Reklama

Marika: Mam pewnego rodzaju misję

Pierwsza Dama polskiego dancehallu, ale przede wszystkim roześmiana dziewczyna z sąsiedztwa. Kariera telewizyjna nie przewróciła jej w głowie i jak sama przyznaje - daleko jej do wyniosłej diwy.

Współprowadzisz już trzecią edycję programu "The Voice of Poland", koncertujesz, wydajesz płyty, ludzie wciąż chcą cię słuchać i oglądać. Jak myślisz, za co kochają cię twoi fani?

Marika: - Za osobowość i za to, że daję im kawał serca. Nie czuję presji, żeby udowadniać komuś, że jestem diwą, mam niebywałą skalę głosu czy niezwykłe umiejętności techniczne, bo to nie jest dla moich fanów istotne. Ważne, że w jakiś sposób im pomagam. Często dostaję wiadomości, że odwiodłam kogoś od samobójstwa lub pomogłam wyjść z jakiegoś doła. Trochę mi głupio tak mówić o sobie, ale wydaje mi się, że mam pewnego rodzaju misję. Staram się podnosić ludzi na duchu, gdy narzekają, że świat jest skomplikowany i zły, kontestują go, ćpają i piją.

Reklama

Zawsze taka byłaś?

- Chyba tak. Od zawsze bolało mnie, że tak wielu ludzi wokół interesują tylko mikrorelacje z kimś, kto najczęściej i tak łamie im serce.

Mimo że robisz karierę w telewizji, to jedną nogą wciąż jesteś w klubach z młodymi ludźmi...

- Tak, jestem na bieżąco z klubową sceną muzyczną. Wciąż poniekąd siedzę w tym "podziemnym świecie". Choć z drugiej strony - ja, jeszcze do niedawna dancehallowa księżniczka, dziś jestem prezenterką i prowadzę talent show w telewizji publicznej. Mam jednak kontakt ze swoimi korzeniami, o czym mogą przekonać się ludzie, którzy przychodzą na moje koncerty. Oni widzą, kim jestem i co z siebie daję, więc nie muszą się martwić, że moje życie przewróciło się do góry nogami.

Woda sodowa nie uderzyła ci do głowy?

- Absolutnie nie, choć moje życie się zmieniło i to jest oczywiste. Coraz więcej ludzi się mną interesuje, a ja muszę nauczyć się z tym żyć. Nie stałam się jednak infantylną damulką, wciąż jestem myślącą, wrażliwą kobietą i chyba to lubią we mnie ludzie. Bywam załogantką, która w razie potrzeby wskoczy na bar, zatańczy, zaśpiewa i porwie tłum. Daleko mi do niedotykalnej diwy.

Każdy twój sukces niesie za sobą nowe postanowienia?

- Gdy zdecyduję się iść na dietę w poniedziałek, to zwykle w środę jest już po diecie, więc na mnie to nie działa (śmiech). Do każdego celu staram się dochodzić poprzez pewien proces. Jeśli czegoś pragnę, to nie zapominam o bożym świecie, tylko konsekwentnie, krok po kroku nad tym pracuję. Jestem niezłomna, co mogą potwierdzić moi koledzy z zespołu. Nie raz zdarzało się, że przez wszelkie perturbacje, także finansowe, związane z wydaniem płyty, koledzy byli zrezygnowani i nie chcieli tego ciągnąć. Ja byłam niezmordowana i dzięki temu zawsze się udawało. Moje "A nie mówiłam?" pewnie do dziś dzwoni im w głowach (śmiech).

Czego sobie życzysz na najbliższy czas?

- Przede wszystkim chciałabym nie stracić zaufania i sympatii widzów, którzy mnie polubili, mimo że jestem dziwna (uśmiech). Życzyłabym sobie także, aby nie przerobiono mnie na kotlety i żebym nie starała się zadowolić wszystkich, bo jest to po prostu niemożliwe. Myślę o widzu z szacunkiem i czułością i to się nigdy nie zmieni. Czasem zastanawiam się, kto mnie ogląda i na jaki żart mogę sobie pozwolić na antenie, aby był zrozumiały dla wszystkich. Mój ukochany podpowiedział mi ostatnio, że w takich sytuacjach mam myśleć o tym, że robię program dla swojej mamy.

Złota rada!

- Prawda? Ona na pewno nie rozumie wszystkich moich dowcipów, bo jest 30 lat starsza, a ja nie powinnam się wtedy irytować, tylko po prostu jasno wytłumaczyć. Pracując w telewizji, nie mogę mówić wiecznie językiem dwudziestolatków. Choć mimo to, że zaangażowano mnie w charakterze pani prowadzącej, nie zapominam, skąd jestem i co jest moją specjalnością. Mam więc zamiar nagrać płytę z moim zespołem, tym razem elektroniczną. Pokazaliśmy się najpierw jako "Spokoarmia", potem udowodniliśmy, że potrafimy grać delikatnie i jazzowo, a teraz pokażemy, że mamy też elektronicznego pazura.

Rozmawiała Paulina Masłowska.

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy