Reklama

Joanna Brodzik: Nie żałuję, że wróciłam

Po dwunastu latach nieobecności wraca na deski teatru w sztuce, która rozbawia do łez, ściska za gardło i wbija w fotel. Joanna Brodzik zdradziła nam, co zdecydowało o tym, że przyjęła rolę boksującej lesbijki.

Kiedy po raz pierwszy po dwunastu latach staje się z publicznością twarzą w twarz w teatrze, to jakie emocje temu towarzyszą?

Joanna Brodzik: - Skrajne. Przyznam szczerze, że bardzo bałam się tego powrotu i z pełną odpowiedzialnością za słowa muszę powiedzieć, że gdyby nie splot niezwykłych wręcz wydarzeń, chyba bym się na ten krok nie odważyła.

Na szczęście dla widzów pani wróciła. Cóż takiego się wydarzyło?

- Przede wszystkim opowiedziałam o tym, co mi leży na sercu Annie Gornostaj - dyrektor teatru Capitol, a ona zadała sobie trud, by znaleźć odpowiedni tekst. Po roku pani dyrektor wróciła do mnie z tekstem "Di, Viv i Rose". Później do tych dwóch czynników, czyli przychylności Anny Gornostaj i absolutnie genialnego tekstu, dołączył kolejny w postaci Darii Widawskiej, którą bardzo cenię zawodowo, i z którą się przyjaźnię. Po jakimś czasie lawinowo zaczęły się pojawiać kolejne czynniki, które uświadamiały mi, że powrót był słuszną decyzją.

Reklama

Wzięła się pani za bary z bardzo trudną postacią....

- Prawdę mówiąc, kiedy Maciek Kowalewski - reżyser spektaklu - rozdzielił role i okazało się, że to ja zagram lesbijkę, a dodatkowo bokserkę pomyślałam: Tak, to jest to! Ja takiej roli nie mogę wypuścić z rąk!

"Di, Viv i Rose" to historia kobiecej przyjaźni. Zastanawiam się, czy gdyby prywatnie nie przyjaźniła się pani z Darią Widawską i Małgorzatą Lipmann, ten spektakl wyglądałby tak samo?

- Z pełnym przekonaniem odpowiem, że nie. Takiej przyjaźni nie da się zagrać. Między nami jest naturalna chemia i to pozwoliło już na etapie prób stworzyć niesamowicie intymną atmosferę. Intymną, ale przez to, że się tak dobrze znamy, również bardzo bezpieczną

.

Ma pani wrażenie, że po tych dwunastu latach przerwy wszystkie oczy skierowane są na panią?

- Prawdę mówiąc ja o tym kompletnie zapomniałam. Zdecydowanie ważniejsza dla mnie była sama praca przy spektaklu i to, czego ja się o sobie samej dowiedziałam.

Na przykład, skąd w tak drobnej, delikatnej kobiecie tyle testosteronu?

- Między innymi! A mówiąc serio, to kiedy mierzymy się z postacią tak daleką od nas, możemy odkryć w sobie rzeczy, o których nie mieliśmy wcześniej pojęcia. I to jest w tej sztuce najfajniejsze.

Miałam okazję oglądać pierwszy spektakl z publicznością, na którym byli pani przyjaciele. Przed nimi gra się łatwiej, czy - paradoksalnie - nie?

- I łatwiej, i trudniej. Łatwiej, bo to kochająca i wspierająca publiczność, chcąca, by się udało. Wysyłająca dobrą energię, którą się czuje. Z drugiej strony ma się przed sobą ludzi, którzy wiedzą o tobie wiele, bo doskonale cię znają, a którym nagle trzeba w spektaklu w sposób wiarygodny pokazać zupełnie innego siebie.

Siedziałam tuż za Pawłem Wilczakiem i widziałam emocje, a momentami nawet wzruszenie...

- Nie wiem, czy to było wzruszenie, czy ulga, że w końcu będę częściej w domu, bo przez ostatnie trzy miesiące byłam głównie na treningach albo na próbach! Oczywiście, że on to bardzo przeżywa, tak jak ja przeżywam jego zawodowe projekty. Paweł jest ogromnym wsparciem, zresztą my się oboje do siebie i swojej pracy odnosimy z wielką życzliwością, bo nasz związek zaczął się przecież od przyjaźni, a później przyszła cała reszta...

Zgrani prywatnie, zgrani zawodowo. Wspólne zawodowe plany?

- Od półtora roku, razem z przyjaciółmi pracujemy nad projektem, który skonfrontuje nas z publicznością w zupełnie dla nas nowej konfiguracji... Prace trwają długo, bo chcemy, aby to było coś naprawdę wyjątkowego.

Rozmawiała Ewelina Kopic

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Joanna Brodzik
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama