Reklama

Piotr Nerlewski: Leśniczy w "M jak miłość"

Studiował geologię, pracował w banku, był trenerem piłki nożnej i barmanem. W końcu stwierdził, że szczęście może dać mu tylko aktorstwo. Piotr Nerlewski zagrał w filmie "Jack Strong", a teraz dołączył do obsady "M jak miłość" jako leśniczy Franek.

Jak ci idzie na studiach?

Piotr Nerlewski: - Jestem na ostatnim roku PWST w Krakowie, stypendium pewnie nie dostanę, ale nie jest źle, rozwijam się. Gram w dwóch spektaklach dyplomowych, niedługo wybiorę temat pracy magisterskiej. Mam jeszcze sporo czasu na pisanie, powinno być dobrze - wydaje mi się, że skończę szkołę w terminie.

Masz już doświadczenie - zagrałeś w filmie pełnometrażowym. Czym różnią się zajęcia szkolne od pracy na planie?

- Zderzenie z rzeczywistością bolało, plan filmowy i zajęcia na studiach to zupełnie inne światy. Na planie "Jacka Stronga" nie miałem żadnego doświadczenia filmowego. To była dla mnie cenna lekcja, otworzyłem oczy. Schodząc z planu, dzień po dniu, miałem świadomość, że mogłem zagrać lepiej, a było za późno na poprawki. Podpatrywałem doświadczonych aktorów, przyglądałem się, jak pracują. Dopiero wtedy dowiedziałem się, czym jest plan amerykański, że najwięcej emocji trzeba pokazać podczas kręcenia zbliżeń. Tego w szkole nie uczą, mamy inne zajęcia, idziemy w kierunku teatru. Może to się kiedyś zmieni, dzisiaj studenci częściej wybierają pracę w filmie i serialu.

Reklama

Teraz pracujesz w kultowym "M jak miłość". Opowiesz coś o swoim bohaterze?

- Ma na imię Franek i jest leśniczym. To człowiek zamknięty w sobie, niechętnie okazujący emocje. Lubi samotność, nie szuka na siłę przyjaźni i akceptacji innych ludzi. Taka postawa życiowa jest związana z traumami z przeszłości - kiedyś komuś zaufał i się zawiódł, a teraz ma problem z budowaniem relacji. Na oczach widzów spróbuje odnaleźć się w nowym otoczeniu.

Wśród Mostowiaków?

- Franka z Mostowiakami łączy przeszłość. Seniorzy rodu dobrze znali jego dziadka Franciszka, który także był leśniczym. Mój bohater postanowił kontynuować rodzinne tradycje, jest 'człowiekiem lasu' z pokolenia na pokolenie. Traktuje pracę jako rodzaj misji. To bardzo pomocny człowiek, można na niego liczyć w każdej sytuacji, o czym wiele razy przekonają się Mostowiakowie. Widzowie poznali go, gdy odszukał Lucjana (Witold Pyrkosz), który zgubił się w lesie. Zostanie dobrym duszkiem Grabiny, kimś na pograniczu stróża prawa. Taka postać przyda się w miasteczku. W kierunku Franka nieśmiało będzie zerkała Natalia (Marcjanna Lelek), czego on początkowo nie dostrzeże. Na razie nie w głowie mu znajomości z kobietami, ma na koncie bolesne miłosne przeżycia, ale kto wie, co przyniesie przyszłość.

Czy coś cię zaskoczyło podczas pracy?

- Na każdym kroku widzę duże zaangażowanie reżyserów, co nie jest normą na planach seriali. Dbają o każdy szczegół, człowiek nie zostaje sam z problemem - wiem, co mam grać, czego się ode mnie oczekuje. Nie ma taśmowego działania, jest dobrze. W związku z profesją mojego bohatera pracuję poza miastem, w plenerach, dzięki czemu mogę trochę odetchnąć. Niedługo zrobi się jeszcze cieplej, więc tym bardziej przyjemnie będzie przyjeżdżać na plan. To trochę mój klimat, mam działkę na Podlasiu, na skraju Puszczy Augustowskiej. Lubię tam jeździć, mam w sobie pierwiastek, który ciągnie mnie do lasu (śmiech).

A od kiedy ciągnie cię do aktorstwa? Pamiętasz moment, gdy pierwszy raz pomyślałeś, że chcesz iść tą drogą?

- Od dziecka oglądałem z tatą filmy gangsterskie. Moje losy potoczyły się dość nietypowo. Nie poszedłem do szkoły aktorskiej od razu po maturze, swoje przeżyłem, tułałem się po świecie. Zacząłem studia na wydziale geologii, byłem przez chwilę na AWF-ie, pracowałem za barem, w banku, robiłem sporo rzeczy, które nie sprawiały mi przyjemności. Trenowałem piłkę nożną w klubie SEMP Ursynów. Chciałem grać na stadionach wypełnionych po brzegi kibicami, to było moim największym marzeniem.

- Niestety, z powodów zdrowotnych szybko zakończyłem karierę. Nie potrafiłem zrezygnować z tego sportu na dobre, więc zająłem się trenowaniem chłopaków z podstawówki. Jednocześnie od najmłodszych lat pływałem, do dziś jestem ratownikiem WOPR. Niby sprawiało mi to przyjemność, ale wciąż czegoś brakowało. W pewnym momencie stwierdziłem, że szczęście może dać mi tylko aktorstwo, że w tym zawodzie się odnajdę i rzeczywiście tak jest.

- Rzutem na taśmę dostałem się do PWST i zacząłem nowe życie. Miałem nie jechać na egzaminy do Krakowa, bo wcześniej w Łodzi i Warszawie kompletnie mi nie poszły. Chciałem zrezygnować, ale nie odpuściłem. Teraz wiem, że było warto.

Rozmawiał Kuba Zajkowski.

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy