Reklama

Kuba Wesołowski: Aktor z przypadku

Dobrze zbudowany, świetnie się ubiera, na pytania odpowiada z urzekającym uśmiechem. Widać, że wie jak zrobić piorunujące wrażenie.

Od lat jest na fali. Szczęściarz, który ciężko pracuje na sukces. Uwielbiają go nie tylko fanki. Reżyserzy również lubią z nim pracować. Kuba Wesołowski (27 l.) jest szczęśliwy. Ale i tak czuje, że wszystko co najlepsze ciągle przed nim. I przeczuwamy, że się nie myli...

Chciał pan być sportowcem, skończył dziennikarstwo, ale ostatecznie został aktorem...

Kuba Wesołowski: - Wiem, że ciężko doszukać się w tym logiki. Z natury jestem osobą, która jak już coś zaczyna, to bardzo mocno się w to angażuje.

Więc gdy pojawiło się w pana życiu aktorstwo, oddał się pan temu bez reszty?

Reklama

- Dokładnie. Ale akurat w przypadku aktorstwa to raczej los zadecydował za mnie. Nie musiałem podejmować żadnej decyzji. Po prostu 9 lat temu pojawiła się możliwość zagrania w serialu. Wziąłem udział w castingu i spodobałem się produkcji. "Na Wspólnej" było zatem totalnym przypadkiem. Jak więc widać, moje 5 minut trwa już prawie całą dekadę. I niech tak już zostanie.

Ale od tego momentu na brak propozycji nigdy nie mógł pan narzekać...

- Faktycznie, nigdy się nie nudziłem. Cały czas dostaję mnóstwo nowych, ciekawych propozycji. Momentami brakuje mi nawet na nie czasu. Ale nie narzekam. Na szczęście nie studiowałem tego zawodu, więc teraz nie muszę nikomu niczego udowadniać.

Zdarzyło się kiedykolwiek, że ktoś jednak wytknął panu brak aktorskiego wykształcenia?

- Do tej pory nikt mi nigdy tego nie wypomniał. Na początku moją przygodę z aktorstwem traktowałem jako dobrą zabawę. Jednak chwilę później stało się ono dla mnie bardzo ważne.

Co zatem w zawodzie aktora jest najtrudniejsze?

- Ciężko wskazać na jedną rzecz. To jest po prostu szalenie trudny zawód. Trzeba być w stałej gotowości. Należy umieć sprostać wielu rzeczom jednocześnie. Czasami ludzie w swoim życiu starają się unikać niektórych sytuacji. W aktorstwie przed tym nie uciekniemy. Konfrontujemy się z nimi, nawet tymi najtrudniejszymi, codziennie. Zdarza się też, że musimy stworzyć postać, która zupełnie odbiega od naszej osobowości. A do tego wszystkiego powinniśmy być przekonujący!

Skoro tak poważnie podchodzi pan do tego zawodu, to czy nie boi się pan zaszufladkowania jako aktor serialowy?

- Nie podchodzę tak do tego. Po prostu robię rzeczy, które sprawiają mi przyjemność. Wydaje mi się, że zajmuję się tak wieloma, bardzo zresztą różnymi rzeczami, że nie muszę obawiać się zaszufladkowania. Taki mam zawód - dostaję określoną propozycję, więc ją przyjmuję i gram.

A jak ocenia pan stan polskiej kinematografii?

- Uważam, że w naszym kraju dzieje się coraz więcej ciekawych rzeczy. Na rynku pojawia się sporo osób, które mają coś sensownego do powiedzenia i chcą to zrobić.

Każda wycieczka do kina jest dla pana formą fajnej przygody. Czy ma pan swoich ulubionych aktorów, na których może pan patrzeć jak w obrazek?

- Każdy aktor ma swoje lepsze i gorsze role. Dlatego nie wskażę swojego ulubieńca...

Niech pan nie będzie taki skryty! Podobno kochał się pan w Nicole Kidman?

- Gdy tylko zobaczyłem ją w "Moulin Rouge", to natychmiast uznałem, że jest po prostu kwintesencją kobiecości. Moim zdaniem jest ideałem. Jest zimną, zdystansowaną kobietą...

W takim razie poznałam już pański ideał. A jak żyje się ze świadomością, że większość kobiet wskazuje właśnie pana jako swój ideał?

- Każda taka oznaka sympatii jest zawsze szalenie miła. Na pewno nie jest ona w żadnym stopniu uciążliwa. Przynajmniej ja nigdy nie miałem żadnych niemiłych przygód związanych z popularnością.

Zdarzało się, że kobiety podchodziły do pana na ulicy i dawały swój numer telefonu?

- To chyba tylko jakieś filmowe, niestworzone historie. Nie ukrywam, że bardzo ubolewam nad tym, ale niestety takie sytuacje nie zdarzają się w prawdziwym życiu.

Założę się, że i tak pańskie życie jest o wiele ciekawsze niż niejeden film...

- Nie mogę narzekać. Jest praca, cały czas coś się dzieje i adrenalina Jestem facetem, który uwielbia walczyć. Odczuwam zwierzęcą potrzebę wygrywania.

Uwidacznia się ona tylko w sporcie?

- Absolutnie nie. Odczuwam ją na każdym polu. Uważam, że jest to element niezbędny w dzisiejszych czasach do osiągania sukcesu w życiu.

To teraz pozostaje mi już tylko pogratulować sukcesu serialu "Komisarz Alex". Dzielnie wywalczył pan rekord oglądalności!

- To już nie tylko moja zasługa. Cały zespół spisał się na medal. Moja serialowa partnerka, Magdalena Walach, jest fantastyczna. Ona jest profesjonalistką w każdym calu. Jest osobą, która całym sercem angażuje się w to, co robi. Taki partner to prawdziwy skarb. Ale i tak chyba największą sympatią widzów cieszy się nasz pies. To on wyróżnia nas od innych seriali.


Ale ta współpraca nie należała chyba do najłatwiejszych?

- Było to dla nas nie lada wyzwanie. Na planie filmowym ze zwierzakiem zawsze będzie mnóstwo znaków zapytania. Non stop musiałem robić wszystko, aby on mnie zauważał, a co za tym idzie - słuchał. Ale i tak nigdy nie byliśmy w stanie wszystkiego przewidzieć.

A w jakich barwach widzi pan swoją przyszłość?

- Nie zastanawiam się nad tym. Po prostu - co ma być, to będzie!

Rozmawiał Karol Muszyński

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych programów i seriali! Kliknij i sprawdź!

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy