"Żniwa" [recenzja]: Naród Tęczy

Kadr z filmu "Żniwa" /materiały prasowe

Etienne Kallos wpisał biblijną historię Kaina i Abla w realia białych farmerów z Afryki Południowej. Odważne zestawienie nie trafia jednak na podatny grunt opowieści o kraju po apartheidzie.

Republika Południowej Afryki, położona na uboczu farma białych Afrykanerów. Obraz stepu, który smaga afrykańskie słońce przywołuje na myśl świat, gdzie panuje spokój i harmonia. Nic bardziej mylnego. Nastoletni Janno, który całymi dniami pracuje w polu, ciągle słyszy historie o czarnoskórych, którzy zabijają białych farmerów. Co więcej, bezpieczeństwo jego rodziny zostanie wystawione na próbę, kiedy w ich domu pojawi się Pieter - chłopak znaleziony na ulicy. Tak rozpocznie się rywalizacja między przyrodnimi braćmi. O miejsce w rodzicielskiej hierarchii.

Reklama

U Kallosa na pierwszy plan wysuwa się parafraza historii Kaina i Abla - biblijnych braciach, z których ten zazdrosny, zabił faworyzowanego przez ojca. W tym przypadku różnice i wzajemna wrogość, stają się pretekstem do analizy postrzegania męskości w kulturze południowoafrykańskiej, opartej o tradycyjne i hetermonormatywne wzory.

Rodzina farmerów należy do religijnego, konserwatywnego skrzydła, gdzie życie mężczyzn wypełnione jest etosem pracy, dyscypliną oraz modlitwą, zaś kobiety poddają się patriarchalnej dominacji. Są niby wszystkie biblijne atrybuty, takie jak dzieci, dom, ziemia, bydło, owoce. Brakuje jednak miłości. Pieter, zostaje adoptowany nie w imię Boga miłosiernego, ale ze względu na swoją siłę i bogate doświadczenie życiowe, których nie uosabia wrażliwy Janno. Nowy chłopak - mimo buntowniczej natury, to inwestycja w przyszłość. I szansa na przedłużenie rodu.

"Żniwa" są więc krytyką hipokryzji, która wyrasta z religijnego fanatyzmu i rasowych uprzedzeń. Szkoda tylko, że krytyką niezbyt klarownie i precyzyjnie wyłożoną. W filmie tym pojawia się wiele postaci i wątków, tak jakby każdy z nich mógł się okazać tym najważniejszym. Zaczynając od modlitwy matki o silne nasienie dla synów, przez postać dziadka tęskniącego za apartheidem, kończąc na ujawnieniu odmiennej orientacji seksualnej przyrodnich braci. Kallosa umieszcza "Żniwa" w tak różnorodnych kontekstach, że sam się gdzieś w tym wszystkim gubi. Więcej: to co mogło być tu najciekawsze, czyli obawa przed atakiem ze strony czarnoskórych, znajduje się na obrzeżach jego zainteresowania. Zostaje jedynie zasygnalizowana.

Zwróćmy uwagę, że niespełna dwie dekady temu panami Afryki Południowej byli właśnie Afrykanerzy, którzy stali się synonimem przymusowej segregacji rasowej i hegemoni białego człowieka. Wraz z upadkiem tyranii apartheidu wszystko się zmieniło. Władzę przejął Afrykański Kongres Narodowy pod wodzą Nelsona Mandeli - pierwszego czarnoskórego prezydenta kraju. Filarem jego pięcioletniej kadencji miała być idea "Narodu Tęczy", czyli inkluzywnej i wieloetnicznej tożsamości. - Choć tak różni, jesteśmy jednością - przekonywał Mandela. Pokojowe zniesienie konfliktów na tle rasowym okazało się rodzajem utopijnej wizji.

W gorącym tyglu południowej Afryki jedno pozostało niezmienne. Dyskryminacja zdaje się nieugięta, trwa niezmiennie od wieków. Zależność ta zmieniła jedynie swój kierunek. Z RPA coraz częściej dochodzą sygnały o afrykańskich nacjonalistach, którzy odrzucają piękne marzenia Mandeli, wzywając czarnoskórych do atakowania i mordowania białych farmerów. Kilka lat temu statystyki wskazywały na ponad 4 tysiące ofiar. Nasilające się napaście, gwałty i kradzieże na rodzinach Afrykanerów są oczywiście nie tylko przejawem powracającego natężenia przemocy, ale potrzebą odwetu. Beznadziejną próbą rewanżu na białym systemie i apartheidzie, którego już nie ma.

Nie chcę nikogo pouczać, ale najchętniej widziałbym w "Żniwach" film, który stara się choć w minimalnym stopniu oddać skomplikowany nerw tego czasu. I nie chodzi mi o twarde dane czy przebitki z gazet. W miejscu ulegania festiwalowym modom i strojenia się w typowe arthouse'owe poetyki, wystarczyłaby opowieść, która odpowiadałaby przestrzeni, w której rozgrywa się akcja - zakładam, że nieprzypadkowo wybranej - czyli państwu, które nie potrafi uporać się ze swoją przeszłością. Państwie, gdzie wzywanie do zabijania, niezależnie białych czy czarnych, jest godne potępienia, a rasizm jest mieczem obosiecznym, niezależnym od koloru skóry. Rezygnacja z umieszczenia historii skłóconych braci w szerszym kontekście, pozostawienie tego świata bez komentarza, trąci mi nie tyle o wzniosły uniwersalizm, co brak umiejętności zahaczania o bieżące tematy. I nieco asekuranckie podejście.

5/10

"Żniwa" (Die Stropers), reż. Etienne Kallos, RPA, Polska, Grecja, Francja 2018, dystrybutor: Velvet Spoon, premiera kinowa: 12 kwietnia 2019 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy