Reklama

"Układ zamknięty": Ładna sztuczka

Na plakacie do "Układu zamkniętego", najnowszego filmu Ryszarda Bugajskiego, niewinnych widzów atakuje tylko jedno, ale jakże znaczące zdanie: "Jutro mogą przyjść po ciebie!". Atmosfera strachu i napięcia ma prawdopodobnie przyciągnąć do kina tych, którzy marzą, żeby nareszcie wyjść poza nasz ubogi, polski Matrix.

Lęk przed bezdusznym systemem ma rzecz jasna podłoże historyczne. "Układ" trwa i jest niezmienny od końca lat sześćdziesiątych. Nie zmieni tego ani Unia Europejska, ani NATO, ani wykształcenie, ani znajomość języków obcych młodego pokolenia. Nawet gorąca wiara w Boga nie wystarcza. I choć tłuściutki biskup poświęca swoim małym kropidłem hale fabryki, to i tak sprawa jest przegrana. Zwartych szeregów aparatczyków nie powstrzyma nawet wszechmogący.

Scenariusz filmu Bugajskiego, autorstwa Mirosława Piepki i Michała S. Pruskiego, powstał na kanwie słynnej sprawy Lecha Jeziornego i Pawła Reya - członków rady nadzorczej Polmozbytu i właścicieli Krakowskich Zakładów Mięsnych, którzy we wrześniu 2003 roku trafili do aresztu. Zarzucano im udział w zorganizowanej grupie przestępczej i gospodarcze malwersacje.

Reklama

W fabule "Układu zamkniętego" punkt wyjścia jest praktycznie identyczny. Mamy trzech prężnych, świetnie wykształconych i uczciwych biznesmenów. Piotr Maj (Robert Olech), Marek Stawski (Przemysław Sadowski) i Grzegorz Rybarczyk (Jarosław Kopaczewski) wspólnie otwierają nowoczesną fabrykę razem z Duńczykami. W pierwszej scenie otwarcia tego gospodarczego molocha siostra jednego z nich, Dorota Maj (Magdalena Kumorek) śpiewa arię z "Madame Butterfly". Panna Maj jest światowej klasy śpiewaczką, która zgodziła się na arię do kotleta, tylko ze względu na brata. W końcu na co dzień śpiewa w La Scali i Metropolitan Opera House i ewidentnie ma być "inna". Chyba nie jest już Polką, ale po prostu - obywatelką świata.

Kultura wysoka w końcu ustępuje miejsca bankiecikowi pod parasolem, w trakcie którego poznajemy głównych depozytariuszy układu: prokuratora Kostrzewę (Janusz Gajos) i naczelnika Urzędu Skarbowego Kamińskiego (Kazimierz Kaczor). Szef skarbówki to zwykły drań z partyjną przeszłością, który całe życie liczy grosz do grosza i tylko czyha, żeby kogoś złapać na drobnym przekręcie. Co innego prokurator Kostrzewa. Ten miał być filmowym łajdakiem doskonałym, "czerwoną" kanalią, która działa w każdym układzie, ale najbardziej pielęgnuje nostalgię za modelem partyjnym.

Bugajski wraz ze scenarzystami nie oszczędza swoich bohaterów. Banda urzędasów, policjantów i przekupionych dziennikarzy niszczy im życie punkt po punkcie. Cała paleta upokorzeń: od zbrojnego wkroczenia do domu, aż po poronienia, pobicia, gwałty, próby samobójcze oraz groźby. Umoczeni są praktycznie wszyscy. Jeśli kogoś nie wiąże cyrograf PRL-owskiej przeszłości, to sprawę załatwiają pieniądze. Na oskarżonych czekają jedynie rodziny i duński kontrahent. W końcu w Europie do takich rzeczy, jak "u nas" nigdy nie dochodzi. Rozwiązanie nasuwa się samo - lustracja była rzeczą konieczną, bo przełom 1989/1990 to walka o przetrwanie, która nadal się toczy. Słabsze osobniki są z gruntu skazane na wymarcie.

"Zwierzęce" metafory to w filmie Bugajskiego jeden z bardziej istotnych elementów. Prokurator Kostrzewa jest "czerwony", ale domek ma iście szlachecki, polski, tradycyjny. Uwielbia polowania, wódeczkę w ogródku i golonkę z dzika. Generalnie preferuje dziczyznę. Inne mięso to pewna śmierć, a upolowana przez niego "ładna, leśna sztuczka" to przecież samo zdrowie. Tyrada o uśmiercaniu słabych, chorych osobników, które same wychodzą na ambonę miała prawdopodobnie brzmieć, niczym mikromonolog Hanibala Lectera. Możliwe, że było to też jakieś odwołanie do antysemickich korzeni prokuratora, który przecież mści się na "fabrykantach" także z powodu wydarzeń z marca 1968 roku. Wtedy Kostrzewa był jeszcze studentem. Wtedy ojciec jednego z trzech oskarżonych był dziekanem na Wydziale Prawa. Oblany egzamin z prawa rzymskiego spowodowała antysemicką nagonkę. Nikt o tym już nie pamięta, ale zawsze jest ryzyko, że ktoś to kiedyś wyciągnie.

"Układ zamknięty" spotka się pewnie ze sporym zainteresowaniem. Z jednej strony strach przed CBŚ w domu, z drugiej perwersyjna przyjemność oglądania ojczyźnianych krętactw. Jak w doskonałej, sadomasochistycznej fantazji. W filmie Bugajskiego zaraza tocząca ten kraj jest tak rozległa, że nie ma już ratunku. Jeszcze jakoś radzą sobie starzy opozycjoniści. Odmawiają różaniec; ich żony wiedzą, jak działać, aby pomóc mężom, gdy ci znowu trafiają za kraty. Młode pokolenie natomiast jest skazane na przegraną. Jedyna nadzieja w zagranicznym paszporcie, choć jak obserwuje się tandetną śpiewaczkę z polskimi korzeniami, która pali papierosy Vogue i pije chude mleczko, to w sumie już nie wiadomo, czy nie lepiej zostać "w domu" i siedzieć cichutko, czekając na CBŚ.

3/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Układ zamknięty", reż. Ryszard Bugajski, Polska 2013, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 5 kwietnia 2013 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy