Reklama

"TzG": Taniec na tak, gwiazdy na nie

W najbliższą niedzielę, 27 listopada, zakończy się kolejna edycja "Tańca z gwiazdami". Co prawda jeszcze nie wiemy, kto zostanie jej zwycięzcą, ale już teraz możemy zdobyć się na małe podsumowanie, tej trzynastej już odsłony show.

Oczywiście można bardzo długo analizować i rozpisywać się o licznych sukcesach i porażkach, jakich byliśmy świadkami, oglądając od września do listopada taneczne show TVN-u, ale postanowiliśmy wybrać trzy aspekty, które najbardziej nam się podobały i trzy, które naszym zdaniem najbardziej zawiodły w tej edycji programu.

3 x TAK

Poziom taneczny

Nie da się ukryć, że pod względem tanecznych umiejętności uczestników, była to jedna z najlepszych odsłon "Tańca z gwiazdami". Zgodnie potwierdzają to zarówno jurorzy, którzy są w programie od jego pierwszej edycji (Iwona Pavlović, Piotr Galiński), jak i śledzący show widzowie.

Reklama

Oczywiście można się spierać, że jeden z najgorszych pod względem parkietowych umiejętności uczestników - Michał Szpak, zajął wysokie piąte miejsce, a dużo wcześniej odpadła na przykład bardzo utalentowana Anna Wendzikowska (dopiero 10. miejsce), ale nie wolno zapominać, że o awansie do kolejnego etapu decydują nie tylko talenty gwiazd, ale także (a może przede wszystkim) indywidualne sympatii Polaków.

Nie zmienia to jednak faktu, że w finale znalazły się osoby, które od samego początku były wymieniane w gronie faworytów, a w czasie przygotowywania się do kolejnych występów wzniosły się na poziom, jakiego dawno w tym programie nie oglądano. O tym, czy wygra genialny interpretator Kacper Kuszewski czy stylista i technik Billguun Ariunbataar przekonamy się już niebawem.

"Stara gwardia"

Gdy w półfinałowym odcinku odpadli z show Weronika Marczuk i Jan Kliment, czeski tancerz chwalił format programu, marząc, aby podobny powstał w jego kraju i by... poprowadził go Piotr Gąsowski. Jego słowa nikogo nie zdziwiły, bo trzeba przyznać, że popularny "Gąsu" (który prowadzi "Taniec..." od jego szóstej edycji), jest jednym z najsilniejszych punktów show.

Lekkości, poczucia humoru i umiejętności wychodzenia z każdej sytuacji z twarzą (trzeba pamiętać, że jedna z tancerek, Anna Głogowska, jest prywatnie towarzyszką życia aktora...), mogliby się uczyć od niego prowadzący wszystkich programów rozrywkowych w Polsce. Gąsowski był też najpewniej jednym z czynników, które przyczyniły się nabrania ogłady przez Nataszę Urbańską.

Silnym punktem show od jego pierwszej edycji są też jurorzy: Iwona Pavlović i Piotr Galiński. Sprawdzają się zarówno, gdy trzeba merytorycznie ocenić taniec, jak i gdy trzeba pożartować: i to zarówno z tego, co zaprezentował na parkiecie uczestnik, jak i z samych siebie. Mało jest tego typu profesjonalistów w polskich programach rozrywkowych.

Globalizm i maskulinizm

Dotychczasowe edycje "Tańca..." były mocno hermetyczne i promowały jedynie rodzime gwiazdy - najczęściej aktorów znanych z popularnych seriali (show wygrali m.in. Katarzyna Cichopek, Rafał Mroczek, Anna Guzik, Magdalena Walach, Anna Mucha czy Julia Kamińska). Tych "artystów" jest jednak na rynku coraz mniej i nie wszyscy z nich chcą poświęcić kilka miesięcy życia na lekcje tańca, dlatego producenci sięgnęli w tej edycji po kilka osób, które nie urodziły się w Polsce.

Efekt ich decyzji jest taki, że dwie z trzech czołowych par tej odsłony show stworzyli: Billguun Ariunbataar (ma mongolskie korzenie), jego partnerka Janja Lesar ze Słowenii, urodzona w Kijowie Weronika Marczuk i tańczący z nią Czech Jan Kliment. Jak się okazuje, polskie nie zawsze znaczy lepsze.

Innym minusem programu było zdominowanie go przez piękne panie, które na dwanaście dotąd rozegranych, wygrały aż dziewięć edycji (w tym siedem ostatnich!). Co więcej, tylko dwa razy (i w dodatku bardzo dawno, bo w 1. oraz 5. odsłonie show) zdarzyło się, by w finale znalazły się dwie pary, składające się z gwiazd reprezentujących "płeć brzydszą". Teraz będzie miał miejsce trzeci raz, co w końcu dobrze świadczy o widzach, którzy docenili nie tylko urodę, ale też umiejętności.

3 x NIE

Nowe twarze

Chyba nie będzie to dla nikogo zaskoczeniem, jeśli stwierdzimy, że zmiany wśród prowadzących i jurorów, dokonane przed rozpoczęciem 13. edycji "Tańca z gwiazdami" nie zdały egzaminu. Zbyt pochopnie za współpracę podziękowano przede wszystkim Beacie Tyszkiewicz i Zbigniewowi Wodeckiemu, których wiedza o tańcu była może i znikoma, ale za to wzbudzali ogromną sympatię wśród widzów. Za ich sprawą program nabierał humoru, polotu, a nawet powiewu artyzmu.

Nijak nie są w stanie zastąpić ich Janusz Józefowicz, którego dywagacje z Pavlović są może i rzeczowe, ale z pewnością nie zjednują mu przychylności widzów w studiu oraz przed telewizorem, i zupełnie bezbarwna Jolanta Fraszyńska, której wyraźnie brakuje charyzmy, żeby w minimalnym chociaż stopniu wybić się spośród trójki profesjonalistów, z którymi przyszło jej przy jurorskim stole zasiadać.

Nie przekonuje także Natasza Urbańska, która dobrze wypada w różnego rodzaju wokalno-tanecznych wstawkach, ale zupełnie nie radzi sobie w wywiadach z uczestnikami. Słabo wypada zwłaszcza przy pewnym siebie i starającym się utrzymać żartobliwy ton prowadzenia Gąsowskim. Ciekawe, czy dostanie szansę w kolejnej edycji, czy też producenci zdecydują "przeprosić się" z Katarzyną Skrzynecką?

Bezbarwni uczestnicy

Chwaliliśmy zróżnicowanie pod względem pochodzenia wśród półfinalistów show, co dowodziło tego, że producenci mieli pomysł na odświeżenie zgranej nieco formuły. Naszym zdaniem zabrakło im jednak zdecydowania, a przede wszystkim chęci zainwestowania w gwiazdy największego formatu, które przyciągnęłyby przed ekrany większą ilość odbiorców, niż miało to miejsce tym razem (więcej o tym w kolejnym punkcie).

W efekcie, nie było w tej edycji osób, które jakoś mocniej przyciągnęłyby uwagę widzów i mediów (mówiło się swego czasu m.in. o Mike'u Tysonie czy wciąż bardzo popularnej Maryli Rodowicz). Rozumiemy, że trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby skompletować 14-osobową załogę do kolejnej odsłony parkietowych zmagań, zwłaszcza gdy po raz enty odmawiają udziału w "Tańcu..." Doda, Piasek czy "Hołek".

Nie znaczy to jednak, że trzeba robić od razu klasyczną "łapankę" i ściągać nazwiska takie, jak np.: Zbigniew Urbański, Stanisław Karpiel-Bułecka, Marta Krupa, Kazimierz Mazur czy Aleksandra Kisio, które niewiele mówią większości Polaków (co odzwierciedla się zresztą w ich sympatiach - wymienione osoby szybko skończyły tańczyć). Przypadek Bila pokazał, że można innym kluczem dobierać gwiazdy do programu.

Niska oglądalność

Słabość tej edycji "Tańca z gwiazdami" najlepiej odzwierciedlają wyniki oglądalności programu. Show zaczęło co prawda od 4,3 mln widzów, ale później było już coraz gorzej. Mimo starań producentów z tygodnia na tydzień spadała liczba odbiorców, śledzących parkietowe zmagania aktorów, sportowców i piosenkarzy.

Programowi zdarzały się nawet tak mizerne odcinki, gdy nie oglądało go nawet 4 mln widzów, co w porównaniu do średniej widowni poprzedniego sezonu - która wyniosła aż 4,62 mln Polaków, pokazuje, jak dużo show straciło. Wyraźny spadek formy widać było zwłaszcza, gdy porównywało się "Taniec..." z innym hitowym projektem TVN-u - "Mam talent!", które biło rekordy popularności.

W ostatnim czasie, ta tendencja co prawda się odwróciła i od dwóch tygodni to emitowany w niedzielę program przyciąga więcej widzów, ale nie zmienia to faktu, że lepszy sezon zanotowało z pewnością talent-show prowadzone przez Marcina Prokopa i Szymona Hołownię.

O tym, czy podobnie będzie w wypadku finałów obu programów, przekonamy się już w najbliższy weekend. Jednak już teraz należy stwierdzić, że "Taniec z gwiazdami" potrzebuje kolejnych zmian, a o tym, czy część z nich zostanie dokonana przed kolejną edycją - bo chyba nikt nie wątpi, że do niej dojdzie - przekonamy się niebawem.

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych programów i seriali! Kliknij i sprawdź!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Prawda | tańce | 'Gwiazdy'
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy