Reklama

Radosław Pazura: Wiara czyni mnie lepszym

Radosława Pazurę niebawem będzie można oglądać w nowym serialu kryminalnym zatytułowanym "Zbrodnia". Na ekranie jest bardzo nieprzyjemnym i gwałtownym typem. Jednak prywatnie aktor głęboko wierzy, że wszyscy jesteśmy dobrzy.

Cezary, którego gra pan w "Zbrodni", jest niemiłym, apodyktycznym zazdrośnikiem.

Radosław Pazura: - Na takiego wykreowano go w materiałach promocyjnych. Ja patrzę na niego inaczej. Cezary chce dobrze, natomiast skutek jest trochę inny. Jak w życiu. Mierząc się z jakimiś problemami, lepiej lub gorzej sobie z nimi radząc, zawsze nieświadomie sprawiamy, że wychodzą z nas negatywne cechy. Pragniemy czynić dobro, a robimy źle. To prawie norma. I podobnie jest w przypadku Cezarego. Przez to ta postać wydaje mi się ciekawa. Mam nadzieję, że tak też wyjdzie na ekranie.

Reklama

Powiedział pan ładną rzecz, choć nie wiem, czy nie zbyt optymistycznie: że chcemy czynić dobro. Naprawdę pan tak uważa?

- Jestem święcie przekonany, że wszyscy jesteśmy dobrzy. Tylko na skutek jakichś błędów - swoich lub też tych, które popełnili nasi rodzice, dziadkowie i tak dalej - jesteśmy tym, kim jesteśmy. I uważam, że nasze zadanie w życiu polega na tym, żeby się dowiadywać o sobie: jak to jest, że ja jestem porządny? Bo my wszyscy naprawdę jesteśmy prawi i piękni. Tylko sami robimy tak, żeby wydawało się odwrotnie.

Jak zrozumieć swoją dobroć i szukać jej w sobie?

- Po to mamy całe życie. Nieraz bardzo długie i dlatego uważam, że jest ono darem przekazanym człowiekowi, by się o tym przekonywał, dowiadywał i pracował nad sobą. Osobiście sądzę, że nie jesteśmy w stanie działać w pojedynkę, bez pomocy Pana Boga. Ale to tylko moja opinia.

Czyli nie ma dobrych ateistów?

- Są. Im się nawet często udaje być dobrymi ludźmi, tylko wydaje mi się, że później osiągają swego rodzaju pustkę. Wszystko niby ok, ale coś jednak jest nie tak. Są dobrzy, a czegoś im brakuje. A to z tego względu, że nie mają relacji z Panem Bogiem.

Trudno jest być dobrym. Nie boi się pan, że dla wielu z nas zbyt trudno?

- Nie, bo to jest tak piękne, że nawet warto dla tej idei poświęcić życie. Jeżeli dąży się do dobra, to samemu można dojść do tej prawdy. Myślę, że wszyscy jesteśmy powołani. Sądzę również, że Cezary, mój bohater ze "Zbrodni", jest kimś, komu to dążenie kompletnie się nie udaje. Dlatego poddał się podejrzeniom, nawet zwątpił w żonę...

Wnioskuję wobec tego, że pan nie jest zazdrosnym mężem?

- Nie, no jestem, bo jestem też człowiekiem. Tylko że oprócz tego mam też ufność. Wydaje mi się, że każdy z nas musi mieć w sobie tę cechę. Uważam, że zazdrość jest pozytywna, tylko musi być przepełniona miłością.

Podkreślał pan zawsze, że po swoim strasznym wypadku sprzed dziesięciu lat stał się lepszym człowiekiem...

- Na pewno 'przemienionym'. Zdałem sobie sprawę, że muszę szukać siebie prawdziwego. Radka takiego, jakim wierzę, że stworzył mnie Bóg, a gdzieś się to zagubiło. Pracuję nad sobą i moją relacją z Bogiem. Modlę się do Niego, a On mi odpowiada. Czuję jego pomoc i stąd wiem, że się zmieniam i staję się lepszy.

A Radek sprzed wypadku nie był dobry, nie modlił się, nie czuł "współpracy" z Bogiem?

- No właśnie nie. Zaniedbałem to. Byłem religijny, ale moja wiara była stłamszona. Uległem pewnej iluzji, ułudzie świata, że tak to nazwę, i nie miałem czasu dla Boga. Dopiero 'dzięki' wypadkowi zrozumiałem, że muszę się pozbierać, spojrzeć inaczej na życie. Ten okres był mi dany przez Boga i uważam to za błogosławieństwo.

Rozmawiała Katarzyna Sobkowicz.

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Kurier TV
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy