Reklama

Przerdzewiały maluch Piotra Adamczyka

Kiedyś Piotr Adamczyk jeździł po Warszawie strzelającym z gaźnika maluchem, teraz ma do dyspozycji luksusowe auto za 260 tys. złotych. Swój pierwszy samochód, choć psuł mu się nieustannie, aktor wspomina jednak z sentymentem. Zapalał go kijem od szczotki, w mrozy wynosił jego akumulator do domu.

"Mój pierwszy samochód zrobiłem sobie sam, kupując brakujące części u tak zwanych prywaciarzy. Tamten na wpół przerdzewiały maluch, który straszył przechodniów strzałami z gaźnika - nijak się ma do luksusowej hybrydy. Ona raczej może przestraszyć wtedy, kiedy bezszelestnie pojawi się komuś za plecami. Żeby naładować ten samochód, wystarczy podłączyć go do zwykłego gniazdka z garażu - jak odkurzacz. Nowoczesność szokuje" - porównuje Adamczyk swoje dawne auto z obecnym. Na te motoryzacyjne zwierzenia aktora namówił dwutygodnik "Gala".

"W szkole teatralnej byłem jedynym studentem, który miał samochód. To był mój mityczny maluch. Chyba trudno było na niego uwodzić. Ale mam wspomnienie sylwestrowe: dziewczyny w długich, balowych sukniach i szpilkach na każdych światłach wychodzą z malucha i pchają go, żeby zapalił" - wspomina gwiazdor polskiego kina, telewizji i teatru.

Reklama

To nie koniec przygód, jakie miał ze swoim Fiatem 126p. "Zapalało się tego malucha kijem od szczotki, w mrozy wynosiło się akumulator do domu, więc wszystkie moje dżinsy miały dziury od kwasu z akumulatora. Kiedyś zaparkowałem na nieznanym osiedlu i kiedy zszedłem na parking, samochód stał na cegłówkach - ukradziono mi wszystkie koła. Często też ginęły wycieraczki" - przywołuje kolejne anegdoty Adamczyk.

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL/PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy