Reklama

Przemysław Kossakowski: Mówią o mnie wariat

Każdy dzień jest ekscytującym doznaniem. Dookoła dzieje się wiele interesujących rzeczy. Nie muszą to być tylko przeżycia ekstremalne, żeby wywołać we mnie poruszenie - przyznaje Przemysław Kossakowski.

Mówią o tobie "szaleniec" lub "świr"?

Przemysław Kossakowski: - Tak, zdążyłem się do tego przyzwyczaić - ludzie, którzy tak twierdzą, mogą mieć sporo racji (śmiech).

Trudno się dziwić, przekraczasz wszelkie granice. Jaki był twój największy koszmar?

- Rytuał pogrzebu wojownika, który przeszedłem pod Moskwą latem 2013 r. Zostałem zakopany w grobie. Walczyłem o każdy oddech i starałem się nie zwariować. Zabrzmi to makabrycznie, ale polecam takie doświadczenie każdemu. Szczególnie tym, którzy jęczą, że życie nie spełnia ich oczekiwań.

Reklama

"Kossakowski. Nieoczywiste" to kolejny twój projekt.

- Zaczęła mi ciążyć etykieta specjalisty od ekstremalnych doznań. Dlatego powstał projekt "Kossakowski. Nieoczywiste", który stał się dla mnie odskocznią od mrocznej atmosfery poprzednich programów. W pierwszej chwili czułem się nieswojo, kiedy okazało się, że w trakcie realizacji nikt nie próbuje mnie zabić, okaleczyć albo uzdrowić.

- Przywykłem, choć absolutnie nie unikam dziwacznych doświadczeń. W Bangkoku, od szefa kuchni restauracji w chińskiej dzielnicy uczyłem się przyrządzać strzykwę. W Londynie z kolei urocze przedstawicielki mniejszości seksualnej pokazały mi, jak gasić na języku papierosa, nie robiąc sobie przy tym krzywdy.

Czujesz się w takich chwilach jak ryba w wodzie?

- Założenie jest takie, że jestem wrzucany w sytuacje, w których nigdy nie byłem i po prostu próbuję się w nich odnaleźć. Ponoć robię to w sposób pełen niezdarnego wdzięku. Ludzi to bawi, dlatego lubią oglądać mój program.

W trakcie nagrań zdarzyło się coś, co zapadło ci w pamięć?

- W Bangkoku podjęliśmy próbę realizacji felietonu w dzielnicy rozpusty. Panuje tam bezwzględny zakaz filmowania i robienia zdjęć. Mieliśmy jednak ze sobą małą kamerę, operator zrobił mi pamiątkowe zdjęcie, ale tancerki zobaczyły tę nieszczęsną kamerę.

- Ich krzyk zwrócił uwagę ochroniarza. To była kobieta, która wyglądała jak istota wykonana w tajnym laboratorium na zamówienie oddziałów specjalnych. Wykasowała nam materiał. Na szczęście operator, widząc nadciągającą panią, zdążył zrobić kilka zapasowych kopii. Felieton z dzielnicy rozpusty zatem powstał, chociaż mógł być o wiele lepszy...

Rozmawiał Artur Krasicki.

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy