Oscary 2019
Reklama

"Wyspa Psów": Andersonowskie Haiku dla Kurosawy

Kiedy jeden z najzdolniejszych amerykańskich reżyserów pracuje nad filmem trzy lata, możemy spodziewać się kina na najwyższym poziomie. Wes Anderson swoją "Wyspą psów" pokazuje, że doskonale pamięta, jak robi się animacje niepozbawione ironicznego i czarnego humoru.

Kiedy jeden z najzdolniejszych amerykańskich reżyserów pracuje nad filmem trzy lata, możemy spodziewać się kina na najwyższym poziomie. Wes Anderson swoją "Wyspą psów" pokazuje, że doskonale pamięta, jak robi się animacje niepozbawione ironicznego i czarnego humoru.
Kadr z animacji "Wyspa Psów" /materiały prasowe

W obrazach Andersona nigdy nie brakowało baśniowego klimatu. W "Grand Budapest Hotel" opowiedział oniryczną historię młodego boya hotelowego i jego "mistrza" osadzoną w fikcyjnym świecie, którego centrum jest Republika Żubrówki. Krainę tę stworzył zainspirowany podróżami po Europie Środkowej. W "Podwodnym życiu ze Stevenem Zissou" mogliśmy śledzić abstrakcyjną historię badacza głębin ruszającego w pościg za rekinem, który pożarł jego przyjaciela. Tym razem reżyser zabiera nas w podróż na Daleki Wschód.

Po raz kolejny Anderson miesza fikcje z rzeczywistością. Akcja "Wyspy psów" rozgrywa się w Japonii. Mieszkańcy miasta Megasaki znajdują się w niebezpieczeństwie, ponieważ populacja psów w metropolii wymyka się spod kontroli, a czworonogi zapadają na tajemniczą chorobę zwaną "psią grypą". W tej kryzysowej sytuacji, burmistrz Kobayashi podejmuje decyzje o przymusowej deportacji "najlepszych przyjaciół człowieka" na pobliską wyspę, gdzie do tej pory znajdowało się wysypisko śmieci.

Reklama

Aby dać dobry przykład, pierwszym deportowanym jest Ciapek, pies-ochroniarz przybranego syna Kobayashiego. Wkrótce na wysypisku śmieci tworzy się psia kolonia, gdzie rządzi prawo silniejszego. W Megasaki zapanował względny spokój, ale burmistrz dalej używa "psiej grypy" jako narzędzia zastraszania swoich wyborców. Dzieje się jednak coś czego nie przewidział. Jego 12-letni przyszywany syn Atari kradnie awionetkę z miejscowego lotniska i rusza na poszukiwania swojego deportowanego ochroniarza. Na miejscu spotyka pięciu zaprzyjaźnionych mieszkańców wyspy: Rexa, Króla, Wodza, Księcia i Szefa. Zwierzęta decydują się pomóc chłopcu w odnalezieniu Ciapka. W tym momencie ma początek zarówno ich wielka przygoda jak i braterska przyjaźń.

Wes Anderson nigdy nie ukrywał swojej fascynacji kinem japońskim, a zwłaszcza Kurosawą. "Wyspa psów" jest pewnego rodzaju hołdem dla jego filmów. Wśród licznych detali jest kilka wyraźnych nawiązań do tego mistrza kina, jeden z bohaterów, Kobayashi otrzymał twarz Toshiro Mifune znanego m.in. z "Siedmiu samurajów", "Tronu we krwi", czy "Rashomon".

Mimo oczywistego uwielbienia dla Japonii, Anderson znalazł się w ogniu krytyki po premierze swojego najnowszego filmu. Amerykańskiemu reżyserowi zarzucono promowanie negatywnych stereotypów o Japończykach. Co więcej postaci psów rozmawiają ze sobą po angielsku (głosów użyczyli m.in. Edward Norton, Bill Murray, Frances McDormand czy Jeff Goldblum), a kwestie mieszkańców Megasaki mówiących po japońsku nie zostały przetłumaczone. Część krytyków uznała, że Anderson odbiera tym postaciom głos, sam reżyser tłumaczył, że zabieg ten przeprowadził z miłości do tego egzotycznego języka.

Bez wątpienia Andersonowi należą się słowa uznania za stworzenie niesłychanie wielopłaszczyznowej, pięknej i nieoczywistej historii. "Wyspa psów" to opowieść o uniwersalnych wartościach, takich jak przyjaźń i lojalność, ale również krytyka narastających współcześnie nastrojów nacjonalistycznych i populizmu.  

8/10

"Wyspa Psów" [Isle of Dogs], reż. Wes Anderson, USA, Niemcy 2018, dystrybutor: Imperial-Cinepix, premiera kinowa 20 kwietnia 2018 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy