Reklama

Beata Tadla: Być jak Krystyna Loska

Beata Tadla marzyła, by zostać aktorką, ale już w dzieciństwie pojawiały się sygnały, że będzie wytrawną dziennikarką. W przyszłym roku minie 25 lat, odkąd pracuje w mediach!

Wybory prezydenckie za nami. To oznacza, że emocje w redakcji "Wiadomości" opadły?

Beata Tadla: - Proszę mi wierzyć, nie żyjemy tylko polityką! Choć za nami emocjonujący czas kampanii i tytaniczna praca mnóstwa osób przy obu wieczorach wyborczych, które przyciągnęły przed telewizory rzesze widzów, za co bardzo dziękujemy. Myli się jednak ten, kto myśli, że gdy kończy się jedna kampania, to zaczyna się polityczny spokój. Agitacja trwa nieustannie. Teraz skumulowały się dwie elekcje, jesienią odbędą się wybory parlamentarne.

Czyli kiedy posłowie są na urlopach, w pracy pani i kolegów nie zaczyna się tzw. sezon ogórkowy?

Reklama

- Za kilka miesięcy znów idziemy do urn, więc politycy nie odpuszczą do ostatniej chwili. A my mówimy o nich, bo to ludzie, których wszyscy wybieramy i oni, stanowiąc prawo, wpływają na nasze życie. Ale świat codziennie dostarcza nowe tematy. Czasem nas zasmucają, czasem cieszą, kiedy indziej uwrażliwiają. Niedawno mówiliśmy o małej Zuzi, cierpiącej na pęcherzykowe oddzielanie się naskórka. Straszna choroba. Ludzie bardzo przejęli się losem dzielnej dziewczynki. W ciągu ponad 50 dni udało się zebrać 6 milionów złotych na jej leczenie w USA! To ogromny sukces, przede wszystkim naszych widzów.

Ale i zapewne budująca informacja dla redaktorów?

- Zdecydowanie! Musimy nie tylko informować, tłumaczyć, ale też zwracać uwagę na cierpienie, krzywdę. Każdy dziennikarz powinien mieć wdrukowaną w świadomość misję, wiedzieć, że jego praca to zobowiązanie wobec ludzi, odpowiedzialność. Niekiedy poprzez jednostkową historię docieramy do błędów systemowych, których naprawienie przyczyni się do poprawienia jakości życia innych. A największą satysfakcję mamy, gdy jakiś problem uda się rozwiązać.

W takich momentach odzyskuje pani wiarę w ludzi?

- Nigdy jej nie straciłam! Uwielbiam ludzi i głęboko w nich wierzę. Wszyscy chwilami potrzebujemy przewodnika, innym razem kogoś, kto da nam pozytywny przykład. Na tym także polega rola dziennikarzy.

Nie miewa pani dosyć politycznych przepychanek?

- Już się uodporniłam. Polityka w Polsce mocno się sprofesjonalizowała. Politycy się szkolą, spece od wizerunku podpowiadają im określone zachowania, stale coś kalkulują, ale przez to stają się też dość przewidywalni. Często mamy do czynienia z politycznym teatrem, więc nie przejmujmy się zbytnio pokrzykiwaniem jednego na drugiego. Wytyczają sobie cele i je realizują, niejednokrotnie grając na naszych emocjach. Jest mi przykro, gdy słyszę, że ludzie te spory przenoszą do swojego życia i dzielą się dokładnie wzdłuż linii politycznych podziałów. Zdarza się, że ta linia przebiega przez rodzinny stół! Nie bierzmy sobie do serca tych kłótni. Mamy swój rozum. Szkoda życia.

Fakt, że za politykami stoi sztab ludzi, komplikuje pani pracę?

- Bywa, że gościom w studiu nie przeszkadzają pytania dziennikarzy, bo przyszli z gotową tezą i chcą ją wygłosić. Dlatego momentami trzeba wymusić na nich odpowiedzi na konkretne pytania. Zdarza się, że zadajemy je po kilka razy, kiedy polityk kluczy. Szacunek wobec widza wymaga tego, by nie odpuszczać.


Trudno opanować nerwy?

- Nie zawsze da się zachować kamienną twarz, ale to przecież goście, a my jesteśmy gospodarzami. Nie wolno się wzajemnie obrażać. Czasem politykom brakuje poczucia humoru, czasem dystansu do samych siebie, są różni - jak my wszyscy! Nie walczymy z nimi, tylko o odpowiedzi na pytania.

W listopadzie miną trzy lata od pani debiutu w "Wiadomościach". Jak ocenia pani ten czas?

- Pracuję w mediach od 1991 roku, ale te lata w "Wiadomościach" to najwspanialszy okres w moim życiu zawodowym. Nigdy dotąd nie dostałam tylu ciekawych wyzwań, dzięki którym mam szansę ciągle się rozwijać. Nigdy też nie byłam tak zaangażowana emocjonalnie w to, czym się zajmuję. A co najważniejsze, jestem częścią świetnego, mocno wspierającego się zespołu.

Czyli w przyszłym roku będzie pani świętowała 25-lecie pracy dziennikarskiej...

- Ćwierć wieku! O matko (śmiech)! Ale to też 25 lat przypadających na fantastyczny okres w Polsce. Zaczynałam tuż po transformacji, gdy tworzyły się wolne media i inne instytucje. Dla reprezentantów młodszego pokolenia to, co zastali w swoim życiu, jest czymś oczywistym. Dla mnie nie, pamiętam, jak było w poprzednim systemie. Dlatego mam poczucie, że mogę o wiele bardziej się z tego cieszyć i nie narzekam.

Od kiedy wiedziała pani, że będzie dziennikarką?

- Jako mała dziewczynka chciałam zostać aktorką. Skończyłam szkołę muzyczną i marzyłam o Akademii Teatralnej. Przez przypadek zaczęłam jednak pracować w radiu i wtedy połknęłam bakcyla. Choć już w dzieciństwie pojawiały się sygnały, że być może moja przyszłość pójdzie w kierunku dziennikarstwa. Na przykład wtedy, gdy nagrywałam wywiady z koleżankami na reporterski magnetofon. Wypytywałam je o wszystko. Moja mama do tej pory trzyma te taśmy. Boki można zrywać, jak dzisiaj się tego słucha. Stawałam też przed lustrem i mówiłam: "Dobry wieczór państwu, nazywam się Krystyna Loska i zapraszam na Dziennik Telewizyjny". (śmiech).

Małgorzata Pokrycka

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Kurier TV
Dowiedz się więcej na temat: Beata Tadla
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy