Reklama

Tadeusz Drozda: Nie trafiam w target

To, że nie ma mnie w telewizji, nie oznacza, że umarłem - mówi Tadeusz Drozda. Satyryk, który przez długie lata był jednym z najpopularniejszych w Polsce, występuje teraz głównie na scenie przed żywą publicznością, "flirtuje" też z internetem.

Gdzie się pan podziewa? Co się z panem stało?

Tadeusz Drozda: - Żyję w podziemiu, które sam sobie wymyśliłem. Tradycją życia w Polsce jest chowanie się przed czymś. Jesteśmy idealni w partyzantce. Ja jestem takim partyzantem. Zostałem wykluczony z oficjalnego obrotu z prostej przyczyny. Kiedyś wymyśliłem takie stanowisko, jak dyżurny satyryk kraju (to również tytuł programu rozrywkowego emitowanego w Polsacie w latach 1995-2001). Jako satyryk walczyłem o to, żeby było lepiej...

- Ale nie przewidziałem, że ta działalność okaże się skuteczna. Powoli, powoli dzięki moim i innych satyryków staraniom, w kraju było coraz lepiej, aż w końcu doczekaliśmy momentu, że jest dobrze. A teraz jest już genialnie. Sześć lat temu ówczesny prezes telewizji, Bronisław Wildstein uznał, że satyryk w telewizji w ogóle jest niepotrzebny. Jak pan dzisiaj widzi, teraz żadnych satyryków nie ma, może z wyjątkiem polityków.

Reklama

Pana ostatni program "Herbatka u Tadka" to był talk-show. Jak ocenia pan tych, którzy zastąpili pana w telewizji?

- "Herbatka u Tadka" była jedynym prawdziwym talk-show w Polsce. Jak wskazuje samo słowo - w takim programie ma być i "talk" - rozmowa, i "show" - widowisko. Policzyłem, że rozmawiałem z ponad 500 znanymi osobami, do tego grała orkiestra i śpiewaliśmy. Najpierw, gdy proponowałem zrealizowanie takiego programu, przez długie lata mówiono mi, że polski naród jest za głupi na takie coś. Że talk-show może być w Ameryce czy Niemczech, ale nie w Polsce. Wbrew tym opiom "Herbatka" miała gigantyczną oglądalność. Potem zmieniła się władza w TVP i okazało się, że to za mało. Dzisiaj w zasadzie w telewizji jest tylko "talk" - politycy od rana do nocy chodzą po kanałach telewizyjnych.

A program Kuby Wojewódzkiego? Ten pokazywany jest w telewizji od 2002 roku.

- Wojewódzki trafia w target, czyli docelową grupę odbiorców z punktu widzenia producentów telewizyjnych. Target to w Polsce ludzie między 16 a 49 rokiem życia. Jak ktoś ma powyżej 50 lat, to już dla polskiej telewizji nie istnieje, bo oglądalność liczy się tylko do 49. Miałem szczęście lub nieszczęście, że mój program w olbrzymiej większości oglądały osoby powyżej 50. roku życia.

Czy próbuje pan wrócić do telewizji?

- Nie, w ogóle się nie staram, bo wiem, że to nie ma sensu. Raz ktoś załatwił mi spotkanie z jakimś dyrektorem. Nie przyszedłem z nowymi pomysłami, bo w telewizji dalej chciałem być Drozdą. Później, w prywatnej rozmowie, ten dyrektor miał mówić, że w telewizji jest do zrealizowania kilkaset lepszych pomysłów. Mogę jedynie czekać na jakąś propozycję. Ale im robię się starszy, tym bardziej zapominam o działalności telewizyjnej. Póki co, na swoją stronę wrzucam felietony wideo. Niedawno nakręciłem bardzo proroczy materiał o autostradach. Po tym, jak się ukazał, pojawił się problem z bramkami na A1. Ten felieton miał ponad 100 tys. odsłon, czyli dość dużo.


Co poza tym robi pan teraz zawodowo?

- Ponieważ jeszcze żyją ludzie w moim wieku i są jakimiś dyrektorami domów kultury, wójtami, prezydentami, czasami zapraszają mnie na różne imprezy. Daję występy kabaretowe. Jeżdżę po Polsce. Przedwczoraj byłem w Gołdapi na święcie kartacza (regionalna potrawa, rodzaj pyzy z mięsem). Gdy przejeżdżam do jakiegoś miejsca w Polsce, najpierw mówię o tym, co tam widzę.

Oprócz tego, często wyłapuję jakiegoś ważnego człowieka na scenę i z nim rozmawiam, jak w "Herbatce u Tadka".

- Mówię o bieżących wydarzeniach, trochę też przypominam teksty, który wymyśliłem pięć - siedem lat temu, a które cały czas są aktualne. Nie mam za dużo takich występów estradowych, bo w Polsce jest tak, że jak kogoś nie ma w telewizji, to organizatorzy imprez myślą, że człowiek umarł. Kiedy byłem w telewizji i nie miałem czasu na występowanie na estradzie, to dzwonili od rana do nocy. Potem telefon dzwonił coraz rzadziej.

Czy występuje pan za granicą?

- Na szczęście nie zapomniała o mnie Polonia. Co jakiś czas wyjeżdżam do Stanów, bardzo często do Niemiec. Występuję tam również po niemiecku dla Niemców. Podczas pierwszych występów bałem się, że nie znajdę z nimi porozumienia. Z kpiną opowiadam o stosunkach polsko-niemieckich. Okazuje się, że nasi sąsiedzi dobrze wiedzą, co się u nas dzieje. Teraz, pod koniec września, lecę do Australii, gdzie będę przez cały październik. Gwiazdy kabaretu już tam nie jeżdżą, bo się nie opłaca. Ja mam już taki status finansowy, że mogę sobie na to pozwolić. Australijczycy nie mają wyjścia - mogą oglądać albo Drozdę, albo nikogo (śmiech).

Niektórzy na Woronicza mogą uważać, że Drozda jest passe, ale w jednej kwestii na pewno okazał się pan trendsetterem. Nosił pan brodę zanim warszawski Plac Zbawiciela wypełnili hipsterzy.

- O, to brody są teraz modne? Nie wiedziałem. Ja przestałem się golić 13 grudnia 1981 r. Przed wybuchem stanu wojennego nagrano masę moich programów i puszczano je już w nowych realiach. Ponieważ nie chciałem firmować stanu wojennego swoim nazwiskiem, zapuściłem brodę, by ludzie mieli świadomość, że w telewizji leci stary Drozda. Teraz noszę brodę dla wygody. Może kiedyś ją zgolę.

Co pan robi w wolnym czasie?

- Gram w golfa. To dość zdrowe zajęcie. By zaliczyć 18 dołków, trzeba przejść mniej więcej 10 km na świeżym powietrzu.

Tadeusz Drozda (ur. 1949) - satyryk i konferansjer. Absolwent Politechniki Warszawskiej, z wykształcenia magister inżynier elektryk. Współtwórca kabaretu Elita. Prowadził programy telewizyjne "Śmiechu warte", "Dyżurny Satyryk Kraju" i "Herbatka u Tadka". Mieszka w Warszawie. Ma trzy córki.

Rozmawiał Andrzej Grabarczuk (PAP Life).

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL/PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy