Reklama

​"Witajcie w Norwegii" [recenzja]: Lodowata ziemia obiecana

W serwisach informacyjnych nieustannie słyszymy o napływie nowych fal imigrantów docierających do granic Europy. Politycy wyraźnie nie radzą sobie z tym problemem, ale nie przeszkadza to filmowcom głośno mówić o tym zjawisku. 23 grudnia na ekranach polskich kin zagościł obraz o "norweskim Schindlerze" - "Witajcie w Norwegii!".

W serwisach informacyjnych nieustannie słyszymy o napływie nowych fal imigrantów docierających do granic Europy. Politycy wyraźnie nie radzą sobie z tym problemem, ale nie przeszkadza to filmowcom głośno mówić o tym zjawisku. 23 grudnia na ekranach polskich kin zagościł obraz o "norweskim Schindlerze" - "Witajcie w Norwegii!".
Kadr z filmu "Witajcie w Norwegii!" /materiały prasowe

Zaledwie półtora roku temu Złotą Palmę w Cannes otrzymali "Imigranci". Wstrząsająca historia Jacquesa Audiarda opisująca dramat uchodźców ze Sri Lanki. "Witajcie w Norwegii!" nie jest jednak filmem o takim ciężarze gatunkowym. Głównym bohaterem obrazu jest Primus, cyniczny i fałszywy właściciel upadającego ośrodka narciarskiego na norweskiej prowincji. Mężczyzna dostrzega w europejskim kryzysie imigracyjnym szansę na ratunek dla swojego biznesu. Postanawia przyjąć kilkudziesięciu uchodźców i utworzyć prowizoryczny obóz dla przybyszów z Azji i Afryki.

Reklama

Primusem nie kieruje odruch szczerego serca, ale kalkulacja. Liczy bowiem na to, że jego nowi podopieczni za pół-darmo postawią jego biznes na nogi, a on dodatkowo dostanie jeszcze dofinansowanie od rządu. Misterny plan szybko jednak zawodzi. Mężczyzna nie ma pojęcia o tym jak kierować taką placówką. Problemy narastają lawinowo. Instalacja elektryczna nie wytrzymuje zwiększonej konsumpcji prądu, toalety nie działają, okna są nieszczelne, lodówka świeci pustkami, mimo tego, że na obiad czeka 50 osób.

Co więcej "podopieczni" Primusa okazują się dosyć roszczeniowi. Żądają dostępu do bezprzewodowego internetu, doskwiera im brak sprzętu do tenisa stołowego i konsol do gier wideo. Zaczynają się też "tarcia" religijne. Sunnici nie chcą dzielić pokoi z szyitami, a o swoje bezpieczeństwo zaczynają drżeć chrześcijanie. Naciski wywiera również norweski urząd ds. emigracji, który widząc panujący chaos grozi zamknięciem ośrodka i wstrzymaniem dofinansowania.

Wszystko wskazuje na to, że nasz bohater wpadł z deszczu pod rynnę. Strumień pieniędzy, który miał popłynąć na jego konto nie jest nawet małym potokiem, a jego spokojny dom zamienił się w prawdziwy tygiel zwaśnionych narodów. Tych problemów Primus nie rozumie i nie chce zrozumieć.

Niechęć lokalnej ludności do przybyszów z odległych krain jak i urzędnicza machina sprawiają, że hotelarz zaczyna zmieniać swoje nastawienie do uchodźców i odczuwa dla nich coraz więcej współczucia. Czy to wystarczy, aby zapewnić niewinnym ludziom uciekającym przed wojną nowy dom?

Bez wątpienia największym atutem "Witajcie w Norwegii!" jest dystans jaki mają twórcy do swojej ojczyzny. Norwegia nie jest przedstawiona tutaj jako kraj wyjątkowo tolerancyjny. Większość okolicznych mieszkańców nie różni się wiele od Primusa. Nie przepadają za imigrantami, a przed głośnym wygłaszaniem rasistowskich poglądów powstrzymuje ich tylko polityczna poprawność.

Podobnie jak główny bohater, widz również zaczyna zdawać sobie sprawę ze skali tragedii jaką przeżywają uchodźcy. Samotni, wyrwani ze swojego kraju, w którym często doznawali przemocy, tułający się od ośrodka do ośrodka. To wszystko sprawia, że "Witajcie w Norwegii" dostarcza niespodziewanego katharsis i skłania do refleksji nad faktyczną tolerancją mieszkańców Europy.

6,5/10

"Witajcie w Norwegii!" (Welcome to Norway!), reż. Rune Denstad Langlo, Norwegia 2015, dystrybutor: HAGI, premiera kinowa 23 grudnia 2016 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy