Reklama

Martyna Kliszewska i Jakub Przebindowski: Życie podwójne

Aktorstwo jest ich miłością numer jeden, ale również malują, piszą sztuki i książki, komponują, śpiewają, rzeźbią...

Od lat prowadzą podwójne życie. Ale w ich przypadku nie jest to powód do zamartwiania się. Przeciwnie. Po prostu los obdarzył ich wieloma talentami, z którymi "coś trzeba było zrobić". Martyna Kliszewska, którą teraz oglądamy w serialu "Przyjaciółki", to nie tylko aktorka teatralna i filmowa. Pani Martyna również maluje i zajmuje się sztuką użytkową.

Natomiast Jakub Przebindowski, którego oglądać możemy w nowym serialu "Przypadki Cezarego P.", od kilkunastu lat daje też upust pasji literackiej, reżyserskiej i kompozytorskiej. Niedawno wyreżyserował sztukę "Zazdrość", a teraz "Lunch o północy" również swojego autorstwa. - Podwójne życie artystyczne bardzo nas inspiruje i sprawia nam wielką radość. Jeśli w którymś momencie uznajemy, że za mało gramy, to nie wpadamy w popłoch, nie spoglądamy nerwowo na telefon, tylko oddajemy się naszym pasjom - mówią.

Reklama

Martyna Kliszewska, jak mówi, maluje od zawsze. Po szkole podstawowej naturalnym było, że pójdzie do liceum plastycznego. Skończyła Wydział Tkactwa Artystycznego w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych w Bielsku-Białej. Choć później zwyciężyły marzenia o aktorstwie, uwieńczone studiami w PWST w Krakowie, to nigdy nie zrezygnowała z malarstwa i sztuki. Ma za sobą wystawy w różnych miastach Polski. Przed laty w jednej z krakowskich galerii pokazała obrazy olejne, gobeliny i lampy industrialne. - Kiedy Martyna przez rok przygotowywała prace na wystawę, nasze mieszkanie zamieniło się w warsztat - śmieje się pan Jakub. - Wszędzie leżały żeliwne konstrukcje, odlewy, druty, kable... Po wernisażu większa część prac się sprzedała, zwolniło się więc miejsce na zabawki, łóżeczko i wózek dla naszej córki, która wtedy przyszła na świat (Mia urodziła się w 2004 roku - przyp. red.) - opowiada jej mąż.

Aktorka poszła za ciosem, tym bardziej, że zebrała bardzo dobre recenzje, a do kolejnych wystaw zachęcał ją znany amerykański designer Chris Spychalski. 19 marca premierę miała kolejna wystawa prac aktorki.

- Mogłabym pokazać ponad 30 prac, w tym tkaniny i asamblaże (kompozycja z przedmiotów gotowych, trójwymiarowa odmiana kolażu, w Polsce pionierem asamblażu był Władysław Hasior - przyp. red.), ale na potrzeby tej wystawy ograniczyłam się do 17 najnowszych obrazów o tematyce odradzającej się natury. Stąd też tytuł wystawy "Perpetuum nature" - wyjaśnia. Wystawa potrwa 2 tygodnie, tak jak zazwyczaj ma to miejsce w Galerii Kuratorium - ostatnio najmodniejszym miejscu w stolicy.

- Dlaczego maluję? W malarstwie odnalazłam wolność wypowiedzi i niezależność, czego w teatrze często nie można osiągnąć, ponieważ na dobre przedstawienie pracuje wiele osób. Praca jest zbiorowa - mówi pani Martyna. - W malarstwie jest inaczej. To spotkanie z samym sobą, pozbawione ograniczeń. Jest tylko płótno i moja wyobraźnia. To właśnie mnie fascynuje, uskrzydla i daje radość. Tworzenie jest dla mnie czymś tak naturalnym jak oddychanie. Maluję świat pełen koloru i zmysłowości, bo właśnie w takim świecie chciałabym żyć.

Rodzina Jakuba Przebindowskiego zawsze była związana z muzyką, rzeźbą i malarstwem. Ojciec pracował w opolskiej filharmonii. Grał na kontrabasie (obecnie jest na emeryturze). W domu też lubił, gdy rozbrzmiewała muzyka. Nie dziwi więc, że dwaj jego synowie też zdobyli wykształcenie muzyczne. Jakub gra na flecie poprzecznym i fortepianie, Igor na fortepianie i perkusji. Ponieważ Jakuba zawsze jednak bardziej fascynowała sztuka i aktorstwo, skończył PWST w Krakowie, a nie Akademię Muzyczną w Katowicach jak jego brat. Miał też jeszcze do wyboru ASP. Bo z kolei prapradziadek Jakuba - Józef Przebindowski był uznanym rzeźbiarzem. Jego prace można oglądać w Muzeum Narodowym w Krakowie. Pradziadek z kolei - Franciszek Przebindowski - był malarzem. Malarzem jest też stryjeczny dziadek aktora - Zdzisław Przebindowski - profesor Akademii Sztuk Pięknych. Jego imieniem nazwano jedną z ulic w Krakowie. Malarstwem zajmuje się też ciotka pana Jakuba - Ewa Przebindowska.

- Nie tylko jednak malowali i rzeźbili, wszyscy również grali na jakimś instrumencie. Taka jest tradycja naszej rodziny - śmieje się Jakub. - Więc nasza córka poniekąd nie miała wyjścia. Od dziecka uczy się grać na fortepianie. Skoro mowa o dziedzictwie, to koniecznie trzeba dodać, że wuj Martyny Kliszewskiej - Wiktor Ostrzołek - jest jednym z najwybitniejszych polskich witrażystów. Wykonał prace w przeszło 150 obiektach sakralnych, m.in. w Krakowie, Łagiewnikach, Gdańsku, Warszawie, Rzymie, Austrii, Francji i w wielu innych miejscach świata.

W rodzinach Martyny jak i Jakuba zawsze szanowano pracę, sztukę i tradycje, a talent i zdolności rozwijano. Nie inaczej jest w ich domu. Tak się szczęśliwie złożyło, że córka Mia odziedziczyła po rodzicach i dziadkach rozliczne talenty. - Mia ma 11 lat, chodzi do szkoły muzycznej, uczy się gry na fortepianie. Również tańczy, śpiewa, maluje i rzeźbi. Erupcja talentu wzrasta po każdym powrocie z galerii albo muzeum. Mia zamyka się wówczas w pokoju i tworzy - śmieje się pani Martyna. - Bardzo mnie to cieszy, bo wiem, jaką z tego ma się wielką radość. - Lubię też, gdy Kuba po powrocie z podróży albo koncertu siada przy fortepianie i gra. Ja, na szczęście, nie muszę specjalnie czekać, aż spłynie na mnie wena twórcza. Inspiruje mnie po prostu życie, natura, maluję codziennie - wyznaje.

Robią to, co sprawia im wielką radość. Cieszą się, że kultywują rodzinną tradycję. Już pozostawiają po sobie artystyczne ślady.

Małgorzata Iwanicka

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy