Jednak my się z tym zupełnie nie zgadzamy.


swiatseriali.pl
Dowiedz się więcej na temat: Netflix
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy