Reklama

W kabarecie jak w małżeństwie

"W Polsce istnieje potrzeba śmiechu i nabrania dystansu" - przyznają członkowie Kabaretu Młodych Panów. Zapytani, czy w Polsce nastała moda na kabarety, przekonują, że to nie jest moda, a potrzeba śmiechu.

W skład Kabaretu Młodych Panów wchodzą: Robert Korólczyk, Piotr Sobik, Łukasz Kaczmarczyk oraz Mateusz Banaszkiewicz. Można ich zobaczyć w nowym programie telewizyjnym "Dzięki Bogu już weekend!".

"Kabaret jest formą pokazania dystansu do świata, uzewnętrznienia go. Mnie od najmłodszych lat interesował kabaret, to, że można wyjść, zaśpiewać coś, powiedzieć wierszyk, zrobić zamieszanie wokół siebie i wywołać tym w innych ludziach uśmiech. I tak już zostało" - przyznaje Robert Korólczyk, członek grupy Kabaretowej Kabaret Młodych Panów.

Reklama

"Na początku to było hobby i zabawa, która z czasem zmieniła się w zawód" - dodaje Mateusz "Banan" Banaszkiewicz.

Robert Korólczyk, Bartek Demczuk i Mateusz "Banan" Banaszkiewicz zaczynali swoją przygodę z kabaretem od grupy "Dudu", który zszedł ze sceny w 2003 roku, z kolei Łukasz "Kaczor" Kaczmarczyk swoje "pierwsze kabaretowe kroki" stawiał w "Noł Nejm".

W 2004 roku, podczas Rybnickiej Jesieni Kabaretowej grupa już jako Kabaret Młodych Panów zaprezentowała swój pierwszy program zatytułowany "My naprawdę chcemy pracować". I tak przez niemal 10 lat swojej pracy uzyskał patent na rozśmieszanie Polaków.

"W Polsce jest nie tyle moda na kabarety, co potrzeba śmiechu" - zauważa Łukasz "Kaczor" Kaczmarczyk. I jak dodaje Robert Korólczyk nabrania dystansu do tego, co nas otacza i o czym codziennie słyszymy.

"Niedawno w hotelu, pani w kawiarni podeszła do mnie i powiedziała, że po całym tygodniu, kiedy wraca w piątek po pracy do domu, zmęczona, dzięki naszemu kabaretowi może odpocząć i pośmiać się z tego, co ją na co dzień wkurza. Kolorowanie tej szarej rzeczywistości pozwala wziąć oddech" - dodaje Korólczyk.

Kabareciarze przyznają, że ich występy są odskocznią również dla nich. To, co ich irytuje, szybko potrafią przekuć w coś zabawnego, co rozbawi innych.

"Pewne sytuacje nas irytują, jak każdego. Nieraz bardzo ostro komentujemy to, co się dzieje, ale zaraz kombinujemy jak z tej irytującej sytuacji zrobić zabawną scenkę" - przyznaje Robert Korólczyk.

I choć obśmiać można wszystko i wszystkich, panowie na scenie wciąż pamiętają, gdzie leży granica dobrego smaku. I że nie zawsze widz musi zareagować pozytywnie na serwowane mu poczucie humoru. Dlatego też, jak zauważają formuła stand-up bardzo powoli wkracza na scenę.

"Do Polski stand-up wkracza pomału. Tę modę, która przyszła do nas ze Stanów widać od niedawna. Pamiętajmy jednak, że tam jest trochę inne nastawienie do humoru. W Polsce nie można żartować z papieża. Ale taka jest nasza mentalność. Polska nie jest gotowa na polską grupę Monty Pythona. Dlatego na stand-up w czystym wydaniu przyjdzie nam jeszcze poczekać" - tłumaczy Bartosz Demczuk.

Łukasz Kaczmarczyk zauważa jednak, że kwestia tabu jest pojęciem względnym. "Można poruszyć każdy temat, ale trzeba zrobić to ze smakiem" - wyjaśnia. Bo jak podkreśla Mateusz Banaszkiewicz pierwszą zasadą kabaretu jest rozbawić, ale nie obrazić.

"Często są sytuacje, kiedy pracujemy nad występem i zastanawiamy się, czy jedno konkretne zdanie nie będzie już przekroczeniem pewnej granicy, czy kogoś nie urazi lub czy nie jest za mocne" - dodaje Robert Korólczyk.

Członkowie kabaretu przyznają, że najlepsze pomysły na skecze dostarcza im codzienność, to co dzieję się na ulicy, w mediach, a nawet sytuacje, których sami doświadczają.

"Musimy pamiętać, że bieżące wydarzenia są o tyle trudne do sparodiowania, że skecze, które powstają na ich bazie, żyją krócej" - wyjaśnia Kaczmarczyk.

Dziś kabaret cieszy się dużą popularnością, o czym świadczy fakt, że znaczną cześć roku spędzają w trasie, podróżując po całej Polsce. Kabaret jest ich drugim domem i podobnie jak w małżeństwie bywają wzloty i upadki.

"Faktycznie czasami w naszej grupie jest jak w małżeństwie, mamy różne zdania, czasem nie zgadzamy się ze sobą. Miewamy ciche dni, a czasem w wolnej chwili idziemy jak kumple na kręgle, bilard czy piwo, a czasem zwyczajnie rozchodzimy się do swoich pokoi, tak dla zachowania higieny" - przyznaje Korólczyk.

PAP/INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: małzeństwo | potrzeba
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy