Reklama

Dorota Gawryluk: Włącz i bądź!

Zbliżają się mikołajki. Z tej okazji Polsat nada specjalny blok reklam. Wystarczy, że będziemy je oglądać przez kwadrans, a przyczynimy się do pomocy chorym dzieciom. Dorota Gawryluk zachęca do udziału w tej akcji.

To już 10. Mikołajkowy Blok Reklamowy. A który z pani udziałem?

Dorota Gawryluk: - Tak, to powoli staje się naszą tradycją, że 6 grudnia miliony widzów Polsatu spotykają się, aby obejrzeć Mikołajkowy Blok Reklamowy. Ja po raz pierwszy właśnie w tym roku czynnie włączam się w zachęcanie widzów do wsparcia akcji. 'Wydarzenia' natomiast zaangażowane są od zawsze, m.in. w osobie Jarosława Gugały.

Na czym to polega?

- Po prostu oglądamy, a dochód z tych reklam jest przeznaczony dla dzieci, podopiecznych Fundacji Polsat. Nas interesuje, aby jak najwięcej osób było przed telewizorami. Więc włączmy je i bądźmy! Akcja jest tym ciekawsza, że niewiele od nas wymaga. Nie trzeba nigdzie iść, niczego wysyłać. Wiele osób nosi w sobie potrzebę pomagania, a często trudno ją zrealizować. A tu, aby pomóc, wystarczy włączyć Polsat 15 minut przed "Wydarzeniami".

Reklama

Bierze pani udział w innych akcjach charytatywnych?

- Staram się. Ostatnio to była "Różowa wstążka", czyli akcja propagująca wśród kobiet profilaktykę raka piersi. W pewnym momencie dojrzewa się do tego, żeby robić coś dla innych, myślę, że właśnie jestem na tym etapie.

Pani wymarzony prezent?

- No właśnie. Już od wielu lat miałam z głowy Mikołaja, bo syn jest dorosły, a teraz musi wrócić - do córki. I mam problem - jak to rozegrać. Czy on ma przyjść, czy się ukrywać, czy wejść przez komin?

Ale ja pytałam o prezent dla pani!

- Och, nie wiem. Chyba jestem za mało skoncentrowana na sobie (śmiech).

Jakie ma pani plany na święta?

- Święta są absolutnie dla rodziny, wyjeżdżamy w góry. Polskie, własne. Beskid Wyspowy - moje ulubione.

Bo zdarzało się nieraz, że spędzała pani Wigilię w pracy...

- Oczywiście. Ale nic za darmo. W relacjach między kolegami musi panować uczciwość, więc tym razem będę w studiu w sylwestra.

Specjalizuje się pani w jakichś świątecznych potrawach?

- Właśnie w wigilijnych. Zawsze cieszę się na święta, bo polskie dania wydają mi się najprostsze - pierogi z grzybami, kapusta, ryba w galarecie i na inne sposoby. Lubię to robić.

Kluski z makiem czy kutia?

- Jedno i drugie. Kutię robi mąż, bo to smak Wschodu. Podobnie jak sękacz. Ja się do tego nie wtrącam. On robi na słodko, a ja na kwaśno. Zresztą podobnie jak w życiu (śmiech).

Podobno pani pasją są podróże?

- Czego to człowiek nie mówi w tych wywiadach, a potem musi się z tego tłumaczyć. Tak, moją pasją są podróże, zwłaszcza że nie mogę sobie od trzech lat pozwolić na żadne, jestem uziemiona.

Ale można sobie pomarzyć...

- Jasne. Teraz wróciły do mnie marzenia całkiem przyziemne. Żeby pojechać nad jakąś ciepłą wodę, posadzić dziecko na piasku z łopatką... Nie podróże po Malezji, Sri Lance i temu podobnych. Najczęściej jeżdżę nad polskie morze, do Jastarni. Mam swoje miejsca, znajomych, wiem, gdzie są najlepsze ryby. Nie lubię hoteli, tłumów ludzi, nie potrzebuję luksusów.

Kiedyś skakała pani ze spadochronem. Nadal pani to robi?

- Nie, już teraz nie. Boję się. Ale cieszę się, że zdążyłam się wyszaleć.

A wtedy się pani nie bała? Czyli to małe dziecko wpływa na punkt widzenia?

- Oczywiście. Od razu pojawiają się myśli, że kto by odchował takie maleństwo. Bo to jednak jest szalone. Jak się wyskoczy z samolotu - człowiek się zastanawia, czy wyląduje. Lot trwa wieczność, choć to minuta z kawałkiem, ale czas w powietrzu się dłuży.

Ogląda pani telewizję?

- Raczej rzadko, trudno jest wszystko pogodzić. Ale uwielbiam programy o gotowaniu. Lubię kuchnię i jedzenie, a także interesuje mnie, jak zmieniają się nasze kulinarne przyzwyczajenia... W ostatnim czasie coraz bardziej dbamy o to, co jemy.

Podoba się pani Wojciech Modest Amaro, główny juror programu "Top Chef"?

- Oczywiście. Podobał mi się zresztą, jeszcze zanim wziął udział w programie. Jest męski, przystojny i do tego świetnie gotuje. Ale tłumaczę sobie, że na pewno ma też jakieś ukryte wady (śmiech). Aha, i mam nadzieję, że mój mąż nie przeczyta tego wywiadu...

Rozmawiała Katarzyna Sobkowicz.

Telemax
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy