Reklama

Teresy Lipowskiej przepis na szczęście

Żartuje, że jest "etatową babcią" i bardzo się z tego powodu cieszy. Kocha poezję - za wzruszenia oraz liczne inspiracje. Nigdy się nie nudzi, bo w jej życiu ciągle coś się dzieje.

Rozmawiamy na planie powstającego właśnie filmu "Za niebieskimi drzwiami". Kogo pani gra?

Teresa Lipowska: - To jest niewielka rola, w filmie przede wszystkim występują dzieci. Ja gram ciepłą i troskliwą sąsiadkę, która zabiera głównego bohatera do siebie po tym, jak jego matka trafiła po wypadku do szpitala. Wiele tu zagrać nie można, ale ponieważ scenariusz filmu powstał na podstawie książki Marcina Szczygielskiego, od razu zainteresował mnie ten projekt. Z Marcinem znamy się od lat, napisał dla mnie rolę w sztuce "Furia" wystawianej w Teatrze Komedia. Często też promowałam jego książki.

Reklama

Czy to film tylko dla dzieci?

- To opowieść, która jest gdzieś pomiędzy "Tajemniczym ogrodem" a "Alicją w Krainie Czarów". Sądzę, że będzie to bardzo interesująca produkcja, zarówno pod względem formy, bo część zdjęć robionych jest techniką komputerową, jak i pod względem treści. Myślę, że rodzice znajdą w filmie też coś dla siebie.

To nie pierwsza produkcja dla młodych widzów, w której pani występuje. Pamiętam "Bułeczkę" oraz "Dziewczynę i chłopaka". Czy lubi pani grać dla najmłodszych?

- Bardzo! Po prostu taka jestem, bardzo lubię dzieci. Dzięki Fundacji "Cała Polska czyta dzieciom", z którą współpracuję od kilku lat, często odwiedzam szkoły i mam świetne porozumienie z najmłodszymi.

W jednym z wywiadów powiedziała pani nawet, że przyjaźni się z Krystianem Domagałą, który gra Mateuszka, pani serialowego wnuczka w "M jak miłość"...

- Kiedy Krystian przychodzi na plan, to pierwszą osobą, z którą się wita, jestem ja! Zawsze się do mnie przytuli, ucałuje. Zbieram aniołki, mam ich w domu kilkadziesiąt, i od niego również dostałam na swoje urodziny takiego aniołka! To bardzo miłe.

Czy liczyła pani kiedykolwiek swoje filmowe i serialowe dzieci albo wnuki?

- Mam około 60 dzieci, a wnuków to już nie policzę. Kiedyś przyszła do garderoby w teatrze piękna młoda kobieta i przywitała się: "Dzień dobry, babciu!". A ja nie wiedziałam, kto to jest! Okazało się, że grałyśmy razem w filmie "Tato" Macieja Ślesickiego. Wtedy była małą dziewczynką, a teraz to już taka piękna panna.

Czyli jest pani babcią nie tylko dla swoich prawdziwych wnucząt, czyli Szymka (10 lat) i Ewy (6 lat), ale też dla całej rzeszy aktorów. A czy pamięta pani swoje babcie?

- Jednej babci nie pamiętam, przez 12 lat leżała sparaliżowana. Natomiast mam mnóstwo wspomnień związanych z drugą babcią i dziadkiem, którzy mieszkali w Żychlinie i mieli przepiękny sad. Spędzałam u nich wakacje. Babcia była dobrą i kochającą osobą, która zawsze nas rozpieszczała. To właśnie tam miałam swój pierwszy teatr - z makówek robiłam laleczki, szyłam dla nich ubranka i wystawiałam bajki dla okolicznych dzieci. Babcia zawsze mówiła: "Z tego coś będzie!".

Czy odwiedza pani tamte okolice?

- Nie tak dawno odezwała się pani kierownik domu kultury z Żychlina, zapraszając mnie na spotkanie w tym mieście. Pojechałam i prawie po 70 latach znalazłam miejsce, w którym stał dom! Obecnie już go, niestety, nie ma. Sprowadziłam moją siostrę cioteczną, która niedaleko mieszka i wspominałyśmy razem babcię i dziadka. Było to coś niesamowitego.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że będzie grała do końca życia. Czym dla pani jest aktorstwo?

- Sposobem na życie. W młodości chciałam zostać lekarzem, do dziś mam dużo znajomych z tego środowiska i wciąż marzę, że zagram jakąś piękną rolę lekarki. Ale wybrałam aktorstwo. Mój najukochańszy reżyser, Jerzy Antczak, nauczył mnie szanować każdą rolę, malutką i większą, pierwszy i dziesiąty plan. Grałam warzywka w bajkach, a także dobre i złe królowe. W tym duchu zostałam wychowana... Teraz muszę przyznać, że w aktorstwie najważniejsze są dla mnie spotkania z ludźmi.

W ramach Uniwersytetu Trzeciego Wieku podróżuje pani po Polsce i czyta wiersze. Skąd ta miłość do poezji?

- To jest dla mnie lek na każde zło, zwłaszcza teraz, kiedy po śmierci męża od ośmiu lat jestem sama w domu. Gdy mam gorszy dzień, to poczytam sobie. Czasami te słowa sprawią, że puszczę łezkę za straconymi marzeniami, czasami mnie zainspirują. Potem idę z tą poezją do ludzi i przekazuję im to, co sama czuję. Dlatego w tej chwili to moje aktorstwo jest bardzo związane z życiem i daje mi to największą radość.

Serial, film, spotkania z ludźmi. Cały czas jest pani w ruchu. Skąd pani czerpie siły?

- Jestem bardzo szczęśliwa, że mam tyle energii i zajęć, żeby móc je realizować. Dbam o siebie, jeżdżę na rowerze, staram się jak najwięcej chodzić, a nie jeździć samochodem. Nie chciałabym być na starość ciężarem dla rodziny.

Kiedy myślę Teresa Lipowska od razu przychodzi mi na myśl pani uśmiech. Czuć od pani taką pogodę ducha!

- Tak mnie obdarzono i nie mówię tego z zarozumialstwa (śmiech). Chociaż jestem już osobą starszą, to swoją energią potrafię zarażać młodych. Często się zdarza, że przychodzą do mnie porozmawiać, żeby naładować sobie baterie. Po prostu to mam i z radością się tym dzielę z innym. I to jest moje szczęście.

Rozmawiała Marzena Juraczko.

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

TV14
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy