Reklama

Niewidzialna siła w "X Factor"

Wspaniałe widowisko i mili, wypoczęci uczestnicy? To też. A jednak za tym, co wydaje się radosną zabawą, kryje się ciężka praca. "X Factor" to wszak nie tylko show, lecz także solidna szkoła estradowego życia. Co dzieje się za jego kulisami?

Wydaje się wam, że w dniu finału "X Factor", gdy ważą się losy trójki najlepszych, uczestnicy konkursowych zmagań wyjdą na scenę prosto z kąpieli, wypoczęci i po przespanej nocy? Nic bardziej mylnego.

W sobotę, 31 maja, czekając na decydujące starcie i możliwość wykonania trzech piosenek, finaliści czwartej edycji "X Factora" zjawią się w studiu w podwarszawskich Szeligach już o 9 rano. Będą tu zresztą dzień wcześniej, w piątek, ale również w czwartek, środę, wtorek i poniedziałek...

- Wolną mieli tylko niedzielę po przedostatnim odcinku. Jeden dzień! Reszta to harówka - ciężka, wyczerpująca, ale właśnie dlatego przynosząca znakomite efekty i pożytek na całe życie. Nasi podopieczni dostają tu prawdziwą szkołę bycia na estradzie. Aż szkoda, że nie możemy im zapewnić tego, co nazywamy zgrupowaniem, czyli pobytu stałego - tłumaczy reżyser Wojciech Iwański.

Reklama

W ostatnią sobotę maja trójka najlepszych zostanie w studiu do 20:00, gdy kierownik planu da sygnał startu, i potem, aż do 22:00 z minutami, kiedy głosy widzów zadecydują, kto zgarnie 100 tys. zł oraz kontrakt płytowy.

Finał to nieprawdopodobne emocje, piekielny stres i... wielkie nadzieje. Widać to zresztą na wizji. Mało kto przypuszcza natomiast, co się tu dzieje, gdy kamera "nie patrzy". Na pogaduszki i relaks nie ma czasu.

"Tele Tydzień" odwiedził studio, by przypatrzyć się próbie, przy okazji zaś zajrzeć za kulisy potężnej machiny, którą - jak mówi Wojciech Iwański: - Wprawia w ruch tysiące maleńkich, niewidocznych, za to idealnie zgranych trybików. Ich istnienia nie podejrzewacie. - To ponad 200 ludzi. Spotykasz ich w kantynie i nawet nie wiesz, że tu są. Choćby oświetleniowcy, którzy podczas programu wiszą w koszach pod sufitem - dodaje producentka Katarzyna Szałańska.

To także mistrz od projektów wizualnych na ściankach wizyjnych Piotr, realizator światła Jacek, kierownik planu Gustaw, styliści, ekipa ratunkowa, specjaliści od makijażu, pan Robert od aranżacji utworów i zawsze gotowa służyć pomocą psychologiczną pani Monika, czyli couch programu.

Ostatnie przygotowania wymagają perfekcyjnej koordynacji. Katarzyna Szałańska tłumaczy: - Najbardziej stresujące są sytuacje nagłe, wszystkie te małe wpadki, na które nie byliśmy przygotowani. Ktoś podczas przerwy na minutkę wyjdzie i nie zdąży wrócić do studia. Nie udaje się na czas czegoś dowieźć. Bywa, że zabraknie elementu długo planowanej garderoby - butów, sztucznych rzęs, peruki, kapelusza. Niebezpieczne bywają także wpadki techniczne, kiedy zablokuje się jakaś maszyna.

Boimy się burz czy wichur, z przyczyn atmosferycznych dojść może przecież do zerwania łączności. Dodatkowym obciążeniem są życzenia zagranicznych gwiazd. Pojawiają się tu w dniu finału i bywa, że żądają czegoś, czego dostarczenie nie jest łatwe - dodaje producentka.

Stres stresem, są jednak i sprawy, o których jako widzowie, najzwyczajniej w świecie nie wiemy. Jakie? - Wszystko ma tu swoją kolejność i uzasadnienie - mówi reżyser. - Minutowe filmy służą nie tylko przedstawieniu uczestników, lecz także sprawiają, że technicy mogą zmienić scenografię - dodaje producentka.

Oczywiście finał nie miałby racji bytu, gdyby nie... finaliści. - Mają non stop próby, czują się wyczerpani, a ich największą bolączką są problemy z głosem. Na szczęście na miejscu jest foniatra, leczenie inhalacjami, siemieniem lnianym. To, co solidne, nie może być łatwe. Tu śpiewa się i uczy bycia na scenie naprawdę.

- Proszę nie myśleć, że tylko wielki finał jest takim wyzwaniem - zaznacza reżyser. - My staramy się trzymać poziom zawsze, od pierwszego do ostatniego odcinka. Dopiero wtedy szukanie czynnika X ma sens.

Maciej Misiorny

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy