Reklama

Makłowicz: Kucharz jak detektyw

Dziennikarz, pisarz i podróżnik stworzył program kulinarny, który jest kopalnią wiadomości o... historii i kulturze. Teraz Robert Makłowicz zabiera nas na egzotyczne Bałkany.

Przed laty Polacy byli częstymi gośćmi w Serbii, Macedonii czy Czarnogórze. Jednak przez ostatnie 20 lat dorosło pokolenie, które zupełnie nie zna tej części Europy. Robert Makłowicz przeciera tam dla nas ścieżki.

- Dla historyka, który zajmuje się kuchnią, postrzeganą jako element tradycji kulturalnej i stylu życia, fascynująca jest bałkańska różnorodność - mówi. - Granice tego regionu wywołują gorące dyskusje, ale na pewno splatają się tu trzy silne wpływy: orientalny, związany z wiekami panowania tureckiego, środkowoeuropejski, którego nosicielem było imperium habsburskie oraz śródziemnomorski, najbardziej czytelny na wybrzeżu Adriatyku, w dawnych posiadłościach Wenecji. Czasem wystarczy przejechać kilkadziesiąt kilometrów, by znaleźć się w innej strefie - dodaje autor "Makłowicza w podróży".

Reklama

- Czarnogórzec z wybrzeża poda nam owoce morza jak Włoch, a jego rodak z gór - pieczoną nad węglami jagnięcinę w stylu orientalnym. W terenie czytelne są ślady granic i migracji sprzed wieków, ale też te całkiem nowe, z czasów socjalistycznej Jugosławii. Gastronomiczny wpływ bałkański sięgnął wtedy nawet na tereny alpejskie. Dlatego w górskich miejscowościach Słowenii, łudząco podobnych do tych z sąsiedniej Austrii, dostaniemy czevapcici, kupimy lody w lokalu prowadzonym przez Albańczyka lub wypijemy kawę u Macedończyka - zauważa Makłowicz.

Kuchnia zwycięża czasem nad politycznym zacietrzewieniem. Przez pewien czas lansowano w Chorwacji nową nazwę zamiast "zbyt bałkańskich" czevapcici. Nic z tego nie wyszło.

- Przy Bałkanach kraje jednolite narodowościowo wydają się nudnawe, bo tu można przekonać się, jak inspirujące, w wielu dziedzinach życia jest sąsiedztwo różnych grup etnicznych, oczywiście pod warunkiem, że nie zbudzą się demony nacjonalizmu - uważa autor programu. - Ale też śledzenie rozmaitych zapożyczeń cywilizacyjnych może uodpornić na hasła, że coś jest "tylko nasze", lub że "nasze jest najlepsze". Śledzenie wędrówek przepisów, nazw czy roślin może wciągnąć jak praca detektywa - twierdzi Makłowicz.

Przykład detektywistycznej historii?

- Jestem teraz na chorwackim półwyspie Peljesac, z którego pochodzi słynna kalifornijska odmiana winorosli zinfandel. Długo była uważana za rdzennie amerykański szczep, ale ostatnio, po żmudnych badaniach genetycznych wyszło na jaw, że to dalmatyński plavec mali. Jak ta winorośl trafiła do Nowego Świata? - zastanawia się kucharz.

Atrakcją kulinarnych wędrówek po Bałkanach są też spotkania z ludźmi. - Jest takie serbskie powiedzenie o Albańczykach, ale tak naprawdę trafnie opisujące wszystkich tutaj: jak kocha, to kocha, ale jak nie kocha, to dźga. Ludzie są tu pełni temperamentu, gościnni, gotowi do rozmów na ważne tematy. Ich naprawdę interesuje, jak żyjesz, jakie są twoje poglądy. To rzadkość w naszych czasach, kiedy królują kurtuazyjne pogawędki o niczym - kończy Makłowicz

IP

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana polskiej telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych programów i seriali! Kliknij i sprawdź!

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Robert Makłowicz | kucharz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy