Reklama

Andrzej Turski: Ryby, Niemen i Sienkiewicz

Mógł być gwiazdą rocka, wybrał dziennikarstwo. Pokonał chorobę, przeżył śmierć żony, z którą był 46 lat. Andrzej Turski nie daje się losowi.

W plebiscytach na najbardziej lubianego dziennikarza jest zwykle na pierwszym miejscu. Jego ciepły głos i życzliwy uśmiech od dawna zjednują mu rzesze wiernych widzów. Zaczynał w 1968 r. od pracy w radiu, gdzie współtworzył popularny "Radiokurier". Po przejściu do TVP w 1987 roku był współpomysłodawcą "Teleexpressu". Obecnie prowadzi "Panoramę". Prywatnie jest zapalonym wędkarzem i przekazuje tę wiedzę swojemu ukochanemu wnukowi Rysiowi (2 l.). Równie mocno kocha też wciąż swoją pracę.

Jest pan na emeryturze, a pracuje za dwóch!?

Reklama

Andrzej Turski: - Uważam, że jak na emeryta pracuję w sam raz. Mam umowę z Panoramą na 10 wydań miesięcznie plus wszystkie weekendy i święta kościelne i państwowe. Bardzo mi to odpowiada - wszyscy wracają do miasta, a ja w poniedziałek jadę sobie na Mazury łowić ryby.

A kiedy jest czas dla wnuka?

- Rysio ma dopiero dwa i pół roku. Więc na razie kupuję mu prezenty. Właśnie sprawiłem mu gitarę, żeby się oswajał z instrumentem. Takiego dziecka jeszcze nie uczy się grać. Chodzi o to, żeby tylko stała na stojaku a on, gdy przechodzi obok, brzdąknął sobie na niej. A jak dorośnie, to się dowie, że dziadek kiedyś nieźle grał. To dawne dzieje. Byłem na studiach i zamiast czytać lektury, a było tego - jak obliczyli skrupulatnie moi koledzy z roku - 400 stron lektur dziennie, grałem z przyjaciółmi na gitarze w zespole Chochoły. Jednak gdy zmienił nazwę na Akwarele i zaczął grać z Czesławem Niemenem - zrezygnowałem. Czekała mnie obrony pracy magisterskiej.

I zamiast gwiazdą rocka został pan bardzo lubianą gwiazdą dziennikarstwa. Jaka jest tajemnica pana popularności?

- Dziennikarstwo to jest praca w usługach dla ludności i dlatego jak jestem na antenie, to nie myślę o sobie, kolegach czy o tym, co powie szef. Mam to wszystko w nosie. Interesuje mnie tylko widz!

Wychodzi na to, że naprawdę lubi pan tę robotę!

- Powiedziałbym raczej, że jestem od niej uzależniony.

Radio w domu ma pan pewnie cały czas włączone...

- Wszystko włączone: komputer, radio, kanały informacyjne w telewizorze. I jeszcze wertuję tygodniki.

Ja żyję tym, co się dzieje w kraju i na świecie!

Trzeba mieć zdrowie, żeby to wytrzymać. Dopisuje panu?

- Przyznam się, że po odejściu żony trochę się posypało. Powyłaziły rozmaite schorzenia, o których wcześniej nie wiedziałem. A to poziom cukru za wysoki, a to stawy bolą. Ale już się pozbierałem. Kilka wizyt u lekarzy i sytuacja jest pod kontrolą.

Silny pan jest. Przecież już dwa razy pokonał pan raka!

- "Pokonać raka" - to brzmi bardzo mocno, ale ja miałem najmniej złośliwego ze wszystkich, jakie zna medycyna: ziarnicę złośliwą, której już się nawet nie nazywana złośliwą. Jej wyleczalność przekracza 90 procent. To o czym tu mówimy? Wprawdzie po 3 latach był nawrót, ale moja lekarka powiedziała: "dobijemy gada". I dobiliśmy. Teraz mijają trzy lata i nadal spokój.

Pewnie chroni pana pogoda ducha... a przecież po odejściu najukochańszej osoby niejeden człowiek się załamuje?

- Niestety moja żona miała mniej szczęścia ode mnie. Jej rak był znacznie bardziej zaawansowany.

Myśmy byli z żoną razem 46 lat. Mam głęboką świadomość, że to się nie powtórzy. Moje życie w sensie duchowym niestety już minęło.

Przyjaźń z panią Małgorzatą może przerodzić się w jakąś życiową zażyłość...?

- Dałby Bóg, gdyby tak było, ale niczego nie wolno przyspieszać. Jesteśmy oboje samotni i jedno drugie jakoś podpiera. Może coś się z tego "urodzi". Mój Boże, jesteśmy przecież dorośli!

Jest przyzwolenie córki?

- Ula nie miałaby w tej kwestii żadnych obiekcji. Jest dobrą córką, która chce, aby jej ojciec był zadowolony z życia.

Podobno umila je pan sobie niezwykłym hobby: czytając co roku cały "Potop"?

- Uściślę: co dwa, trzy lata. Nie wstydzę się do tego przyznać, bo to przepiękna barokowa polszczyzna. Tam można znaleźć teksty i odzywki na każdą sytuację życiową.

Poproszę zatem o komentarz dla siebie samego!

- To może dla mnie i mojej świętej pamięci żony Zosi. Fragment, gdy Kmicic wraca z Upity, gdzie jak wszyscy wiemy dokonał niezłej jatki. I spowiada się ze swoich uczynków Oleńce. I ona mówi że nie chce go takiego. On wychodzi wzburzony i już na progu rzecze: "Zaiste, to ty chcesz żebym z konia trupem padł" A ona mówi "Nie, ale bądź uczciwy".

Rozmawiał Michał Wichowski

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych programów i seriali! Kliknij i sprawdź!

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Andrzej Turski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy