"W piwnicy" [recenzja]: Podziemny cyrk Ulricha Seidla

Kadr z filmu "W piwnicy" /materiały prasowe

Prosto w twarz. Ulrich Seidl nie jest twórcą, który lubi subtelne sugestie. Austriak wierzy w wartość emocjonalnego i estetycznego szoku, w to, że konfrontacja jest najlepszym sposobem na poznanie świata. Tak jak jego poprzednie filmy, zarówno dokumentalne, jak i fabularne, w tym trylogia "Raj", "W piwnicy" stanowi wielką rewię brzydoty i patologii.

Koncepcja najnowszego dokumentu Seidla jest tak prosta jak jego reżyserskie metody. Piwnica to miejsce, gdzie chowa się nie tylko stare i niepotrzebne rzeczy, ale i sekrety. Piwnica budzi ponadto skojarzenia z Josefem Fritzlem, rodakiem Seidla, który właśnie tam przetrzymywał i gwałcił swoją córkę. Chociaż bohaterowie filmu prezentują mniej lub bardziej wstydliwe upodobania także w salonach i kuchniach, to metafora pozostaje aż nazbyt czytelna: "W piwnicy" ma być opowieścią o ukrytej stronie społeczeństwa.

Forma filmu stoi w kontrze do jego tematu. Nie ma tu żadnych podchodów, budowania napięcia, stwarzania wrażenia, że o to właśnie schodzimy na samo dno piekła. Seidl pokazuje kilka płaskich ujęć spokojnych przedmieść - równo przyciętych żywopłotów, pastelowych ścian, zwiniętych węży ogrodowych - a potem błyskawicznie przemyka się za tę fasadę, do wnętrz domów i, rzecz jasna, piwnic. Kolejne sceny zostały nakręcono w niemalże identyczny sposób: nieruchoma kamera, oszczędnie zakomponowane kadry, prosty montaż; beznamiętność i mechaniczność jak przy niezobowiązującym wertowaniu albumu ze zdjęciami. Ktoś parkuje samochód w garażu. Ktoś inny zmywa naczynia z odważnikami zawieszonymi na jądrach.

Reklama

Bohaterowie filmu wyglądają nad wyraz zwyczajnie. Chociaż jeden z nich darzy bezgranicznym uwielbieniem Adolfa Hitlera, to nie jest muskularnym neonazistą lub rozczochranym szaleńcem, tylko wąsatym, w gruncie rzeczy sympatycznym facetem. Kolejne pary bawią się w BDSM, ale nie mają w sobie demonizmu i splendoru korpo-dandysa z "Pięćdziesięciu twarzy Greya", wręcz przeciwnie: prezentują do kamery wałki tłuszczu, nadmierne owłosienie i pospolite oblicza. Wszyscy opowiadają o swoich bzikach w pozbawiony pretensji, prozaiczny sposób. Efekt jest surrealistyczny. Zupełnie jakby na ekranie walczyły ze sobą dwa porządki: świat kina eksploatacji i szara rzeczywistość. Jakby Elza, Wilczyca z SS, ubrała połatany szlafrok i usiadła w bujanym fotelu.

Chociaż przedtem nie bez powodu oskarżano Seidla o mizantropię i cynizm, to teraz jego intencje wydają się czyste: unieważnienie tabu, zmuszenie widza do pogodzenia się ze zwichrowaną stroną ludzkości. Podkreśla to pewien zabieg: sceny z największymi dziwakami zmontowano z fragmentami, w których inni bohaterowie oddają się raczej normalnym zajęciom, np. graniu na perkusji lub gapieniu się przed siebie. Dla Seidla nie ma większej różnicy między jednymi a drugimi. Ludzie to ludzie. Wszyscy są podobni do kobiety z ostatniego ujęcia: zamknięci w klatce codziennego życia i szukający dla siebie minimum wolnej przestrzeni.

8/10

"W piwnicy" (Im Keller), reż. Ulrich Seid, Austria 2015, dystrybutor: Against Gravity, premiera kinowa: 25 września 2015 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: W piwnicy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy