Reklama

Karolina Szostak: Kobiece spojrzenie

Była pionierką w zdominowanym przez mężczyzn dziennikarstwie sportowym, ale nie miała taryfy ulgowej. Dziś wiedzy zazdroszczą jej nie tylko kobiety.

Jak często słyszysz pytanie testujące "co to jest spalony"?

Karolina Szostak: - Wcale nie tak często. Chociaż ostatnio zaskoczyła mnie jedna pani dziennikarka tym pytaniem i początkowo była lekka konsternacja, bo się nie spodziewałam takiego pytania. Oglądając mecz, oczywiście wiem, kiedy jest spalony. Podając definicję "z marszu", musiałam się chwilę zastanowić. Ale spokojnie, wiem, kiedy jest aut, spalony i rożny (śmiech).

Sport był planem na życie?

- Moja mama jest bardzo "sportowym typem", więc chcąc nie chcąc musiałam grać w tenisa, biegać i jeździć na łyżwach! Ale sport nigdy nie był planem na życie, bo skończyłam studia prawnicze. Natomiast zawsze ciągnęło mnie do telewizji. Chciałam być "panią od kultury", chodzić na premiery i pisać recenzje. Pamiętam, że szukano dziennikarzy informacyjnych do pracy w Polsacie, więc się zgłosiłam. Tam zrodził się pomysł, by przetestować mnie w sporcie, bo "dziewczyna w sporcie" to było wtedy coś zupełnie nowego.

Reklama

Otóż to. Byłaś pierwszą kobietą zajmującą się informacjami sportowymi w Polsce! Koledzy z redakcji dali popalić, czy traktowali cię jak kumpla?

- Miałam ogromne szczęście, że trafiłam na ekipę Polsatu. Koledzy nigdy nie patrzyli na mnie z góry. Nie byłam też szczególnie uprzywilejowana i szef rozliczał mnie z pracy dokładnie tak jak chłopaków.

Masz wrażenie, że posiadasz tajemną sportową wiedzę, której przeciętna kobieta nie ma?

- Ta tematyka jest dla mnie czymś naturalnym, tak jak dla kogoś innego tematyka medyczna czy motoryzacyjna. To moja praca. Natomiast mam wrażenie, że są rzeczy w dziennikarstwie sportowym zarezerwowane wyłącznie dla panów. Komentowanie meczu piłki nożnej na przykład! Kobiety na tę dyscyplinę patrzą inaczej niż mężczyźni, bo przecież oni od dziecka grają w piłkę i mają to we krwi.

A prywatnie taka wiedza sportowa się przydaje? Pojawiasz się w większym gronie i panowie wiedzą, że z Karoliną to spokojnie można pogadać o piłce?

- Tak się zdarza, ale czasem partnerki tych mężczyzn są zazdrosne. Choć na szczęście coraz rzadziej, bo ja bardzo jestem ze sportem kojarzona i one wiedzą już, że te rozmowy są bardzo bezpieczne.

Czytałam kiedyś taki komentarz, że "kobieta czyta wiadomości sportowe tylko po to, by panowie mieli na co popatrzeć"...

- I co w tym złego? Pamiętam, że krążył kiedyś w internecie taki mem z moim zdjęciem z "Wydarzeń" i pytanie "Ale o czym ona mówi?" (śmiech). A później pojawił się ten słynny filmik na YouTube, na którym rzekomo czytam serwis sportowy z dekoltem do pasa, co oczywiście było fotomontażem.

Prawda jest taka, że od tego momentu twoje kobiece walory są chętnie komentowane. Są takie pytania i tematy, które cię już zwyczajnie męczą?

- Na początku miałam dosyć pytań o moją wagę. Było mi przykro, bo ludziom się wydaje, że jak ktoś więcej waży, jest to efekt obżarstwa. A czasem to jest przecież choroba, hormony lub po prostu predyspozycje. Jest takie przeświadczenie, że jeśli pracujesz w telewizji, to musisz nosić rozmiar trzydzieści sześć. Takie komentarze też się zdarzały...

Ja pod twoimi zdjęciami często czytam komentarze "apetyczna", "kobieca" - to od mężczyzn, a od pań - "w końcu normalna kobieta, a nie wychudzony wieszak"!

- Bardzo miłe. To nie jest oczywiście odkrywcze, ale dla mnie cielesność nie jest najważniejsza. Każdy jest jakiś i każdy jest inny. Żyjemy w czasach, w których powinnyśmy wszystkie nosić rozmiar XS i być jak "spod igły". Ja się po prostu na to nie godzę! Noszę rozmiar taki, jaki noszę... i jest mi z tym bardzo dobrze!

Rozmawiała Ewelina Konic.

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy