Reklama

"Wiek Adaline" [recenzja]: Nieśmiertelna

Co by było, gdyby nagle czas stanął w miejscu? Nie dla całej ludzkości, ale tylko dla jednej kobiety. Proces starzenia zostałby zahamowany, dzięki czemu mogłaby pamiętać cały XX wiek. Miałaby o wiele więcej czasu na naukę języków obcych, studiowanie nowych kierunków, pracę w wymarzonych zawodach. Mogłaby towarzyszyć swoim dzieciom do końca ich dni. Czy taka bohaterka byłaby szczęśliwa? Lee Toland Krieger, reżyser "Wieku Adaline", próbuje zmierzyć się z tym melodramatycznym i niestety odrobinę naiwnym pytaniem.

Adaline Bowman (Blake Lively) żyje od początku XX wieku. Jak przystało na porządną mieszkankę San Francisco z klasy średniej, w odpowiednim wieku wyszła za mąż za bardzo dobrze zapowiadającego się inżyniera. Urodziła córkę i była bardzo szczęśliwa. Niestety, w wyniku nieszczęśliwego wypadku maż Adaline zmarł. Pewnego dnia, kiedy wdowa jechała do domku swoich rodziców, aby zobaczyć się z córką, wpadła w poślizg i spowodowała wypadek. Zbieg okoliczności, zmiany atmosferyczne i burza z piorunami sprawiły, że Adaline "ożyła" - od tego momentu przestała się starzeć.

Reklama

Zanim kobieta zorientowała się, na czym polega jej "nieśmiertelność", minęło kilka lat. Jej życiorysem zaczęła interesować się policja i FBI. W końcu lata 50. to okres, w którym amerykańskie społeczeństwo jest wręcz uzależnione od strachu przed radzieckimi szpiegami. Dla Adaline jedynym wyjściem, żeby przetrwać, będzie ciągła zmiana miejsca zamieszkania i tożsamości. Nieuchwytność i decyzja o braku przywiązania spowodują, że w życiu tej pięknej kobiety nie będzie czasu na miłość.

W filmie Krigera melodramat miesza się odrobinę z filmem science-fiction. Gdzieś w tle obserwujemy ruchy planet, uderzenia komet i słyszymy o wynalazkach rodem z 2035 roku. Ta międzygatunkowość w żaden sposób nie przeszkadza, ponieważ i tak najważniejsza jest historia odwiecznej uczuciowej tułaczki i miłosnego niespełnienia. Można oczywiście krytykować "Wiek Adaline" za banalne, momentami wręcz patetyczne sceny rodem z kiepskich romansów. Trudno jednak nie zwrócić uwagi na to, że figura kobiety porzucającej, która nie może/nie potrafi się "ustatkować", to jeden z ciekawszych motywów wywracających do góry nogami melodramatyczny status quo. Ciężko traktować Adaline jako "femme fatale", a jednak to z jej powodu szczęście heteroseksualnej pary wydaje się być niemożliwe.

"Wiek Adaline" wypada potraktować jak przyjemny melodramat z drobnymi aspiracjami do przekroczenia gatunku. Niby nic zaskakującego, ale nie sposób tu nie wspomnieć o genialnie zrekonstruowanym świecie, w którym funkcjonują bohaterowie filmu. Od poszczególnych lokacji, poprzez scenografię, wnętrza, rekwizyty i przede wszystkim kostiumy - San Francisco panny Adaline po prostu zachwyca i uwodzi. Podobnie zresztą, jak ona sama. I nie jest to tylko i wyłącznie zasługa Blake Lively wcielającej się w rolę głównej bohaterki, ale także bibelotów i cudnych toalet, którymi się otacza.

6/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Wiek Adaline" (The Age of Adaline), reż. Lee Toland Krieger, USA 2015, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 15 maja 2015

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy