Reklama

Znajdź 10 różnic

"Coś" ("The Thing"), reż. Matthijs van Heijningen Jr., USA, Kanada 2011, dystrybutor UIP, premiera kinowa 16 grudnia 2011 roku.

Powstałe niemal trzydzieści lat temu ''Coś'' to prawdziwy fenomen kulturowy. Film Johna Carpentera z 1982 roku tak obrósł kultem, że twórcy nowej odsłony historii nie oglądali się na książkowy oryginał z 1938 roku ani na pierwszą ekranizacją Howarda Hawksa i Christiana Nyby'ego z lat 50. Świadomość ogromnej popularności, ale też nieskazitelności carpenterowskiego klasyka wpłynęła na decyzję o zrobieniu prequela, a nie prostego remake'u (mimo, że tytuł pozostaje ten sam, co może niezorientowanych wprowadzić w błąd). Takie przynajmniej były szlachetne zamiary.

Reklama

Ta decyzja wydawała się jedyną słuszną. Hollywood od kilku lat nabrało manierę kręcenia przeróbek tytułów, które powstały raptem ćwierć wieku temu i nie zostały jeszcze nadszarpnięte zębem czasu. Zaowocowało to np. nowymi wersjami ''Koszmaru z ulicy wiązów'' czy ''Halloween'' - filmami zaledwie poprawnymi, ale też zupełnie niepotrzebnymi. Zapewne porażka artystyczna kilku nowych wersji sprawiła, że w przypadku ''Coś'' postawiono na inną taktykę.

Film rozpoczyna się krótko przed startem historii znaną z arcydzieła Carpentera, a kończy sceną, która z powodzeniem mogłaby służyć za prolog poprzedniego ''Czegoś''. Poznajemy dzieje norweskiej stacji i jej naukowców, których szczątki odkryli R.J. MacReady z kompanami w filmie z 1982 roku. Oczywiście Norwegowie stanowią mało atrakcyjny materiał dla przeciętnego amerykańskiego widza, więc do fabuły wprowadzono młodą i piękną paleontolożkę, Kate Lloyd (znana choćby z ''Death Proof'' Mary Elisabeth Winstead) oraz pilota, Sama Cartera (ucharakteryzowany trochę na Kurta Russela, Joel Edgerton).

Historia jest początkowo oryginalna, mamy bowiem i statek kosmiczny, zahibernowanego kosmitę a nawet norweską biesiadę, ale po oswobodzeniu przybysza z kosmosu opowieść zaczyna bliźniaczo przypominać fabułę znaną z filmu Carpentera. Kolejne ofiary przeistaczają się w potworne krzyżówki człowieka i obcego, atmosfera gęstnieje, brak zaufania i paranoja rosną. W dramatycznych warunkach dowództwo przejmuje Lloyd. Mimo delikatnej urody potrafi być bezwzględna i sięga po miotacz ognia, jeśli tylko pojawi się cień wątpliwości, że któryś z kompanów jest już tylko ludzką powłoką. Zawsze chłodna i opanowana, Lloyd przypomina Ellen Ripley. To jedna z najlepiej skrojonych postaci. Twardych bab w filmach science-fiction nigdy za wiele.

Największą ciekawość fanów wcześniejszego ''Czegoś'' wzbudzało wykonanie efektów specjalnych. Twórcy nowej odsłony twierdzą, że udało im się połączyć fx-y komputerowe z mechanicznymi, ale gołym okiem widać, że przeważają te pierwsze. Cyfrowe monstra nie robią takiego wrażenia jak pamiętne modele Roba Bottina. Co prawda nie szczędzono tutaj na posoce, ale stwory są jakoś mniej mięsiste, nie przekonują; sama jakość grafiki również pozostawia sporo do życzenia.

Największą zaletą jest bez wątpienia wierność scenograficznym i rekwizytowym szczegółom z dzieła Carpentera. Dzięki przeprowadzonej przez twórców skrupulatnej analizie tego majstersztyku fantastyki grozy, nowe ''Coś'' można oglądać, bawiąc się w wyłapywanie elementów, które zostały odtworzone lub skopiowane ze starszego filmu. Ale czy fanowska inwencja debiutanta Matthijsa van Heijningena i jego scenarzystów była wystarczającym powodem do powstania filmu? Nie oszukujmy się - idea prequela jest tu czysto pretekstowa. Twórcy nowego ''Czegoś'' żywią się najciekawszymi wątkami i rozwiązaniami z klasyka Carpentera, i gdyby wprowadzić drobne cięcia montażowe film mógłby równie dobrze stanowić remake albo i sequel. Powstała rzecz przyzwoita - tak. Wierna - owszem. Ale znowu zupełnie niepotrzebna.

6/10


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy